reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Opowieści z porodówki- bez komentarza

reklama
Ze względu na to,że mój poród był bardzo szybki i wcale nie taki straszny z chęcią się podzielę z Wami moją opowieścią..

Jak wcześniej pisałam od jakiegoś czasu miałam silne bóle podbrzusza. Bardzo mi przykro,że żaden lekarz się nimi nie zainteresował,bo może Mikuś byłby jeszcze w brzuszku. Kilka dni przed rozwiązaniem musiałam brać nospę,bo miałam typowe bóle miesiączkowe....
25.09 - jechałam do lekarza ogólnego po zwolnienie. Czułam się normalnie...wizytę miałam na 9.10. Lekarka nie wykazała za dużego zainteresowania moją osobą, sprawdziła ciśnienie, mocz i posłuchała serduszka.Dała też zwolnienie na 2 tygodnie. Wsiadając do samochodu zaczął boleć mnie brzuch. Zdecydowałam,że podjadę jeszcze na stację zatankować,bo później może by czasu nie było. W drodze na stacje zaczęłam mieć skurcze... co 7 minut. Im bliżej domu tym bardziej się nasilały. Napisałam smsa do koleżanki z pracy żeby znalazła zastępstwo,bo ja na pewno nie dam rady przyjechać. Napisałam do Kierownika,że jadę do szpitala,bo martwią mnie te skurcze. Wchodząc do domu miałam je co 5 minut i już wiedziałam i pamiętałam,że to chyba zaczyna się naprawdę dziać. Dzień wcześniej organizm się oczyścił ( 6x biegunka). Mąż szybko zapakował Starszaka i podjechalismy do Niani. Płakałam jak głupia,a że Ona jest położną i słysząc co się dzieje powiedziała tylko : 'Bądź dzielna, dzisiaj będziesz tulić Maluszka'... Pojechaliśmy do szpitala. Mąż pow,że w razie czego mam do niego dzwonić jakby to już naprawdę były te bóle. Nie zdążył dojechać do pracy kiedy zadzwoniłam do niego,że lekarka stwierdziła rozwarcie na 6 cm i natychmiastowy poród. Na porodówkę wjechałam o 11.36 cały czas nie dowierzając,że urodzę Go w 35 tygodniu. Czekając na Męża ( mając już 8-9 cm) wdychałam sobie gaz. Pamiętałam te miejsce doskonale,bo przecież rok temu przychodził tu na świat Szymon. Mąż wszedł o 12 ,a położna potwierdziła 10 cm rozwarcie no i zaczęła się akcja. Mąż był cudowny, w ogóle jest dla mnie niesamowity. Chodził sobie , zaglądał tam, trzymał mnie za rękę,wydawał polecenia... Położna była bardzo doświadczona i po kilku (może 10 skurczach partych) pękły mi wody,a po następnych 3-4 Mikołaj wyszedł na świat. Urodziłam łożysko i byłam przeszczęśliwa słysząc,że nie pękłam i nie będzie szycia. Mikuś urodził się cały i zdrowy.... otworzył oczka po 10 minutach... dosyć duży jak na swój wiek... bez zastrzeżeń... dostaliśmy kawę i tosta. A dalej co się działo już wiecie.................

Trzymam za Wasze porody mocno kciuki! obyście znosły je dobrze i żeby Smyki były zdrowe!!!!!!!!!!!!!!!!
 
jeśli chodzi o mój poród to chciałabym naprawdę zapomnieć, ale narazie się nie da...18.10 w trakcie oglądania Gesslerowej odeszły mi wody, więc trafiłam na oddział. w nocy nic się nie działo, więc rano podjęli decyzję, że idę na test oxy(wtedy jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka)..oczywiście kilka tyg.przed porodem miałam schizę pod tytułem "kupa w trakcie porodu"-sorki za szczerość, ale strasznie się bałam, że mi się to przytrafi..super pani na porodówce zrobiła mi lewatywę i po prysznicu na łóżko-była godz.12.10..leżałam tam wieki, ale pogaduszki nam sie kleiły, więc jakoś leciało, po 15 zaczęłam czuć niefajne skurcze, ale jakoś wytrzymałam do 16.15(nie wspomniałam, że od ok 13 pod drzwiami warował mój W. i mieliśmy kontakt przez smsy). Po 16 pozwolili mi wrócić na oddział i czekać co dalej, więc oboje z W. chodziliśmy po korytarzu, bo skurcze były coraz bardziej intensywne..poszliśmy pod gorący prysznic, skąd nie chciałam wyjść przez prawie 40min. ale stwierdziłam, że pójde sprawdzić jakie mam rozwarcie-położna powiedziała tylko--ty już rodzisz, wracajcie na porodówkę:szok:zanim wyszłam z gabinetu złapał mnie skurcz gigant, po którym uklękłam na korytarzu i powiedziałam, że ja nigdzie nie idę..trafiliśmy na porodówke, tam mój lekarz powiedział, że rozwarcie zwiększa się bardzo szybko i niedługo będzie po...oj jak bardzo się mylił..podłączyli mnie do ktg i położna stwierdziła, że cisza, ja już coraz bardziej wyłam z bólu(jestem na niego odporna naprawdę, a przynajmniej tak myślałam)ok.20.15 rozwarcie dochdziło już do górnej granicy, ból cholerny, że aż wyłam i gryzłam łóżko a położna stwierdziła, że za max.godzinę będzie już po wszystkim, niestety skurcze zaczęły zanikać, ktg wariowało, bo nie czytało skurczy, ja już opadałam z sił i błagałam o znieczulenie, cesarkę, cokolwiek...kiedy wyczerpana zemdlałam, dookoła zrobiło sie pełno ludzi-2 lekarzy,kilka położnych, pielęgniarek..wyprosili W.który był w takim szoku, że zaczął płakać, bo bał się, że straci mnie, albo nas..powróciłam do świadomości ale ból był tak bardzo nie do zniesienia, że obecna gin.powiedziała, że kończymy to teraz albo sn albo cc.kilka razy kucałam przy łóżku i nic, masaż szyjki bolesny, nawet bardzo, ale nic, bóle nakładały się na siebie a wszystkie były z krzyża..stwierdziłam, że wejdę ostatni raz na łóżko i poprę, ale niestety brak sił spowodował, że nic sie nie działo...Mały nie mógł przedostać się przez kanał rodny(jak sie później okazało ustawiony był twarzą do przodu, a nie główką), jednak coś mi podpowiadało, żebym parła w momencie, kiedy położna mi zakazała i wtedy wyskoczyła główka..jezu jaka ja byłam wtedy szczęśliwa, jeszcze 1 parcie i Filip znalazł się na moim brzuchu(była godz.00.40), osikał mnie na dzień dobry:-D, później tylko szybko łożysko i łyżeczkowanie, ale to już relaks w porównaniu z tym co przeżyłam. W. płakał 2 raz tej nocy, ale wiem, że gdyby nie on nie dałabym rady, będę mu wdzięczna do końca życia, że ze mna był..on sam powiedział, że widok krwi i cała otoczka porodu to jest nic w porównaniu z widokiem cierpiącej ukochanej osoby i świadomości, że za bardzo jej nie możesz pomóc...
Filip miał 52 cm, 2850gr i 9/10 pkt w skali Apgar
 
W nocy z 8 na 9 października obudziłam się na siku i jak wstałam to poczułam, że coś się ze mnie wylewa. Majtki, wkładka i piżama były mokre. Przebrałam się i położyłam spowrotem, ale po chwili znowu poszułam, że lecą wody - jak wstałam to sporo poleciało na podłogę. Obudziłam D, wziełam prysznic, spakowaliśmy torbę (nie miałam jeszcze przygotowanej), zawołaliśmy moją mamę do Julka i koło 6 rano pojechaliśmy do szpitala.


Po całej procedurze przyjęcia gdzie odpowiadałam kilka razy na te same pytania wylądowaliśmy na porodówce. Podłączyli mnie pod KTG, nie było żadnej akcji (rozwarcie na 1 palec). Co chwilę ktoś zapewniał nas, że zaraz przyjdzie lekarz i zadecyduje co ze mną dalej, ale wszystko strasznie przeciągało się w czasie. Wysłałam D do domu, żeby coś zjadł, sama dostałam kroplówkę z płynami. O 15.30 zapadła decyzja, że idę na patologię ciąży. Po tylu godzinach leżenia myślałam, że nie wstanę..


Kolejnych kilka dni spędziłam na patologii ciąży, gdzie codziennie słyszałam to samo, że mimo, że wody odchodzą - to się regenerują, że ich nie zabranie, a dziecko powinno być jak najdłużej w brzuszku. Na tym etapie ciąży nie będą wywoływać porodu, ale jak coś zacznie sie dziać samo - to nie będą też próbować powstrzymać. Przez cały ten czas (aż do porodu) dostawałam dożylnie antybiotyk, żeby zapobiec infekcji. Badali też wyniki CPR, żeby mieć pewność, że żadna infekcja się nie wdarła (wtedy musielby wywołać poród).


W nocy z sobotę na niedzielę (13-14.10) przez jakieś 2-3h miałam dosyć regularne, ale nie bardzo bolesne skurcze. Jak już się wyciszyły powiedziałam o tym położnej, ta przekazała informację lekarzowi.. i znowu wylądowałam na porodówce. Podłączyli mnie pod ktg i znowu leżałam tam bez żadnej akcji porodowej - tym razem przez 5h, po czym zostałam odesłana spowrotem na patologię. Byłam zła, że w ogóle się do tych skurczy przyznałam.


We wtorek skurcze wróciły rano i miałam je cały dzień, nie regularne i bolące ale nie bardzo. Przeczuwałam, że zbliża się poród, bo wydzielina na wkładce zrobiła się też trochę inna, do tego skurcze były coraz mocniejsze. Przez cały dzień nie zgłosiłam, że coś się dzieje, żeby nie powtórzyła się sytuacja z niedzieli. Dopiero na wieczornym obchodzie powiedziałam lekarce, a ona kazała nadal obserwować i w razie co - dać znać.

O 23 skurcze nasiliły się na tyle, że poszłam to zgłosić. Zostałam zbadana (2 cm rozwarcia) i wysłana na porodówkę (do trzech razy sztuka!), tam oczywiście podłączono mnie pod KTG. Zaraz po wejściu zapytałam, czy mogę skorzystać z gazu, to położna spojrzała na mnie jak na psychiczną i stwierdziła, że to przecież dopiero początek porodu (no to co?!) i że zobaczymy później. Kiedy ponowiłam pytanie później dowiedziałam się, że nie mogę dostać gazu ani żadnych leków, że muszę być non stop monitorowana na KTG - czyli nie mogę ruszać się i wstawać (tylko toaleta), a wszystko dlatego, że to wcześniak. Jak to usłyszałam to się totalnie załamałam. To, że nie ma u nas szans na znieczulenie to wiedziałam wcześniej więc byłam nastawiona, ale liczyłam chociaż na to, że będę mogła skakać na piłce.. ruszać się, że dostanę gaz. W głowie miałam wizję takiej męczarni przez wiele godzin (przy pierwszym porodzie leżałam na porodówce cały dzień), a że to dopiero początek to wcale mi to myślenie nie pomogło.
Zadzwoniłam po D i przyjechał koło północy. Wyżaliłam mu się i zapytał jeszcze raz położne o to ruszanie się - odpowiedziały dokładnie to samo, tylko całkiem innym (milszym) tonem i jedna zdecydowała, że mogą mi chociaż podłączyć maszynkę TENS (wprawdzie jest ona głównie na ból krzyża ale trochę pomogła). Położne zostawiły nas samych. Skurcze ciągle się nasilały, próbowałam poprawnie oddychać, jak dobrze skupiłam się na oddychaniu w czasie skurczu to był dużo łatwiejszy do zniesienia, a jak spanikowałam to cały skurcz wydawał sie dużo gorszy. W między czasie badanie wykazało 3cm rozwarcia.

Cały wtorek jadłam normalnie, więc zapytałam położną o lewatywę, ale stwierdziła, że skoro byłam w toalecie w ten dzień, to nie ma potrzeby - ja jednak miałam ciągle wrażenie, że muszę iść się wypróżnić, w końcu stwierdziłam, że jak zaraz nie pójdę to będzie brzydka wpadka.. więc powiedziałam położnej, że albo muszę do toalety, albo dziecko mi coś tam przyciska.. więc mnie zbadała - 8cm. Nie mogłam w to uwierzyć, dosłownie pół godzinki wcześniej było tylko 3. Byłam w szoku! Po prostu miałam już skurcze parte. Nie spodziewałam się ich tak szybko dlatego myślałam, że chce mi się do toalety.

W tym momencie położne zaczęły się szykować do porodu, zadzwoniły po lekarza, podwyższyły fotel, zapaliły światła, a ja czułam coraz większe parcie.. po jakiś dwóch skurczach od badania miałam już pełne rozwarcie. Maluszek strasznie mocno pchał się na świat. Zapadła decyzja, że trzeba trochę naciąć - wytłumaczyły, że nie chcą ryzykować, bo jako wcześniak ma on delikatniejszą głowkę no i bardzo mocno pcha się w dół. Strasznie się tego nacięcia bałam, ale nawet nie wiem kiedy to zrobiły. W końcu dostałam pozwolenie na swobodne parcie i po 3 razie Michałek wyskoczył (cały za jednym parciem). Był owinięty pępowiną 3 razy! Była godzina 1.50 w nocy. Jak tylko urodziłam skurcze zniknęły, ściągnięto KTG i poczułam się dużo lepiej. Położyli mi małego na brzuch na dosłownie kilka sekund (znowu - bo wcześniak wiec trzeba zabrać) był taaaki malutki i cały w białej mazi. Zaczął głośno płakać. Zabrali go na mierzenie. 3100 i 55cm, dostał 10 punktów (nie zapytałam z wrażenia, wyczytałam dopiero później w książeczce).


Urodzenie łożyska i szycie to już była tylko chwila i nic nie bolało (dostałam znieczulenie).


Po porodzie leżałam jeszcze 2h na porodówce (szkoda, że bez Michałka) D mi towarzyszył, a później przewieźli mnie na połóznictwo. Malutkiego dostałam następnego dnia rano.


Podsumowując było ciężko i bardzo bolało, ale poród był ekspresowy (nie całe 3h), a po wszystkim szybko zapomniałam o bólu. Dużo lepiej się też czułam niż po pierwszym porodzie, poszłam sama do toalety, a rano czułam się całkiem dobrze.


D był nie zastąpiony, mimo mojego totalnego doła jak przyjechał, pięknie mnie wspierał i pocieszał. Podawał wodę, wycierał czoło.. mówił kiedy skurcz tracił na sile (patrzył na KTG), bardzo się cieszę, że rodziliśmy razem!
 
Zabrałam się wreszcie za opis porodu:)

Zaczęło się w sumie w domu, wstałam nad ranem do łazienki (jakoś po 6 było) i poczułam, że coś ciepłego ze mnie leci, ale nie chlusnęło, tylko kapało, powolutku. Skurczy żadnych nie miałam tylko te wody kapiące. Obudziłam Piotrka, wezwaliśmy teściową i ruszyliśmy do szpitala. Na IP od razu przyjęli mnie do szpitala, rozwarcie takie jak od tygodnia - 2,5cm, nic się nie ruszyło. Jakoś przed 8 byłam już na porodówce, podłączyli mi glukozę, bo miałam strasznie niski cukier (60!), zbadali i za chwilę dojechała moja położna. Podłączyła mi oksy, na początku było w miarę w porządku, mocne skurcze zaczęły się ok. 10. Chodziłam, skakałam na piłce, leżałam, a rozwarcie stanęło na 3cm i za cholerę nie chciało ruszyć dalej. Myślałam, że zejdę, ból był masakryczny, dużo większy niż przy pierwszym porodzie. Później pani Małgosia kazała mi iść pod prysznic na pół godzinki, bo potem na pewno podadzą mi znieczulenie. Ledwo się wyczołgałam spod tego prysznica, położyłam na łóżku i co? Nadal 3cm.... Popłakałam się. nie miałam już siły. Dostałam jakiegoś ogłupiacza dożylnie. Wszystko słyszałam, wiedziałam co sie dzieje dookoła, ale nie byłam w stanie ani się ruszyć ani nic powiedzieć. Później pamiętam tylko, że się darłam, że nie dam rady. Potem jak przez mgłę usłyszałam głos pani Małgosi : anestezjolog już idzie, mamy 4cm.... Zbawienie. Podali mi znieczulenie, zdążyłam wrócić do żywych (dosłownie!) jakieś 15-20min po podaniu zoo zadziałało i jakoś dziwnie sie poczułam, zawołałam panią Małgosię a ona już krzyczy : Noworodki!!! i mówi do mnie, że mamy 10cm i mam przeć
cheesy.gif
Zleciał się cały peleton : dwie babeczki z noworodków, lekarka i trzech studentów. Taką miałam widownię! Poprosiłam jeszcze położną, żeby ochroniła krocze jeśli sie uda. Nie było to takie proste jakby sie wydawało :przyj, nie przyj, teraz lekko, teraz mocniej itd, ale się udało, lekko pękłam tylko. Ostatnią fazę porodu Piotrek nagrał - trwa całe 4 minuty i 40 sekund
tongue.gif
Szkoda, że wcześniej też tak szybko nie szło. O 14.50 powitaliśmy Olusia - kruszynkę, dostał 10pkt apgar:) Później też było całkiem śmiesznie, bo nie było miejsca na salach i do 18 leżałam na porodówce:p
 
U mnie zaczęło się od wód tak samo jak w pierwszej ciąży. Zaczęły mi odchodzić przed 5 rano 1 listopada. Ale od dwóch dni coś mi już nie grało. Miałam wzmożone bezbolesne twardnienia brzucha.
Obudziłam mojego m.. zadzwoniłam do szpitala, kazali przyjeżdżać od razu bo to drugi maluszek.. W szpitalu podłączyli ktg które wykazywało tylko słabe skurcze (ale ja też już je czułam) Były nieregularne.. Przenieśli mnie na oddział i kazali czekać. Tutaj nie dają oksytocyny od razu. Miałam 24 h na rozwinięcie akcji, dopiero po tym czasie będą się zastanawiać co dalej.. Po przyjęciu na oddział zabrałam się za piłkę i spacerowanie. Bóle zrobiły się mocniejsze ale wciąż nieregularne.. Wieczorem podłączyli ktg i stwierdzili że dalej nic i mój m musiał jechać do domu bo nie mógł zostać ze mną na oddziale. Na chwilę przed tym ktg poszłam pod ciepły długi prysznic pod którym dodatkowo szczypałam sutki.. Ok mój m pojechał a u mnie zaraz bóle silniejsze co 10-15 minut… Potem za godzinę 7-8 więc poszłam do położnych i mówię że chciałabym żeby sprawdzili bo mnie już baaardzo boli i chcę męża… podłączyła mnie (chyba źle) pod ktg które nie zapisywało moich skurczy!! Ale byłam zła… Pytam jej więc czy mój m może przyjechać na 5 w takim razie na wywołanie a ona pyta kto mi powiedział o tym a ja na to ze rano jak mnie przyjęli.. Zaśmiała się i powiedziała że i kilka dni bez wód można chodzić a ja na to że sorry ale nie z takimi bólami.. W ogóle potraktowała mnie okropnie.. Myślała że chyba zmyślam te bóle.. No i pękłam… Poszłam do łazienki i wyłam jak głupia bo bardzo już mnie bolało i do tego jeszcze to że mogą mi wcale o 5 rano nie pomóc.. Powiedziała mi żeby się położyła bo to jeszcze nie poród i będzie mnie mniej bolało jak będę leżała, bo właśnie bolało mnie bardziej jak chodziłam bo mała już wstawiona była konkretnie… To się położyłam a bóle co 3-4 minuty giganty.. Po 45 minutach na łóżku z tymi bólami zaczęłam się trząść więc wstałam i idę do nich znowu.. Poddałam się i mówię jej że chcę żeby wiedziała że ja biorę epidural ! Chciałam żeby sprawdziła rozwarcie ale ona na to że my tu nie sprawdzamy i że może mi dać tens machine na bóle.. Spojrzałam na nią jak na wariatkę bo naprawdę miałam konkretne skurcze.. i mówię jeśli tylko tyle możesz dla mnie zrobić to mi daj… I w drodze na salę złapał mnie już taki konkretny że zaczęłam wyć, padłam na kolana i zaczęłam wyć.. No i żaróweczka jej się zaświeciła i „ty idziesz na porodówkę, zbieraj rzeczy” Żadnych rzeczy nie zebrałam bo nie byłam w stanie.. Doszłam tylko na salę porodową, zadzwoniłam po m.. Kilka skurczy i zaczęły się parte… Nawet mi rozwarcia nie sprawdziła.. O epiduralu mogłam zapomnieć.. Parte miałam dosłownie jeden za drugim.. Zosia bardzo szybko wyskoczyła..Chyba w 5 minut…m nie zdążył dojechać.. Położna która odbierała poród niesamowita! Ochroniła mi krocze i nie pękłam.
Zaczynało się kiepsko ale skończyło się tak jak sobie wymarzyłam, czyli bez znieczulenia i bez szwów.
Jedyne czego żałuję to że nie było ze mną mojego m ani przy bolach ani przy samym porodzie..Gdyby cioty sprawdziły mi chociaż raz rozwarcie albo uwierzyły że już jest tak blisko to byłby ze mną.. No ale było jak było…
Wyszłyśmy szybciutko ze szpitala bo ja czułam się w porządku i mała też ok. więc nie było sensu tam siedzieć.. W domu mam męża, który bardo mi pomaga!
 
Ja też już "po", urodziłam 31.10 sn Lenę, 57cm i waga 3400. No i szczerze mówiąc potwierdziły się moje obawy co do wyboru szpitala (Ujastek) może dlatego, że miałam porównanie do wcześniejszych porodów. Zaczęło się na IP, przyjechałam ze słabymi skurczami co 10 min, na IP po 8 godzinie zbadał mnie starszy lekarz i stwierdził, że zaraz urodzę i mam 7-8 cm rozwarcia, no to ja w szoku bo skurcze były naprawdę do wytrzymania. Na porodówce sajgon, nie mieli wolnej sali przedporodowej, położna dała mnie na porodówkę, dostałam krzesełko i kazali czekać, zero badania co do potwierdzenia rozwarcia :-(. Po ok 1,5 godz zwolniła się sala przedporodowa, ale jakaś "uboga", wyposażona w wannę, prysznic, łóżko, piłki nie było niestety. Ok 10 zbadała mnie położna i stwierdziła, że 7 cm to na pewno nie mam, skurcze dalej słabiutkie i poszła. W międzyczasie zbadał mnie jakiś lekarz, stwierdził, że mała jest jeszcze wysoko, skurcze bez zmian, koło 11 przyszła lekarka, niestety nie pamiętam nazwiska, mała dalej wysoko, wg niej miałam 5 cm, skurcze słabe. Zbadała mnie na skurczu i poszły wody i się zaczęły już mocne skurcze. Najgorsze, że cały czas słyszałam, że ponieważ to trzeci poród to zaraz urodzę i jak poczuję parte to mąż ma wołać położną. O 12 usłyszałam, że jest pełne rozwarcie, bóle nie do wytrzymania, znieczulenia nie dostanę, bo zaraz urodzę, mała dalej wysoko i mnie zostawili. W końcu położna się zlitowała, ja na klęczkach przed fotelem, bo już nie wiedziałam co mam robić taki bół i żeby mała zeszła, przyniosła piłkę, kazała skakać pomiędzy skurczami i przeć na skurczu, żeby główka zeszła. Nie wiem o której mnie wzięła na porodową, ledwo weszłam na ten fotel, na fotelu przy parciu dostałam coś w kroplówce i zaczęłam przeć. I tu plus dla lekarki i położnej, bo jak zobaczyłam nożyczki to zaprotestowałam i lekarka zarządziła położnej ochronę krocza, kazały przeć bez skurczu partego, i trzeba przyznać, że dobrze mnie kierowały co mam robić. W końcu o 13:30 mała wyskoczyła i ją dały na piersi. Trochę popękałam, ale mam mniej szwów niż przy poprzednich porodach, szycie wiadomo, średnio przyjemne. Małą wytarli, nasmarowali jakimś płynem i oliwką, nie kąpana była, ubrali, podziękowałam lekarce i położnej i zawieźli nas na salę. Wyżebrałam jeszcze od położnej paracetamol, pediatra nakazała przykryć kołdrą małą i przystawić dzidzię do piersi
 
Ostatnia edycja:
Witam. jestem świeżo upieczoną mamą.. opowiem wam o moich przeżyciach.
dwa tygodnie przed całą akcją wylądowałam w szpitalu z regularnymi skurczami co trzy minuty,stawiał mi się brzusio i nic poza tym mnie nie bolało,na miejscu dowiedziałam się że rozwarcie na półtora cm.;/ ehh:no: po czterech dniach wypisali mnie do domu,w domu niestety skurcze miałam coraz silniejsze,poszłam do gina a ta stwierdziła,że brak rozwarcia ;/ kazała leżeć i odpoczywać. po dwóch tygodniach kolejna wizyta i skierowanie do szpitala bo było po terminie. w piątek 12.10.2012 rano pojechałam z mężem do szpitala,tam badania itd. trafiłam na patologię. o godz 15 podłączyli mnie pod ktg,pomyślałam że jeszcze długo sobie poleże,wywoływanie miałabym tydzień później. o godz 15:30 przyszła położna by odłączyć ktg w tym czasie odeszły mi wody,mój synuś tak mocno kopnął że poczułam tylko pęknięcie <fajne uczucie> na początku myślałam że się posikałam ale gdy tylko wstałam to chlusnęły wody,wtedy już byłam pewna. położna kazała mi się spakować <na szczęście mój mąż w tym czasie przyjechał i mi pomógł> zjechaliśmy na porodówkę,tam znów podłączyli mnie pod ktg. długo nie poleżałam,bo zaczęły się regularne skurcze co 2 min i te to dopiero były skurcze,ból krzyża drętwienie nóg,prosiłam położną by mnie odłączyli bo chcę pochodzić,więc ta mnie odłączyła,zaczął się koszmar ból niesamowity,na korytarzu mdlałam,po godz.chodzenia zbadała mnie poł.okazało się że rozwarcie na 1cm :szok: załamałam się,ból był niesamowity,mimo że odporna jestem na ból,płakałam.. po dwóch godz.znów mnie podłączyli nie dało się wytrzymać na leżąco,jęczałam z bólu. godz 18 przyszedł lekarz zbadał i dalej jeden cm.;/ prosiłam o znieczulenie ale niestety nie dostałam.:no: prosiłam męża by mi pomógł urodzić taka już nieświadoma byłam z bólu. godz 19 tętno małego zaczęło spadać.. spanikowałam :( przytrzymali mnie jeszcze do 20 wtedy tętno było już 50 :no: zaczęłam płakać już nie z bólu tylko ze strachu o moje maleństwo.. zabrali mnie na fotel okazało się że rozwarcie na 4cm.zrobili masaż szyjki ;/ i niestety nic nie szło,bez skurczu partego kazały mi przeć,nacięli mnie do 10cm również bez skurczu <koszmar>,padały hasła cc lub kleszcze.. mi ciśnienie spadło zaczęłam krwawić,mądra pani doktor położyła mi się na brzuch i wtedy poczułam jak mały wszedł już w kanał <uczucie pęknięcia > po chwili okazało się że jest w kanale ale ułożony bokiem;( było już zapóźno na cc tętna już nie było,padła decyzja <bez mojej zgody> kleszczowe,nacięli mnie po raz drugi by włożyć kleszcze,kazali przeć bez partych i go wyciągnęli,mały nie oddychał,przez kleszcze miał podwójną główkę i niedowład lewego barku. położyli mi go na piersi i zaczęli wykonywać masaż,niestety nie pomogło,wzięli go za nóżki do góry i go w pupę też nic nie dało,położyli go obok na jakimś przewijaku,zrobili odsysanie i wtedy cichutko zapłakał. :( ulżyło mi niesamowicie. wtedy dali mi go na chwilę i powiedzieli że ma wodogłowie:-( załamałam się. koszmar mój się nie skończył,bo gdy go zabrali zaczęli mnie szyć,odbywało się to na żywca :( ból niesamowity. dostałam kroplówkę bo znów traciłam przytomność. przez weekend żyłam w strachu o moje maleństwo,twierdzili że ma wodogłowie,zdeformowaną lewą stronę czaszki i wadę serca. w poniedziałek dostałam małego dopiero,wszystko wróciło do normy -chodzi o kształt główki,miał zrobione usg główki i wszystko poszło dobrze. we wtorek przeszedł szereg badań wszystko jest ok prócz tego że ma problemy z oddychaniem.. małego chcieli wypisać ale mnie nie ponieważ pogorszyło mi się,lecz miałam już dosyć tego szpitala i wypisałam się na własne żądanie,dziś mogę już normalnie funkcjonować,ale koszmar wraca,za każdym razem śni mi się mój poród i budzę sie z płaczem. na dzień dzisiejszy wiem jedno nie chcę już więcej dzieci bo drugiego porodu nie wytrzymam. dodam że mój aniołek jak się urodził miał 56cm i 3600 wagi. wcale nie płakał tylko się uśmiechał,przejdzie jeszcze mnóstwo badań. teraz ma trzy tygodnie i jest nerwusek,budzik na mleko ma w główce .:D mimo tego co przeszłam dla mojego aniołka jestem gotowa na wszystko. jestem najszczęśliwszą mamą pod słońcem..
 
Hej
ja też się podzilę moimi przezyciami z porodowki.

Wiec tak bylam juz po terminie pare dni i zglosiłam sie we wtorek (6.11) do gin po badaniu i ktg stwierdzil ze wszytsko dobrze i jak do czt nie urodze to bedzie najprawdopodobniej cięcie( tak jak przy pierwszym ).Troche sie przerazilam bo chcialam probowac naturalnie rodzic i wieczorem juz stracilam nadzieje ze do czt cos sie wydarzy bo nie mialam zadnych oznak. W srodę rano kolo 6 poczułam pierwsze bole w dole brzucha takie klujace o 7.30 juz byly regularne co jakies 15 min Kazalam mezowi wracac z pracy bo o 8 juz byly co 10 min. o 10 bylismy w szpitalu po badaniu okazalo sie ze rozwarcie juz 6 cm. Wyladowalam w sali porodowej i trafilam na super polozna tak poprowadzila porod ze nie czulam bolu proaktycznie jedynie jak mi pecherz pekal to taki wybuch i uklucie ale to chwilowe kazala isc pod prysznic posiedziec na pilce i co sie okazalo rewelacyjne kazala mi siedziec na sedesie i rzeczywiscie przy skurczal nie czulam tak tego bardzo potem kazala sie przewiesic przez taki drazek i juz poszly parte i po jakis 30 min kazala mi doslownie na moment usiasc na fotelu i wyleciala mala Polka. Trwalo to wszystko 4 godz od momentu przybycia do szpitala takze nawet polozna byla zdziwiona jak sobie szybko dalam rade, ale pomoglo mi to ze wylaczylam mysli i slyszalam tylko jej podpowiedzi nawet maz mi mowil ze totalnie odlecialam.Dacie rade dziewczyny i nie blokujcie sie bo organizm zrobi za was cala swoja robote:)
 
reklama
Mój poród to był prawdziwy ekspres
laugh.gif
szczególnie z porównaniu z Maja
biggrin.gif

W środę rano 7.11 dzień po terminie zauważyłam w odchodzącym czopie niteczki krwi, w ciągu dnia pojawiły się skurcze, ale bardzo nieregularne. Położyłam się do łózka koło 24 i w sumie nie mogłam zasnąć bo skurcze były już mocniejsze i w dodatku zaczęły się bóle krzyżowe, zaczęłam liczyć czas miedzy skurczami ale było to raz 10 minut, raz 8 minut, raz 12, i tak przysypiałam, około 3 rano skurcze zaczęły się pojawiać co 8 minut, przed 4 wstałam do ubikacji i na wkładce pojawiła się większa ilość krwi wiec szybko zebraliśmy się do szpitala, w samochodzie skurcze były już co 5 minut, na izbie przyjęć tez chwile to trwało papierologia, badanie przez lekarza i stwierdzone rozwarcie na 4 cm, wysłano mnie na porodówkę, okazało się ze sala do porodu rodzinnego jest wolna i maż mógł wejść ze mną, na porodówce byłam o godzinie 5 rano. Podłączyli mi ktg i dostałam piłkę do skakania, cały czas miałam skurcze wraz z bólem krzyża, który mąż mi masował. Po niecałym dwóch godzinach odpłynęły mi wody. O godzinie 7 kolejne badanie pokazało 7-8 cm rozwarcia. O 7:30 poczułam napieranie, położna w pospiechu zaczęła przygotowania i mówiła żeby jeszcze nie przeć co było bardzo ciężkie, bo to szło samoistnie. W końcu po wszystkich przygotowaniach mogłam przeć i chyba po 4 partych mały pojawił się na świecie
biggrin.gif
od razu dostałam go na brzuszek i tak spędził na nim 2 godziny dopiero potem wzięli go do ważenia i mierzenia a ja po 2 godzinach od porodu poszłam pod prysznic, czułam sie rewelacyjnie, żadnego kręcenia w głowie itp ponieważ na położnictwie nie było miejsca to jeszcze do 15 tego samego dnia byliśmy na tej sali rodzinnej we trójkę
biggrin.gif

Podsumowując czas spędzony na porodówce faza I - 2h50 min, faza II - 10 min
laugh.gif
 
Do góry