Wszystkiego najnajnaj z okazji drugich urodzinek dla Misiulinki :***:-):-):-)
Hej, Baska:-)- to już dwie jesteśmy
)))
Co do firanek, to tu się ich nie używa...Ewentualnie jakas "aluzja do firanki" ozdobna. Więc gdy np. wieczorem idziesz przez wieś, to w domach wszystko jak na dłoni.I tak mamy dobrze, ze nasz dom nie stoi przy samej ulicy, tylko trochę w głębi i bokiem.
Mi w sumie to nie robi- wieczorem w pokoju opuszczam roletę, w kuchni , ktora wychodzi na ogród zostawiam "gołe " okna.
Ja dzis robie sobie wolne od pracy;-)
- będę piekła torcik dla Amelki do dagpleje.Wieczorem, jak Niunia pójdzie spac, to go udekoruję.
Tylko trochę mi smutno, że nie ma tu z nami nikogo, kto by mógł z nami swiętować :-(- akurat Ani Casperek cos zachorował, a Ivan i Kevin wyjeżdżają na jakąs wystawę do Kopenhagi na 2-3 dni....zobaczymy...może w weekend uda mi sie kogos na jakąś kawke i ciasto zaprosić- ale już nie torcik, sernik bym zrobiła
.
Do dagpleje wezme tort, jakies owoce dla dzieci, "Kubusia" i chyba upiekę bułeczki z nadzieniem, ale nie na słodko, tylko z jakimś mięskiem czy serem, by na ciepło podać .
A w ogole to wczoraj gotowałam....barszcz na życzenie Ivana
( to nasz, szef, jak ktos nie kojarzy;-)).Żeby było smieszniej, to moj M. nie cierpi niczego, co z buraczkami ma cos wspólnego.No, ale tego, oczywiście, Ivanowi nie powiedzieliśmy, jak sie tak dopytywał, czy ugotuję ten barszcz. Duńczyk , a fan słowiańskiej kuchni
- lubi i kapuste kiszoną i inne nasze "wynalazki", których cudzoziemcy nie jadają .I niech Was nie zwiedzie jego imię, z Rosja itd. nie ma nic wspolnego i sami sie zastanawialiśmy, skad to imie - może po wojnie taka moda była???
W każdym razie był wniebowzięty, jak dostał tego barszczu "do oporu ", tzn . w słoiki mu zapakowałam- hehe, teraz bedzie miał na tydzień zapasów
;-).
Amelka dziś ma z nianią wycieczke pociągiem:-). Ciekawa jestem, jak to będzie- bo to jej pierwszy raz .
A jeszcze po południu musimy jechac do większego miasteczka , poszukac jakiegos prezentu dla niej, bo nic ciekawego jak dotąd nie znaleźliśmy- w zasadzie wszystko, co trzeba, to ma- teraz juz tylko powielanie zabawek by było....Pewnie, zawsze zostają klocki, w końcu w "legolandzie" mieszkamy;-)
.Tylko tak wczoraj przyszło mi do głowy, czy może njie warto jednak zamiast Duplo juz jakies basic lego kupić?Amelka uwielbia manipulowac drobnymi przedmiotami, bardziej ja to cieszy, niz zabawa dużymi klockami....do buzi nie wklada, więc sie nie boję o zadławienie czy polkniecie....jak Wy myslicie?"Zaryzykowac" Lego, czy jednak te Duplo?
Mozliwe, że uda nam sie znaleźć cos innego, ale bardzo w to wątpię, bo wybór zabawek nie taki, jak u nas , w Polsce.Kolejnej lalki czy maskotki nie mam zamiaru kupować....heh....no, nic....zobaczymy....
Miłego dnia i zyczcie mi powodzenia z tym tortem, bo wiadomo, że jak człowiekowi zalezy, to WŁAŚNIE WTEDY sie nie udaje
A....i na bilans tez nas muszę zapisac- i tez od tygodnia "się zbieram", by zadzwonic do lekarki...Zwlaszcza, ze i mi Euthyrox juz sie konczy i musiałabym tez "ze soba" iść.
Tu mi sie podobalo, ze lekarka nie wysyłała mnie na żadne badania, tylko sama , na miejscu w gabinecie pobrała krew. Potem tylko zapytała, czy chcę wykupic leki w aptece, czy może maja przesłac do nas do sklepu
- jakie to udogodnienie np. dla starszych ludzi, którym nieraz trudno jest jechac do miasta.Fakt, ze jak zobaczyłam cene, to o mało sie nie przewróciłam- te z nas, które biora Euthyrox, wiedza, że w polsce to sa doslownie grosze. a tu musiałam zaplacić prawie 150 koron za dwa opakowania. Tylko, że tu jest inny system - leki sa refundowane, jeśli rocznie wartość kupowanych przez ciebie lekarstw przekroczy 800 koron.Dania bogate państwo i moglaby refundowac te leki, ale jak dla mnie słusznie jest ustalony ten próg- ci, którzy choruja okazjonalnie, nie wydaja dużo na leki, moga te 800 koron zaplacić ( nie jest to jakas astronomiczna suma dla Duńczyka).Ci, którzy musza wydawac na leki więcej, maja to refundowane. A juz widze ten krzyk, jaki by sie podniósł, gdyby w Polsce cos takiego wprowadzić- do 80 zl rocznie bez refundacji. To by były marsze, "białe miasteczka" i inne dzikie węże...
Oczywiście cały system jest skomputeryzowany i wszystkie informacje sa na mojej karcie ubezpieczenia (tu to funkcjonuje prawie jak dowód osobisty, bo takowych Duńczycy nie posiadają).Co jest trochę dla nic niewygodne, szczerze mówiąc, bo nawet chcąc jechac na zakupy do pobliskich Niemiec, muszą wyrabiac paszport. No i na tej karcie nie ma zdjęcia. Ale jest nr CPR, czy6li cos jakby nasz Pesel i Nip w jednym , więc w każdej sprawie się nim posługujesz.A załatwiając coś przez internet ( a większość rzeczy tu można zalatwic przez internet), posługujesz sie swoim "podpisem elektronicznym", który dostajesz automatycznie, zakładając konto w banku (można i bez tego, ale wtedy trzeba o niego wystąpić). I to wszystko- masz te dwa numery, którymi sie posługujesz wszędzie całe życie , bez komplikacji, prosto i wygodnie. To pragmatyczny kraj.