Moj porod
Okres okoloporodowy byl dla nas bardzo napiety. Balam sie czy ze wszystkim zdaze. Planowany remont sypialni opoznil sie o tydzien a to spowodowalo dalsze opoznienia zakupu mebli, przenoszenia, ustawiania i ukladania rzeczy. Udalo sie wyrobic, jak sie pozniej okazalo skonczylismy dokladnie tydzien przed porodem.
Sprawa zakupu samochodu tez wisiala na wlosku, najpierw problemy z kredytem, potem z nieslownym sprzedajacym. Kupilismy inny niz ten upatrzony, za to jeszcze fajniejszy. Kiedy wszystko wydawalo sie gotowe okazalo sie ze lokator wynosi sie z mojego mieszkania. Ogloszenie na szybko, przyjmowanie ogladajacych wszystko na ostatnia chwile. W piatek o 16 podpisalismy umowe, okolo 17 rozstalismy sie z naszym nowym lokatorem, o 18 zaczely mi sie skurcze. Dosc dziwne bo od razu bardzo bolace i regularne, co 6 min. Przerazilam sie nie na zarty bo jechalismy w strone zupelnie przeciwna niz szpital, do domu. Mieszkamy w odleglosci okolo 60 km od wybranego szpitala, w dodatku moja szpitalna wyprawka byla niekompletna, brakowalo m.in. aparatu. Powrot do domu, szybkie przepakowanie, calus dziedziom w czolko i heja spowrotem.
W polowie drogi surcze byly juz co 4 min trwajace okolo 40 sec. Zdarzymy? Panika! K. przekroczyl wszystkie mozliwe ograniczenia. Uff wreszcie szpital. Wchodzimy na izbe przyjec, a ja czuje ze mniej boli. Badanie pokazuje rozwarcie na jeden palec, na KTG postepu brak. Dostaje zastrzyk z pewaryny, czekamy jeszcze godzine, ale nic sie nie dzieje. Moge zostac na patologii, ale sama, lub wrocic z K. do domu. Wiec wracam. Przed wyjsciem mily doktorek uprzedza mnie ze jesli zdecyduje sie rodzic w tym szpitalu bede musiala lezec na korytarzu, jak 3 inne mamusie. Ponoc porodow jest tak duzo, ze tego dnia byly tez odbierane w obu gabinetach usg.
W domu kapiel, herbatka, winko
Kladziemy sie spac, jest jakas 24.
Okolo 1.00 budza mnie skurcze. Tym razem co 7 min, trwaja 35 sec. Zasypiam z telefonem w reku. Budzi mnie mega SKURCZ. Dluzej nie czekam, budze K. Jedziemy do szpitala.
Tym razem wybieramy inny, zebym mogla nie lezec z dzieckiem na korytarzu. Przyjmuje nas mega mila polozna. Na "dobry wieczor" odpowiada "byl dobry" podejrzanie niskim glosem. Kiedy przebieram sie w koszule pyta K. czy nie bylo innego wolnego szpitala, bo ten ich to wg Wyborczej jest najgorszy. Kiedy wracam K. ma dziwna mine. Na bloku porodowym jest rownie milo, K. mi szepcze do ucha "UCIEKAJMY"
Ale zostajemy.
Akcja rozwija sie powoli, postep niewielki. Do rana dobijam do rozwarcia 4. Chodze, tancze, skacze na pilce, miedzy skurczami smiejemy sie ze gramy w MIS 2. Prosze o zoo. Na szczescie zminila sie juz polozna, ta jest naprawde super. Radzi, zebym wytrzymala bo moze niepotrzebnie wydam pieniadze. Upieram sie, chetnie je wydam, tylko niech juz nie boli. Wraca z niewyrazna mina, anastezjolog ma operacje, zoo nie bedzie.
Leca mi lzy jak grochy. Nie urodze
O 10.30 jest juz 6 cm, spokojnie jeszcze rozmawiam przez telefon, skaczac na pilce. Wlaczam stoper. Skurcze sa co 3 min, trwaja 40 sec, 45 sec., 52 sec., glowka juz w kanale, peka pecherz, czuje parcie.
Lekarz biegnie po polozna.
Pierwszy party bol trace na sprawy techniczne, wskakiewanie na lozko, upychanie nog w uprzeze, biadolenie jak boli. Za chwile juz drugi, glowa przygieta, pre! O 10.55 Julek wyskakuje od razu caly. K. mowi ze polozna musiala go lapac. Jest cudny i taki malenki!
Nawet lyzeczkowanie nie jest takie okropne, kiedy pomysle, ze jak skoncza to mi go wraszcie oddadza. Potem juz tylko sie tulimy.