reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Podziel się historią

Moja historia porodu nie napawa optymizmem, ale chcę sie nią podzielić aby zmusić do pewnej refleksji. Czy szpitale są wyposażone w wystarczającą ilość odpowiedniego sprzętu i czy lekarze wykazują maksimum zaangażowania w swoją pracę ?
Mój poród trwał ponad 18 godzin, rozpoczął słabymi skurczami a zakończył cesarskim cięciem do ktorej wczesniej nie miałam zadnych wskazań.
Wszystko szło bardzo powoli, przez cały czas lekarz niby wszystko kontrolował. W miarę upływu czasu skurcze robily się coraz silniejsze lecz rozwarcie było małe, w koncu po paru godzinach podłączyli nie do kroplowki i wtedy rozpoczęło się moje piekło :-( bole był niewyobrażalnie silne, rozwarcie coraz większe lecz dziecko nie mogło wydostać się na świat i tak kilka razy pielęgniarka mnie prowadziła z sali na porodówkę, pod koniec wręcz mnie ciągnęła bo nie umiałam z bólu ustac na nogach :-/ wkońcu po paru godzinach męczarni lekarz przywiózł na sale porodową sprzęt do USG, zbadał mnie i okazał się, że dziecko jest zle ułożone i nie ma szans na naturalny poród, modliłam się aby to wszystko się w końcu skończyło, zeby przestało mnie tak starsznie boleć, wkoncu podjeto decyzję o cesarskim cięciu. Z chwilą wbicia w mój kręgosłup igły ze znieczuleniem poczułam się jak w niebie, wszystko minęło a moje dziecko mogło bezpiecznie wydostać się na swiat. PO kilkunastu minutach mogłam przytulić mojego synka, który po mimo meczącego porodu i zielonych wód swiadczacych o niedotlenieniu był cały i zdrowy, dostał 10 punktów. Na szczeście wszystko skonczyło się dobrze, ale czy nie mozna było wczesniej zrobic cesarki? czy nie mozna było zaoszczedziec mi i mojemu dziecku tych cierpien? Lekarz okazał sie na tyle kulturalny ze przeprosil mnie za całą ta sytuację. W moim przypadku wszystko było ok, ale ile słyszymy takich histori z przedłuzajacego sie porodu ze dziecko było niedotlenione i urodzil sie chore? To straszne jak w naszych szpitalach podchodzi się do rądzących kobiet. Nie życzę nikomu tego co ja przezyłam, bo jednak strach pozostał i w kolejnej ciazy bede sie pewnie zastanawiac jak to wszytsko sie zakonczy, czy tak jak poprzednio czy jednak lepiej? Mam nadzieję ze moj doktor nauczony tym doswiadczeniem wyciagnie z niego jakies wnioski . Pozdrawiam Was wszystkich i zycze lekkiego porodu!
 
reklama
Witam drogie mamuśki. Zawsze zazdrościłam kobietom, których poród trwał 2-5 godzin:) pierwszy poród miałam w 43 tygodniu ciąży. przez 2 tygodnie byłam na patologii ciąży. nie wywoływali mi, a kilkanaście lat temu kobiety (szczególnie młodziutkie pierworódki) wiedziały tylko tyle co lekarz/położna im powie. Teraz - w dobie internetu kobiety są świadome i rozeznane w swoich prawach:)
W piątkowe popołudnie miałam gości na odwiedzinach i nagle poczułam wielki ból brzucha promieniujący na nogi. Przeprosiłam rodzinę i powiedziałam że kiepsko się czuję. zaczęłam chodzić po korytarzu, ale nie puszczało. po ok. godzinie poszłam do piguły że strasznie mnie boli brzuch - a ona że ją palec i co z tego. Dała mi nospę. o nic nie pytała, pomimo że powiedziałam że chyba w końcu rodzę. po kolejnych dwóch godzinach bóli podłączyli mi ktg i okazało się że owszem, mam silne skurcze. około 19 badanie lekarskie, 4,5 cm rozwarcia. No to na porodówkę. Dobę później - czyli w sobotę ok. 19 miałam 7 cm rozwarcia. co lekarz mnie badał to twierdził że do porodów to ja się nie nadaję. Córa urodziła się w sumie po 30 godzinach spędzonych na porodówce. koszmar jakiś. bolało tak okropnie, że stwierdziłam że więcej żadnych dzieci. Los chciał inaczej i po 10 latach zaszłam w ciążę. bałam się okropnie, ale już bardziej świadoma chciałam przygotować się jak najlepiej do porodu. Z synkiem też spędziłam 2 ostatnie tygodnie na patologii ciąży. miałam 2 razy wywoływane i nic. Za trzecim razem zaskoczyło.... i szło cholernie powoli i w wielkich mękach. Po 8 h przebito mi pęcherz. miałam wtedy 5 cm rozwarcia. około godziny 16 miałam 7 cm rozwarcia. Cztery godziny później rozwarcie nadal na poziomie 7 cm. Traciłam już przytomność - koszmar jakiś. Przyszedł ordynator, zbadał i szybko zabrał na cc. Całe szczęście że na niego trafiłam. Wspaniały człowiek:) I oczywiście usłyszałam że do rodzenia dzieci to ja się nie nadaję, ale z tego powodu skierowań na cc nie dają...
Za kilka tygodni czeka mnie trzeci poród. Boję się jak cholera. Jak komuś coś napomknę że mam stracha - to tylko słyszę że trzecie to 'wyplujesz' i nic nie poczujesz. śmiem wątpić:) mam nadzieję że trafię na ordynatora i podejmie właściwą decyzję w odpowiednim momencie:)
 
ja się okropnie boję porodu, aż się we mnie wszystko trzęsie. Nie dość że się boję że mnie porozcinają to jeszcze potem nawet nie będe miała szansy dojść do siebie, bo dziecko będzie wciąż płakać. Jejku, mam tyle strachu i wątpliwości że czasem żałuję że zaszłam w ciążę... :szok:
 
a czemu uważasz ze dziecko będzie w ciąz płakać? Każdy poród jest inny nie ma co się stresować i zle nastawiac.
 
doskonale Cię rozumiem, ja porodu bałam się potwornie, po każdych zajęciach ze szkoły rodzenia wyłam jak bóbr... Tak bardzo cieszyłam się, że będę miała synka, ale strach przed porodem był paraliżujący.
Na szczęście nie było aż tak źle..
26.12. 12 pojechałam po nieprzespanej nocy do szpitala (termin miałam na 4.01 wiec myślałam ze to może przepowiadające skurcze. Nad ranem jednak zaczęło się coś dziać , przeczyszczało mnie odszedł czop...
Pojechaliśmy na izbę przyjęć, lekko zaspana położna podpięła mnie pod ktg i skurcze zniknęły...jakiś słabiak lekki... nic. Zbadała mnie, lekarz też, stwierdził, że jeszcze nic się nie dzieje, kazał wziąć nospę, ciepłą kąpiel i z takimi zaleceniami wysłał do domu.
W ciepłej wodzie skurcze były juz nie do zniesienia więc powrzucaliśmy wszytsko do torby i znów na izbe przyjęć. Nie mogłam już wyjsc z samochodu. Na fotelu gin, okazało się ze mam 8 cm rozwarci, nie ma szans na znieczulenie, w wielkim pędzie pojechałam na salę porodową. Zbiegli sie lekarze, położne i 20 min później syn już był na świecie.
Czy bolało? Jak jasna cholera! Czy szybko ból mija w tej samej sekundzie w której dostajesz dziecko. Uwierz mi ja jestem straszna panikarą, ale da się przeżyć. U mnie poszło za szybko. Żałuję, że nie załapałam się na znieczulenie. Ale na szczęście trafiłam na wspaniały zespół lekarzy i położnych i wszystko zakończyło się szczęśliwie.
 
O porodzie opowiadać nie będę - nie chcę, nie mogę, nie dałabym rady :/ powiem tylko, że współczuję wszystkim mamom, które mają wywoływany poród..
 
Natala nie można generalizować co do wywoływanego i naturalnego - każda kobieta inaczej odczuwa ból i u każdej poród przebiega inaczej... Mając wywoływany nie dowiesz się jakby poród przebiegał bez indukcji i na odwrót:)
Z synem miałam podane czopki i akcja się rozkręciła I faza - 4h35' parcie 10min - nie było źle (młody 3800g).
Teraz z córką miałam i oksy i jakiś zastrzyk domięśniowy naskurczowy bo oksy kiepsko działała - po zastrzyku szybko się skurcze rozkręciły (oksy cały czas leciała) efekt I faza 3h10' a parcie 18min (położna chroniła krocze i musiałam przy parciu się wstrzymywać) - młoda 3700g.

Tak więc jak widać poród wywoływany nie zawsze jest zły - o ile lekarz wie co robi bo teraz z córką miałam kilka dni w szpitalu pod rząd masaże szyjki bo nie chciała się skracać i lekarz czekał aż się podda żeby wszystko dobrze się skończyło:)
 
Rozpoczęło się o 14:00 30 maja tego roku 3 dni przed terminem, do 17 regularne skurcze co 4 min więc zebraliśmy się na porodówkę. Mąż był ze mną, skurcze regularne sięgające tylko 50%, rozwarcie się nie powiększało więc wróciłam na OCP. Skurcze cały czas co 4min, w nocy o 1:30 odeszły mi wody, później co jakiś czas mi odchodziły, żadnego USG, nic, zgłosiłam się do położnej - sprawdziła - rozwarcia brak więc leżę na OCP i wcale nie śpię, skurcze coraz bardziej bolesne. Rano po zmianie dyżuru w końcu ktoś mnie wysłał na porodówkę bo rozwarcie powiększyło się na 2 palce. Na porodówce lewatywa, ćwiczenia na piłce, ból coraz większy, koło południa dostałam relanium żebym trochę odpoczęła - pospałam pół godziny czując coraz mocniejszy ból, gaz rozweselający nic mi zupełnie nie dawał - mam wrażenie że chyba ma za zadanie wywołać efekt placebo - bo bolało zwierzęco. Później próbowałam chodzić ale przy skurczu chciałam gryźć ścianę - każda pozycja bolała. Poród to był jeden wielki zwierzęcy ból nie do opisania, parłam wydając odgłosy jak z egzorcysty, ja prę, a tu nic - główka lekko wystaje, rozdziera mnie od wewnątrz, tętno dziecka spada, ja średnio kontaktuję, lekarz tłumaczy mi że muszą założyć próżnociąg, ja myślę człowieku ratuj dziecko, ja umieram, nagle jest, na piersiach mam moją szarą kluseczkę z włochatą główką, zapłakała, jest, żyje, ja żyję, płaczę, nie mogę w to uwierzyć. Nadmienię, że córka urodziła się z dwukrotnie owiniętą pępowiną na szyi, gdyby nie próżnociąg dziecko by się udusiło.
Rodziłam prawie 26h, wycierpiałam wiele, najadłam się dużo strachu, ale warto było!
 
Ostatnia edycja:
atagata ja mam podobne wspomnienia z 2 porodów, też oba wywoływane, pierwszy skończył się próżnociągiem, drugi po 3 dniach z oxy, a trzeci? był zupełnie inny...

W poniedziałek miałam skurcze co 5 minut od kilku godzin, zaczęłam plamić więc pojechaliśmy do szpitala i przeszło mi zupełnie położyli mnie na patologię, nic się nie działo więc wieczorem wypisałam się na własne żądanie, minął wtorek, przyszła środa i od rana miałam skurcze, nasilały się ale były znośne, wieczorem poszliśmy do znajomych na grilla, tam już miałam skurcze regularnie co 5 minut więc koło 24 wróciliśmy do domu (jeszcze jakoś auto prowadziłam :-D) chciałam się położyć ale nie było szans, bóle były już bardzo silne i praktycznie co chwilę, o 2 obudziłam męża i pojechaliśmy do szpitala, jak mnie położna zbadała to powiedziała "Rodzimy, pełne rozwarcie" po 40 minutach miałam synka przy sobie :)

Mimo ciężkich porodów (3 był ok) każdy wspominam jako cudowną chwilę, najwspanialsze przeżycie, a rodziłam duże dzieci (4340 g, 4760gr i 4780 gr) i lekko nie było to było warto :)
 
reklama
ja się okropnie boję porodu, aż się we mnie wszystko trzęsie. Nie dość że się boję że mnie porozcinają to jeszcze potem nawet nie będe miała szansy dojść do siebie, bo dziecko będzie wciąż płakać. Jejku, mam tyle strachu i wątpliwości że czasem żałuję że zaszłam w ciążę... :szok:

Uszy do góry. Co prawda ja z góry się nastawiłam że będzie bolało jak nie wiem co, ale po cichu miałam nadzieję że urodzę tak jak moja mama która o 7 rano dostała bóle, a po 9 już byłam na świecie ale niestety.
Na badaniach lekarskich kilka dni przed porodem zero rozwarcia i onak zbliżającego się porodu więc nastawiałam się na wywoływanie, no ale w niedzielę wieczorem (akurat oglądałam mecz) poszłam się wysikać w przerwie i coś mi zaczęło lecieć i to konkretnie patrzę a tam jakieś farfocle no to wołam męża żeby brał torbę i jedziemy. Czułam się tak jak przed okresem pobolewało mnie w dole brzucha. Na porodówce mnie zbadali okazało się że rozwarcie jest na pół opuszka palca i w sumie dziwne że te wody tak lecą. Ktg wykazało że mam skórcze co 7 minut. Kazali mi iść spać i jeżeli do rana skórcze porodowe się nie zaczną to dadzą mi oxytocynę. No ale akurat jak już mąż pojechał i chciałam iść spać ok 22-23 zaczęły się skórcze co 3 minuty z każdą godziną coraz mocniejsze. Pielegniarka jak sie pytałam kiedy zacznę rodzić mi tłumaczyła że najpierw czekamy aż się skróci szyjka macicy, kiedy oznajmija po którymś badaniu że się skróciła myślałam że to już a tu się okazało że rozwarcie tylko na dwa palce i czekamy dalej. Potem dostałam coś na przyspieszenie rozwarcia, a potem przy bólach już trochę krzyczałam. Kazali mi wziaść gorący prysznic a potem o 4 rano poszłam na porodówkę pewna że za godzine będzie już po wszystkim (o ja naiwna) rozwarcie robiło mi się do 6 godziny co i tak okazało się że to szybko bo najpierw szło wolno a potem od razu prawie z 5 do 8 potem nareszcie kazali mi przeć (wcześniej darłam się że dziecko już wychodzi bo miałam wrażenie że ze mnie wypadnie) przy parciu te bóle jakoś były łatwiejsze do zniesienia. No i wtedy sie zaczeło jak parłam mała ładnie wychodziła a jak kończyłam to cofała się spowrotem. i tak poad 2 godziny. Zdanie "przyj przyj już prawie wyszła głowka by po chwili usłyszeć no nie znowu się cofnęła" słyszałam tyle razy że nawet nie wiem. W końcu przyszedł lekarz zbadał mnie i okazało się że mała rodzi sie z wyprostowaną główką (potylicowo) no i turlali mnie jak beczkę żeby się dobrze ułożyła raz kazali przeć raz nie kazali no i miałam podłączone oxytocyne i nic. Lekarz powiedział że jak w pół godziny nie urodzę to na stół bo za długo od odejścia wód minęło. Skórcze pomimo oxytocyny malały i już prawie jechałam na stół kiedy pielęgniarki zapytały się czy mogą mi pomóc i nacisnąc trochę brzuch zgodziłam się i jedna mi trzymała nogę jedna głowę a jedna delikatnie bo nawet tego nie poczułam ucisnęła brzuch (tak wiem że tego nie wolno robić, ale wierzcie mi wtedy zgodziłabym się na wszystko byleby tylko urodzić i nie jechać na stół (nie po to sie męczyłam całą noc żeby mnie jeszcze pocieli) i wtedy w końcu usłyszałam że widać już uszka że się nie cofa. Po chwili była cała głowa i najprzyjemniesze zdanie jeszcze jedno parcie i będzie po (myślałam że ten skórcz nigy nie przyjdzie tak mi się dłużyło, a z drugiej strony przestało boleć bo mała już nie uciskała mi na kręgosłup) No i mała się pojawiłą na świecie była trochę sina dostała 9 punktów. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy ale po wypisaniu okazało się że nie dość że mnie musieli ciąć to i tak pękłam (II stopień) ale tego w ogóle nie czułam. Szycie mi się dłużyło ale nie bolało trochę tylko czasem kuło. Ogólnie pamiętam pierwszą noc w domu (2 w szpitalu raczej nie przespane plus noc rodzenia) jak nie spałam i karmiłam małą i myślałam że już chyba nigdy się nie wyśpię i zaraz padnę taka byłam zmęczona. Ale już następnego dnia było lepiej a teraz mała ma 4 i pół miesiąca i przesypia mi całą noc.

Trochę się rozpisałam pewnie i tak nikt tego nie przeczyta.
W każdym razie wniosek mam taki, że miałam nadzieję na szybki poród i nie w nocy a było zupełnie odwrotnie bo rodziłam od początku bóli 10 h, ale w momencie jak zobaczytłam Julkę wszystko zapomiałam i pomyślałam, że dla tej chwili mogłabym to przeżyć jeszcze raz (bo planuję niedługo drugie dziecko) a późniejsze chwile z dzieckiem to sama radość a dziecko wcale nie płacze dużo za to chce ciągle być przy cycusiu i zasypia przy nim co daję ogromną przyjemność. Moja tylko na spacerach płakała ale w 3 miesiącu jej przeszło.
 
Do góry