Jak tylko ciąża została potwierdzona testem, zaczęłam co raz więcej czytać na temat ciąży, czytałam i czytałam, narzeczony czytał i w pewnym momencie zaczęłam histeryzować. Umówiłam się na pierwszą wizytę, wydzwaniałam do pani ginekolog o każdej porze dnia i nocy jak nawiedzona nastolatka. Każda rzecz była dla mnie straszna, w każdej widziałam tragiczne zakończenie, a jak poprosiłam o radę koleżankę, która jest położną, to napisała mi, że jak boli mknie brzuch to na pewno ciąża jest pozamaciczna lub obumarła. No totalnie ześwirowałam po tym, nie spałam prawie 2 noce zanim doszło do upragnionej wizyty i okazało się, że te bóle są naturalne, że macica się rozciąga i że trzeba brać nospę itp. Uspokoiłam się ale znów to lekkie pobolewanie czasami, nadwrażliwość na zapachy, mdłości itp. I znów nakręcałam się i coraz więcej czytałam i czytałam, i po Duphastonie znów się źle czułam, ale dotrwałam do 27 lutego i do wizyty USG. Kiedy usłyszeliśmy serduszko Króliczka i okazało się, ze wszystko jest okej. Postanowiłam, że przestanę czytać i wynajdować różnego typu artykuły w necie bo robi mi się z mózgu papka, a przecież dzidziuś jest dla mnie najważniejszy. Na razie jestem dobrej myśli, kolejną wizytę mam w pierwszym tygodniu kwietnia. Odwiedzam jedynie kilka forów, staram się zdrowo odżywiać i odpoczywać. Co będzie to będzie, a nakręcanie się to błędne koło i prowadzi tylko do nerwicy.