Dziewczyny, mam trochę wątpliwości w stosunku do mojego ginekologa... Przed pierwszą wizytą porobiłam sobie wszystkie badania (mocz, morfologia, toxo, cmv, hiv, hbv, różyczka... ths itp). Lekarz z polecenia rodziny więc oczekiwania miałam wysokie. Szczerze to sytuacja, która wzbudziła moje wątpliwości to fakt, że gdy zobaczył badania moczu - bakterie bardzo liczne i azotyny machnął na to ręką, powiedział, że pewnie za mało pije i źle oddałam mocz. Mówię mu, że dokładnie się przygotowałam do oddania próbki uwzględniając czynności higieniczne a on, że "czy mam 100% pewności...?" Pytanie o posiew też olał - "I tak nic nie wyjdzie". Ginekolog prywatny więc co mu było szkoda zlecić.
Podsumowując wyszłam z gabinetu z mindfuckiem bo naczytałam się w internecie, że każdą infekcję układu moczowego się leczy w ciąży. Nie odpuściłam, umówiłam się na teleporadę dostałam skierowanie na posiew i wyszły bacterie coli w takiej ilości w 1ml, że szkoda gadać
Na drugiej wizycie zapisał antybiotyk i powiedział, że poważna infekcja. Nie skomentował swojej poprzedniej "diagnozy".
Poza tym jest w porządku, nie mam innych zastrzeżeń ale nie o to chyba chodzi żeby samemu robić reaserch w necie.
Pytanko do was, byłby to dla was powód do zmiany lekarza prowadzącego?