To, co jeszcze pamiętam, napiszę. 
termin miałam na 4 kwietnia i z tą datą otrzymałam skierowanie do szpitala (już wczesniej leżałam dwa razy na patologii ze zwględu na bardzo wysokie cisnienie). Nie spieszyło mi się z zadzwonieniem i umowieniem na przyjscie na patologie, bo pamietałam, jak wynudzilam sie poprzednimi razy (w moim szpitalu nie ma odwiedzin jako takich, tzn, nie wpuszczaja przybyszow na oddział)... Kiedy juz zadzwoniłam, ordynator wpisał mnie na piątek, 12go kwietnia. A tu niespodzianka, 11go, o godzinie 5 rano obudzil mnie skurcz... Nie był bolesny, delikatny... Myslalam, ze to przepowiadajacy, choc mialam nadzieje, ze jednak porod sie zaczyna... i tak myslalam do godz 13, mimo, że skurcze coraz bardziej bolaly i byly czestsze... Po 13 poszlam na spacer z siostra, zadzwonilam tez do poloznej, czy to mozliwe, że to juz?! Kazała szykowac sie do szpitala, bo moj wybrany szpital oddalone=y jest od mojego miejsca zamieszkania jakies 50km... O godzinie 15,30 zostalam przyjeta na porodówkę z 5cm rozwarciem... pecherza juz nie mialam... nawet nie wiem od kiedy go nie mialam, bo przez ostatnie 3 misiace ciazy chodzilam z wkladka, miałam uplawy... musial kiedys peknac tak,ze wody sie saczyly/(o drrodze do szpitala nie bede wspominac... mojej mamie uszy wiedly, miałam skurcze krzyzowe). Po wszelkich foralnosciach trafilam na sale porodowa, ale wolalam lazic po korytarzu i lapac sie barierek... katusze przezywalam przy ktg, musieli monitorowac tetno maluszka (cisnienie) i ciagle istnialo prawdopodobienstwo cc, dlatego nie kazaly mi pic za duzo wody. To bylo najgorsze... samo lezenie, to byla meka... darlam sie, wyzywalam, nie chcialam wspolpracowac... polozna w koncu zlitowala sie nade mna i wstalam, podlaczona bylam do ktg, ale moglam lazic dokad siegal kabel. Pokazala mi, jak sie obsluguje pilke, nie pasowalo mi, w koncu sama odkrylam najlepsza pozycje dla mnie - przy skurczach kucalam i trzymalam sie mocno uchwytow przy lozku porodowym... polozna zalapala i pozwolila mi dlugi czas tak dzialac, nawet starac sie przec przy kucaniu... od czasu do czasu kazala wskakiwac na lozko, zeby sprawdzic rozwarcie, a o 21.10 powiedziala, ze rodzimy. zjawila sie pani doktor, z ktora sie posmialysmy, ze w koncu zaczelam wspolpracowac, bo poczatki byly straszne... o 21.30 urodzil sie ksawery, pani doktor troche mi pomogla, nacisnela na brzuch i chwala jej za to, bo pewnie troche jeszcze by to trwalo, a ja tracilam sily... W ciagu dnia zjadlam tylko sniadanko (myslac o mozliwosci cc w razie jakby bylo cos nie tak z maluszkiem)... bylam wypompowana, ale szczesliwa
polozna polozyla mi maluszka na brzuszku na chwile, po czym zabrano go na oddzial noworodkowy, a mi pozostalo urodzenie lozyska. bylam tak z siebie zadowolona, ze poprosilam, zeby mi to lozysko pokazaly
nawet wytlumaczyly, co i jak. pozniej zostalam zszyta i zabrali mnie na sale poporodowa, gdzie napisalam smska do najblizszych i zdrzemnelam sie godzinke. po godzince przyniesli mi malego i zabrali na oddzial.
Wstalam z lozka dopiero na drugi dzien popoludniu, tak mi sie krecilo w glowie...
Z pobytu w szpitalu najbardziej pamietam placz, ze musze jeszcze dzien/dwa zostac, bo zoltaczka i moja rozpacz, bo nie wiem, jak karmic... na szczescie panie polozne/pielegnairki byly tak pomocne, ze dalam rade... z nakladkami, ale Ksawery sie najadal, najwazniejsze.
Po dwoch miesiacach sporo pamietam
termin miałam na 4 kwietnia i z tą datą otrzymałam skierowanie do szpitala (już wczesniej leżałam dwa razy na patologii ze zwględu na bardzo wysokie cisnienie). Nie spieszyło mi się z zadzwonieniem i umowieniem na przyjscie na patologie, bo pamietałam, jak wynudzilam sie poprzednimi razy (w moim szpitalu nie ma odwiedzin jako takich, tzn, nie wpuszczaja przybyszow na oddział)... Kiedy juz zadzwoniłam, ordynator wpisał mnie na piątek, 12go kwietnia. A tu niespodzianka, 11go, o godzinie 5 rano obudzil mnie skurcz... Nie był bolesny, delikatny... Myslalam, ze to przepowiadajacy, choc mialam nadzieje, ze jednak porod sie zaczyna... i tak myslalam do godz 13, mimo, że skurcze coraz bardziej bolaly i byly czestsze... Po 13 poszlam na spacer z siostra, zadzwonilam tez do poloznej, czy to mozliwe, że to juz?! Kazała szykowac sie do szpitala, bo moj wybrany szpital oddalone=y jest od mojego miejsca zamieszkania jakies 50km... O godzinie 15,30 zostalam przyjeta na porodówkę z 5cm rozwarciem... pecherza juz nie mialam... nawet nie wiem od kiedy go nie mialam, bo przez ostatnie 3 misiace ciazy chodzilam z wkladka, miałam uplawy... musial kiedys peknac tak,ze wody sie saczyly/(o drrodze do szpitala nie bede wspominac... mojej mamie uszy wiedly, miałam skurcze krzyzowe). Po wszelkich foralnosciach trafilam na sale porodowa, ale wolalam lazic po korytarzu i lapac sie barierek... katusze przezywalam przy ktg, musieli monitorowac tetno maluszka (cisnienie) i ciagle istnialo prawdopodobienstwo cc, dlatego nie kazaly mi pic za duzo wody. To bylo najgorsze... samo lezenie, to byla meka... darlam sie, wyzywalam, nie chcialam wspolpracowac... polozna w koncu zlitowala sie nade mna i wstalam, podlaczona bylam do ktg, ale moglam lazic dokad siegal kabel. Pokazala mi, jak sie obsluguje pilke, nie pasowalo mi, w koncu sama odkrylam najlepsza pozycje dla mnie - przy skurczach kucalam i trzymalam sie mocno uchwytow przy lozku porodowym... polozna zalapala i pozwolila mi dlugi czas tak dzialac, nawet starac sie przec przy kucaniu... od czasu do czasu kazala wskakiwac na lozko, zeby sprawdzic rozwarcie, a o 21.10 powiedziala, ze rodzimy. zjawila sie pani doktor, z ktora sie posmialysmy, ze w koncu zaczelam wspolpracowac, bo poczatki byly straszne... o 21.30 urodzil sie ksawery, pani doktor troche mi pomogla, nacisnela na brzuch i chwala jej za to, bo pewnie troche jeszcze by to trwalo, a ja tracilam sily... W ciagu dnia zjadlam tylko sniadanko (myslac o mozliwosci cc w razie jakby bylo cos nie tak z maluszkiem)... bylam wypompowana, ale szczesliwa
Z pobytu w szpitalu najbardziej pamietam placz, ze musze jeszcze dzien/dwa zostac, bo zoltaczka i moja rozpacz, bo nie wiem, jak karmic... na szczescie panie polozne/pielegnairki byly tak pomocne, ze dalam rade... z nakladkami, ale Ksawery sie najadal, najwazniejsze.
Po dwoch miesiacach sporo pamietam