A ja mam mieszane uczucia. Bo wg mnie, tak naprawdę nie ma dobrego rozwiązania, bo zarówno sn jak i cc mają swoje zalety i wady. I tak naprawdę dopiero po przeanalizowaniu konkretnego przypadku lekarz może podjąć najlepszą decyzję.
Osobiście jestem po dwóch porodach, oba sn, i szczerze mówiąc, gdzieś w głębi serca, chciałabym mieć cc. Ale u mnie to wynika z przeżyć i problemów z poczuciem własnej wartości.
W moim przypadku, obie ciąże były powikłane. W pierwszej cholestaza, krótka szyjka, zagrożenie porodem przedwczesnym i 1,5 miesiąca leżenia. Wreszcie, prawie 3 tygodnie przed terminem, decyzja o wywolaniu porodu, ze względu na katastrofalne wyniki. Skończyło się na kilkunastu godz na oksytocynie i powrocie na patologię ciąży, bo porodu nie udało się wywołać. Następnego dnia powtórka z rozrywki i po podaniu kolejnych dawek oksyticyny oraz przerwaniu błon płodowych, bezproblemowy porod w ciagu 2 godzin. Co prawda miałam nacięte krocze, ale syn miał sporą główkę, a ja pierworodka, więc byłoby ciężko bez. Tyle że ja nie narzekam na nacięcie. W porównaniu z pęknięciem to był pikuś...
Drugi poród, sytuacja podobna. Cholestaza i wywoływanie. Tym razem po 3 h oksytocyny sama poprosiłam o przerwanie błon i znowu skończyło się w miarę szybko. Niestety już nie tak bezproblemowo. W momencie kiedy główka córki była centralnie w pochwie, tuż na wylocie, ale jeszcze w środku, skurcze zniknęły na dość długi czas. Ordynator panika, ja panika i musiałam przeć bez skurczu. Ledwo się udało bez kleszczy lub próżnociągu (w sumie nie wiem z czego się teraz korzysta), ale pękłam strasznie. I po tym porodzie faktycznie, pochwa nie wróciła do stanu poprzedniego.
Więc rodzilam 2 razy sn bez znieczulenia, a przeżycia są zupełnie różne, mimo niby takiego samego porodu.
Ale... Ze znieczulenia sama zrezygnowałam, ze względu na ogrom możliwych komplikacji, cewnikowanie, a potem siedzenie w pieluchach dla dorosłych (nie mam pojęcia czy to standard, ale tak było w moim szpitalu). A cc? Cóż, gdzieś tam z tyłu głowy słyszę glosik, że przy takim rozwiązaniu nie miałabym problemów z pęknięciem, ale boję się tegi tak samo mocno jak sn. Bo leżenie nago, z cewnikiem, na zimnym i sterylnym stole operacyjnym, w dodatku bez wsparcia męża, byłoby dla mnie chyba jeszcze większą traumą. Nie wspominając o możliwych komplikacjach, czy późniejszych problemach z blizną. Z jej bólem czy wyglądem. Bo nigdy nie wiemy, jak w efekcie końcowym będzie wyglądać blizna. Ja mam na swoim ciele dwie, zupełnie niezwiązane z porodami, i jedna jest pięknie zszyta i prawie niewidoczna, a druga wygląda bardzo nieładnie.
I tak, też czasami myślę o tym niechlubnym "wiadrze", którego się dorobiłam, ale wiem, że u mnie wynika to także z totalnego braku poczucia własnej wartości. Nie lubię siebie i wstydzę się swojego ciała, więc kolejny mankament urody, urasta do niebotycznych rozmiarów. I jakoś tak mimowolnie człowiek myśli, że przy cc nie byłoby tego problemu. Ale to są z kolei problemy, z którymi należy udać się do psychoterapeuty, bo sory, ale tak nie powinno być. A z drugiej strony, co jeśli blizna po cc będzie bardzo widoczna? Czy to w taki sam sposób nie wpłynie na samoocenę? Co jeśli dojdzie do poważniejszych komplikacji? Co jeśli dojdzie do krwotoku, pęknięcia macicy, czy uszkodzenia pęcherza. Jakoś nie wyobrażam sobie w tak młodym wieku, chocby przez chwilę, chodzić w pieluchach (w skrajnym przypadku oczywiście, ale tak też może się zdarzyć) czy wciąż popuszczać mocz. Wiem, zdarza się i kobiety sobie z tym radzą, za co autentycznie je podziwiam, bo wiem, że ja bym się załamała.
Pewnie, jest też piękna opcja, że wszystko pójdzie perfekcyjnie i nie będzie żadnych komplikacji ani przykrych następstw, ale czy poradzę sobie z nimi jeśli takowe nastąpią? Albo czy poradzę sobie sama, bez wsparcia męża, bo przy cc i obecnej sytuacji praktycznie nie ma szans, aby towarzyszył mi na sali operacyjnej. Więc, droga autorko, raczej nie da rady pogodzić pięknego porodu cc i cudownych zdjęć, bo przez pandemię, nikogo z zewnątrz nie wpuszczają na salę operacyjną. Przynajmniej w mojej okolicy 4 okolicze szpitale mają takie reguły.
Poza tym, samo znieczulenie może wywołać komplikacje. Nie miałam co prawda cc, ale miałam łagodnego guza na macicy, którego musieli mi usunąć i wyłyżeczkować całą jamę macicy. Zabieg wręcz rutynowy, jeden z łatwiejszych (praktycznie to samo, co łyżeczkowanie po poronieniu czy pozostaniu fragmentu łożyska), znieczulenie krótkie - ok 20 minut spania, a potem się budzisz i nic nie pamiętasz. Ja jednak byłam przerażona, ze względu na traumę z przeszłości i panicznie się bałam bycia nieświadomą i półnagą jednoczesnie. Co z tego, że lekarz cudo, którego znałam od 5 lat, ja i tak bałam się utracić kontrolę nad tym, co się działo w trakcie zabiegu i zdać się na łaskę bądź niełaskę obcych ludzi. A potem same komplikacje. Był problem z wybudzeniem, ciśnienie wystrzeliło w kosmos, duża tachykardia i dwa epizody padaczkowe w ciągu 30 min. Potem kilka dni w szpitalu, lęk i niepewność, problemy z arytmią i koncentracją,na szczęście przemijające, ale co się nacierpiałam tego nikt mi nie wynagrodzi. A w dodatku, ryzyko sepsy przy cc jest jednak trochę większe niż przy sn, a ja już jedną sepsę z córką przeżyłam i naprawdę nikomu tego nie życzę.
Także podsumowując, bo zrobił się z tego elaborat - możliwość decyzji to jedno, ale tak jak już wcześniej napisano, najpierw każda powinna znać WSZYSTKIE możliwe komplikacje przy sn, cc czy nawet podaniu znieczulenia. Bo często po prostu brakuje nam wiedzy i dlatego wydaje nam się, że coś jest lepsze lub gorsze. A wg mnie nie ma lepszej czy gorszej opcji. Bo są sytuacje kiedy sn jest korzystniejszy, ale są też takie, kiedy cc wiąże się z mniejszym ryzykiem, zarówno dla matki, jak i dziecka.