reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Opowieści z porodówki...

W piątek 25 listopada wstałam o 10:00 i idąc do łazienki poczułam bąbelek lecący ze mnie, zadzwoniłam do położnej powiedziała żebym przyjechała na IP. Pojechałam, przyjęli mnie po godzinie 12:00 lekarz przyłożył papierek który w przypadku jeśli to wody powinien się zabarwić na granatowo. Papierek nie zareagował, więc lekarz wysłał mnie na KTG, powiedział że jak nie ma skurczów to pojade do domku. Na KTG oczywiście skurczów brak ( w czasie całej ciąży nie miałam ani pół żadnego skurczu czy napinania brzucha). Wracam po KTG na IP i poczułam że się znów polało. Pokazuje lekarzowi KTG i mówię że się leje ze mnie, a on mi na to że musi jeszcze raz sprawdzić bo przed chwilą była dziewczyna której ewidentnie wody odchodzą a papierki się nie zabarwiają więc podejrzewają że to coś jest z papierkami. Otworzył nową paczkę papierków, przykłada – od razu granatowy – na porodówkęJ Tam przyszła moja położna, pobrali krew, mąż pojechał po ostatnie wyniki badań bo nie zdążyłam jeszcze odebrać z laboratorium. Ustaliłyśmy z położną że chce znieczulenie – powiedziała ok., jak będzie odpowiedni moment (min 4 cm rozwarcia). Podpieła mnie znów pod KTG i ponieważ skurczów dalej niet podała oksytocynę. Małemu zaczęło tętno spadać do 100, ja skurczów brak więc chwila przerwy żeby się zwolniła sala do cesarek – tak na wszelki wypadek – była godzina ok. 15:00. Po chwili znów oxy jakieś skurcze małe, niebolesne się zaczęły. Rozwarcie miałam na 3 cm. Poszliśmy pod prysznic na krótko bo mi tam źle było i na piłkę. Wchodząc na piłkę była godzina 16:30 i bez problemowo wytrzymywałam bóle (nawet mniejsze niż na @). Moja położna poszła do Sali obok i mówi że tam ma kobieta parte wiec 15 minut i przyjdzie do mnie. Na piłce zaczęło boleć – bardzo boleć – mówię do M. pomóż mi jakoś – gaz, znieczulenie – cokolwiek żeby nie bolało. Tuż przed 17 przyszła położna – mówię do niej że poproszę znieczulenie a ona do mnie ok. tylko zobacze ile masz rozwarcia – sprawdza i mówi: za późno – pełne rozwarcie idziemy na fotel rodzić. Jak to? Już? Ja chcę ZNIECZULENIE! Nie wchodzę na żaden fotel bez dawki przeciwbólowej ale wyjścia nie miałam – 4 parcia i 17:20 mały się wydarł. Dali mi go na brzuch, M. przeciął pępowinę, wzięli go do badania – obsikał panią Doktor, mówią ze waży 1890 (na USG tydzień przed porodem podobno ważył 2040), 10 pkt agar, 49 cm. ja w tym czasie urodziłam łożysko i dowiedziałam się że natura podziałała tak że mały jest na świecie ponieważ miałam bakterię ureaplasma (stwierdzona w szpitalu 3 tygodnie wcześniej) która chciała się dostać przez łożysko do małego i dlatego natura spowodowała poród żeby bakteria nie zaszkodziła młodemu. Podali mi jeszcze moje zawiniątko na brzuch, chciałam go dotknąć paluszkiem a on obiema rączkami ścisnął mój palec i popatrzył się na mnie. Łzy polały się strumieniami. Zszywanie bolało jak cholera, na wózek i do łóżka leżeć 2 godziny. Po dwóch godzinach przyszła położna i pytam czy mogę do dziecka (wzięli go do inkubatora ogrzać) a ona mówi: biegiem bo zaraz myją szkraby i nie będzie wstępu na patologię. Jak podjechaliśmy pod inkubator i zobaczyłam małego z wenflonem, kroplówką, w za dużej czapce….eehhhh na samą myśl o tym rycze. Rana bolała jeszcze tydzień ale do wytrzymania. Nie było źle bo było krótko, na drugie teraz może bym się nie zdecydowała ( z resztą nie mogę ze względu na konflikt serologiczny który wystąpił na parę dni przed porodem) ale kiedyś na pewno będę chciała znów rodzić naturalnie!
 
reklama
Ja z tego wszystkiego spac nie moge wiec opisze jak to bylo u mnie...

Jak wiecie podsycacze i odpadajacy czop mialam od miesiaca wiec wkurzalam sie niesamowicie jak wszystko sie wyciszalo. Tak wiec z czwartku na piatek moje co 15 minutowe skurcze tez chcialam olac I po prostu nie nastawiac sie. W piatek rano postanowilam ze bede dobijac sie telefonicznie do poloznej I blagac o masaz a w miedzy czasie o 11.30 ubralam sie i poszlam na autobus do lidla zeby kupic sobie ananaska :-) tak wiec pojechalam, troszke pochodzilam no do przystanku kawalek a I w sklepie zwiedzilam swiad slodkosci :-D wrocilam do domku juz taxowka Bo bylo ciezko.

O godz 13 moim oczom ukazal sie Andrew I tak posiedzial I pogadal ze mna przez godzinke, wymasowal brzusio w kazda strone kiedy ja I Zuzia siedzialysmy w niego wtulone i chwile o 14 pojechal z powrotem do szpitala. Smutno mi bylo Bo wiadomo nie wiedzialam czy bedzie przy porodzie itd. Jak A. pojechal dostalam skurczy co 5 minut I smialam sie, ze Tato wyglaskal malego :-) zadzwonilam do szpitala, kazali wziasc ciepla kapiel I jak sie zmniejsza do co 3 minut jechac od razu na oddzial. Skurcze po kapieli zostaly co 5 minut tylko bol sie nasilil. Kulalam sie wiec na pilce (jak Zuzia Mamie pozwolila :-D) i chwile po 16 napisalam do A. ze biore taxowke I jade Bo boje sie korkow. Chwile potem A. staje w drzwiach i mowi, ze jedzie ze mna...w tym momencie wiedzialam, ze wszystko bedzie dobrze.

Do szpitala zajechalismy ok 16.40, o 17 albo chwile po mialam pierwsze badanie I to chyba bylo najgorsze Bo jak sobie przypominacie masaz szyjki do skutku nie doszedl ;-) no ale pdzywiozla mi polozna butle z gazem I z ta o to nowa I najlepsza przyjaciolka butla udalo jej sie sprawdzic rozwarcie I ku mojemu zdziwieniu bylo 4cm! Poprosilam o porod w Basenie a w miedzyczasie o pilke I tak z moja butla I pilka no I oczywiscie A. ktorego reka do sciskania byla niezastapiona dalam rade do 19. Smiechu troche bylo, zjadlam jedzonko jakiejs kobiety ktora wypisali do domu Bo mega glodna bylam, sluchalam z A. innej kobiety ktora swoimi jekami brzmiala jak wieloryb na godach wiec jak ona zaczynala wyc to ja na gazie mialam niezly ubaw :-D wiem okropna jestem ;-)

O 19.30 Basen byl gotowy I powiem wam, ze ulga duza jezeli chodzi o bol plecow. Mi odpowiadala pozycja na kolanach ze zwisajacymi rekoma, tak ze jadna sciskalam na okolo butle a druga reka moglam sciskac Andrew. Balam się jak cholerka bo wiadomo Zuzie rodzilam na ZZO wiec nie kumalam za bardzo so sie dzieje a tu w wodzie na podstawie zachowan mojego odbytu I skurczy polozna wiedziala czy na dole wszystko ok. Bylam w szoku bo zaraz bo wejsciu do basenu mialam ochote na parcie I babeczka mowila, ze mam jezeli czuje taka potrzebe. Wiec od tej 19.30 do 20.30 postapilo rozwarcie tak, ze o cudownej 20:59 Benjamin byl juz na swiecie :-)

ostatnia faza wypychania glowki wydawala mi sie wiecznoscia I mialam wrazenie, ze caly dol mi rozsadzilo ale ustnik od butli ktory przygryzalam namietnie I reka A. ktora zmolestowalam niesamowicie pomogly mi przez to przejsc. A. ciagle powtarzal jaka jestem dzielna, ze dam rade itd I te slowa otuchy byly dla mnie sila. Ulga niesamowita jak cale cialko wplynelo do basenu :-) A. przecial pepowine, malutki byl ciut niebieski I chwilke nie plakal wiec w pierwszej minucie dostal 8pkt. Polozna narobila nam strachu bo kleszcze zaciskajace resztke pepowiny zsunely sie malemu do basenu I krew zaczela mu z tej resztki sikac w kazda strone ale A. szybko wylowil, zaczepili i wsio bylo ok.

Po przutuleniu Bena, ktore bylo jednym z piekniejszych momentow, musialam wyjsc z wody na lozko, zeby urodzic lozysko. Dostalam zastrzyk wspomagajacy, uczucie jakbym blizniaka Bena miala rodzic wiec znow przyjaciolka butla poszla w ruch. Potem badanie czy popekalam....masakra bo balam sie go panicznie wiec troche zeszlo na przekonywaniu mnie przez polozna ale sie udalo. Pekniecie lekkie bylo w srodku ale nie wymagajace szycia.

Potem przeniesienie do salki poporodowej z innymi mamami I cycowanie mojego zarloczka. Mleko chyba juz jest wiec malutki troche pospal.

Ogolem porod moich marzen i nie wyobrazam sobie takiej koncowki gdyby jednak A. sie nie zjawil. Bez niego od razu bralabym ZZO bo bez wsparcia I kogos do podtrzymywania na duchu wolalabym po prostu jie czuc bolu. A tak zaraz po porodzie moglam wstac, wziasc samej prysznic, zjesc cos i byc po prostu do zycia.

Wszystkim zycze takich porodow I dziekuje za trzymamie kciukow I dotychczasowe wsparcie.

Specjalne podziekowania dla BB ciotki Sergi bez ktorej byloby jeszcze ciezej :*

Mla, mamaOskarka i calej reszcze dziekuje za sluchanie mojego marudzenia i oczywiscie slowa otuchy na kazdym kroku :*
 
Ostatnia edycja:
To teraz moja kolej:biggrin2:
Bedzie krótko i zwiezle choc poród był straaaaszny:szok:

W sobote pojechalam z M na KTG na IP ,a nóż wzielam ze soba torbe (róznie) bywa... Zrobili mi KTG wszystko ok zero skurczów, dodatkowo zrobili mi USG ze wzgledu na cukrzyce (gdyby nie te usg pojechalabym do domu) okazalo sie ze mam malo wód płodowych, dodatkowo okazalo sie ze jest malo miejsc na patologi i chca mnie przeniesc do innego szpitala ,panika w oczach ,mowie ze tu chce rodzic :wściekła/y:polozna poszla sie popytac ,znalazło sie bo akurat dziewczyna wychodzila uffff:biggrin2:
Zostalam na tej patologi , i w nocy cos zaczelo sie ze mna dziac nie wiedzialam czy to skurcze co 7-8 min , polozna mnie zbadala na 1cm rozwarcia nic sie nie dzieje (meczylam sie jak cholera!!!) nastepnego dnia (niedziela) w południe skurcze przybrały podwójna siłe od krzyza do brzucha ( dziewczyny ból ) nie do wytrzymania te krzyzowe sa najgorsze,skurcze co 5 min wolaja lekarza z porodówki poszlam z nim do zabiegowego na samolot rozwracie na 3 palce ,idziemy na porodówke ,przerazenie w oczach:szok:do M nie moge sie dodzwonic spal po nocce , placze ze nie urodze sama panika,i brak sił , zadzwonilam do kolegi zeby podszedł do furtki i dzwonil tak długo jak M otworzy ,obudził sie dzieki Bogu i dyla do mnie:biggrin2:Ja juz lezalam na porodówce z 5 cm rozwraciem,umieralam z bólu okazalo sie ze nie moge miec znieczulenia z powodu malej ilosci czerwonych krwinek zalamalam sie to byl szok!!!!:szok:Chodzilam z M w ta i z powrotem po korytarzu nie bylam w stanie nawet sie wykapac pod prysznicem,prawie kladlam sie na podłodze wylam z bólu.Ogólnie rodzialam 6 godz bez znieczulenia - najgorsza byla koncówka musialam wypchnac malego a juz sił nie mialam przez te skurcze,zaczelam bredzic .drzec sie ,polozne mnie uciszaly mowily zebym parla ze nie moge krzyczec bo strace duzo sił ,5 razy poparlam i wyszło malenstwo:biggrin2:nie plakalo ,zaczelo kaslac okazalo sie ze nalykal sie zielonych wód mowie do M idz zobacz czy wszystko z nim w porzadku i czy wszystko Ma:-Dzawolali go ,a mnie zszywali smialam sie do lekarki ze moge juz rodzic drugie:-Dwszystkie tam zaczely sie smiac ze jeszcze takiej pacjentki nie mieli (to chyba ta adrenalina)jesli chodzi o zszywanie to byl pikus przy porodzie,to samo jak mnie nacieli oczywiscie czulam to ale to tylko bylo szczypanie:tak:Po 2 godz przyniesli nasze malenstwo a my sie delektowalismy naszym szczesciem i spokojem w sali porodowej.Ogólnie poród był bardzo ciezki...Dzieki mojemu M udało sie ,nie dalabym rady bez niego wspierał mnie niesamowicie.Wiec polecam kogos bliskiego przy porodzie bo to naprawde pomaga!!!
 
To i ja wreszcie opiszę co i jak ,póki Inguś śpi :).
W poniedziałek zabrałam się za mega sprzątanie ,pomyłam po raz kolejny okna,podłogi na kolanach itp.,potem zrobiłam sobie spacerek i wkurzona poszłam spać bo stwierdziłam ,że nic z tego nie będzie...Około 4 obudził mnie mega ból pleców i stwierdziłam ,że może to już, koło 5 miałam skurcze co 10 minut,po prysznicu co 3...myślałam ,że zwariuję ,ale na szczęście tylko co 2 był bolesny :)Koło 7 dotarłam na IP, rozwarcie 3 cm, skurcze dalej co 3 minuty, podłączyli mnie pod KTG i poszło,Przebili mi pęcherz bo wody nie chciały odejść koło 11 miałam już 6 cm,wtedy okazało się ,że mała się ustawiła bokiem i muszę leżeć na prawym boku ,żeby się odwróciła, myślałam wtedy,że umrę ,o 13 zaczęły się parte , wtedy też małej zaczęło spadać tętno, najpierw do 50, później zaczęło całkiem zanikać, z tego wszystkiego zaczęłam się dusić,założyli mi maskę z tlenem i kazali przestać przeć, tętno małej wróciło do normy, zleciało się wtedy chyba z 15 osób, lekarz zasugerował użycie kleszczy, żeby przyspieszyć poród, ale pozwolili mi jeszcze raz spróbować wypchnąć małą,wyszedł kawałek pępowiny i już było wiadomo,że bez kleszczy się nie obędzie, dostałam znieczulenie ,nacięli mnie i po chwili mała była na świecie.Okazało się że zaplątała się 3 razy w pępowinę dookoła głowy, na szyjce i za udo, była sina dlatego dostałam ją tylko do pocałowania i zabrali ją do inkubatora na dogrzanie i badania. Potem założyli mi szwy , na szczęście tylko 4 zewnętrzne ,bo wewnętrznych nie czuję:),okazało się też ,że pękła mi szyjka macicy .Potem mnie umyli i zawieźli na salę .Ogólnie spodziewałam się większego bólu i jestem mile zaskoczona ,że się rozczarowałam, zresztą bardzo pomógł mi mąż , bez niego chyba bym nie dała rady przez te ostatnie 23 minuty ...zresztą z tego wszystkiego zapomnieli go wyprosić i cały czas mnie głaskał po głowie ,co do moich obaw o jego uczestnictwo żadna się nie potwierdziła, dba o nas niesamowicie i tylko było mu ciężko ,ze nie może mi pomóc. Jak tylko zrobili mi ekg i badania tętna,wstałam do małej i siedziałam przy inkubatorze całą noc, na szczęście okazało się że z małą wszystko ok i o 12 mi ją przywieźli.Potem przychodziły do mnie pielgrzymki lekarzy zdziwionych, że po tak trudnym porodzie chodzę i zajmuję się dzieckiem, ja tego nie odbieram jak trudny poród,było ciężko ale dałam radę ,zresztą bardziej bolą mnie szwy ...A znieczulenie nie pomagało nic a nic, a po gazie wymiotowałam więc rodziłam bez....
 
Ostatnia edycja:
w niedzielę przed 6 rano wstałam na sikanie i poczułam, że troszkę boli mnie brzuch tak miesiączkowo, ale że bolał mnie już od kilku dni, to olałam i poszłam dalej spać, ale te pobolewanie jakby się nasilało, ale nieregularnie. poczułam jakiś niepokój wewnętrzny, ale brzuch miękki, o 7 obudziłam M., że chyba przejedziemy się na IP sprawdzić, czy wszystko jest ok, w końcu zostało kilka dni do terminu, najwyżej mnie zostawią w szpitalu. poszłam się ogolić, wykąpać, marek zrobił śniadanie, zjedliśmy i ok.8.30 byliśmy w szpitalu, po badaniu zaczęłam krwawić, 1,5 cm rozwarcia, wzięli mnie na usg, mały nisko, wszystko w nim ok, wracamy do sali, w której mnie badali i znów leci ze mnie krew, myśleli, że to może wody, bo krew rozwodniona, ale po badaniu stwierdzili, że pęcherz płodowy jest cały, no więc ok 10.00 podpięli mnie pod ktg, skurcze są, ale za krótkie, więc zdecydowali, że kroplówkę z oksytocyny na chwilę mi dadzą, ale po 3 kroplach małemu zaczęło spadać tętno i szybko ją odłączyli. najbardziej mnie wkurzał ten wskaźnik mocy skurczy na ktg, jak na niego patrzyłam i widziałam, jak skala rosła to mnie bardziej bolało, choć bóle kojarzyły mi się po prostu z okresem, a zawsze miałam dość bolesne miesiączki, pewnie dlatego aż takiego wrażenia na mnie nie robiły. M. cały czas był ze mną, podawał mi wodę i smarował usta ochronną pomadką, wysychały mi strasznie. przyszedł ordynator i mnie zbadał, miałam 6 cm rozwarcia, powiedział, że strasznie szybko to postępuje.
o 10.15 odeszły mi wody i wtedy bóle naprawdę zaczły mi dokuczać, o dziwo brzuch wcale mi nie twardniał, tylko bolał. O 11.00 miałam już pełne rozwarcie i zaczęły się skurcze parte, które okazały się mniej bolesne niż te skurcze początkowe! normalnie ulga. maluszka urodziłam na 3 skurczu o 11.15, ale tak mocno parłam, że zaczęłam mdleć i musieli mi tlen podać, miałam drgawki i drętwiały mi palce u rąk, M. przyciskał mi głowę do klatki, bo ciągle ją odchylałam w tył. byłam wręcz zaskoczona, że on tak szybko wyszedł! Na tym ostatnim partym miałam mocno zaciśnięte oczy, a robiło mi się biało pod powiekami, trzęsłam się cała, chyba się przewentylowałam oddychaniem + tlen który mi podawali, słyszałam, jak wszyscy coś do mnie mówią i słabłam i gdyby M. nie krzyknął mi głośno "przyj!" to chyba bym nie wypchnęła małego na świat na tym skurczu, tak więc jestem mu niesamowicie wdzięczna!
M. przeciął pępowinę i poszedł z maluchem na mierzenie i ważnie, a mnie szyły. nacieli mnie przy drugim partym, mały miał za dużą główkę (36cm obdowu) i musieli mnie naciąć, żebym nie pękła, bo szybciutko wychodził. samego nacięcia nie czułam, szyli mnie ze znieczuleniem, ale bolało i cieszę się, że M. wrócił do mnie na salę, jak jeszcze mnie szyła, dzięki niemu dostałam jeszcze jedno znieczulenie i było już bezboleśnie. najgorsze było dla mnie to urocze naciśnięcie na brzuch na samym końcu, krzyknęłam do położnej "k*rwa, p*****ło cię?!!!" :))
maluszek dostał 10pkt, 3280g, 57cm.
na wypisie mam napisane: I faza porosu 44 min, II faza 15min.
ogólnie poród wspominam dośc lajtowo, choć te pierwsze bóle po odejściu wód były faktycznie silne i ja je pamiętam (a podobno się o tym zapomina). w każdym razie życzę wszystkim dziewczynom takich porodów, jaki ja miałam :)
 
no to teraz moja kolej na opowieść,
w środę 7 grudnia o 3;40 obudziły mnie straszne bóle pleców po lewej stronie były co 7-8 minut stwierdziłam , że to jeszcze nie to bo se myślę co ma ból pleców do porodu wiec poszłam dalej spać ale już o godz 5 ból był tak nie znośny i występował co 4 minuty . Budzę męża ,że chyba musimy jechać na porodówkę bo mam bóle. Wstałam umyłam się i miedzy czasie zdążyłam się jeszcze pokłócić z mama . O 6 zadzwoniłam do położnej i powiedziałam jej o wszystkim i kazała mi jechać do szpitala. O 7 byłam już przyjęta na oddział , zrobili mi lewatywę i wygonili mojego męża bo powiedzieli ,że to długo potrwa. Po lewatywie odeszły mi wody była dokładnie 7;18 . Podłączyli ktg i tak leżałam, po 9 przyszedł ordynator i bada mówi ,że rozwarcie na 6 cm wiec dzwonie do męża ,żeby przyjechał. Kiedy do mnie wszedł od razu mi się samopoczucie poprawił ale przyszła położna i go wygania ja mówię , że my chcemy rodzić razem , że rozmawialiśmy o tym z naszą doktor na co ona że lekarze to nie maja tu nic do powiedzenia bo to one odbierają poród no i wyszła, za chwilę przyszła więc jej mąż włożył w kieszeń 100 zl i od razu zaraz była milutka i fartuszek dla męża się znalazł i zaprowadziła mnie pod prysznic i kroploweczka zaraz się znalazła. Ok 10 30 przyszła moja doktor i zaczęły się bóle parte które trwały ponad 2 godziny bo mała nie mogła się w kanał wpasować . Ja też już nie miałam siły było mi słabo i niedobrze. Po chwili nardy doktor z położną poczułam nacięcie i podczas bólu kazały mi mocno przeć , doktorka zaczęłam mi naciskać brzuch i po 3 parciu usłyszałam głośny krzyk mojego męża JEST JEST MALUTKA a ja poczułam ogromną ulgę . Małą położyli mi na brzuchu a ja się bałam że ja opuszczę taka była malutka i śliska. Uczucie nie do opisania. Później zabrali małą na ważenie i mierzenie mąż poszedł z nią , a ja urodziłam łożysko szybko i sprawnie po czym zaczęło się szycie nogi mi drżały jak galareta. Po szyciu wywieźli mnie na korytarz i dali nam małą 3500g i 56 cm 10 pkt. Cieszyliśmy się jak głupi a malutka cichutko płakała . Po czym podeszła lekarz i mi ją zabrała a ja nie wiedziałam co się dzieje po 20 min przyszła pielęgniarka i powiedziała ,że mała jest w inkubatorze bo nie może oddychać i jest tlenozalezna i nic więcej. Z mężem przerażeni czekaliśmy na jakiekolwiek informacje(najgorsze chwile jakie tylko mogą być) potem przewieźli mnie na sale. Po 2 godz przewieźli mnie na oddział inny żebym była blisko małej . Po porodzie byłam tak słabą , że nawet nie mogłam podejść do inkubatora. Mąż poszedł zobaczyć malutka i wrócił z płaczem nic mi nie chciał powiedzieć. Po 4 godz po porodzie próbowałam wstać ale niestety zasłabłam i miałam zakaz wstawania. Dopiero po 23 gdy przyszła moja znajoma oddziałowa wzięła zaprowadziła mnie do malej i gdy zobaczyła małą kruszynkę i te igiełki w jej malutkim ciałku płakałam jak bóbr a gdy otworzyła oczko i spojrzała na mnie to serduszko mi pękało bo nawet jej dotknąć nie mogłam :( od tej mojej oddziałowej dowiedziałam się że mała ma infekcje i wrodzone zapalenie płuc i ,że bierze antybiotyki . Całą noc nie spałam tylko słuchałam czy aparatura chodzi. Następnego dnia po półtorej dnia w inkubatorze przywieźli mi moja kruszynkę i kazali karmić ale niestety ona już nie chciała mojego cyca bo się bardzo męczyła a jak była w inkubatorze to karmili ja butelka i okazało się ze mam za małe brodawki dlatego karmie ja przez kapturki. W szpitalu leżeliśmy 10 dni teraz już jest lepiej tylko po nocach nie śpię bo patrze czy maleńka oddycha tak się o nią boje. Ogólnie poród nie wspominam tak źle poza tym ,że te bóle krzyżowe są najgorsze. I bez mojego kochanego męża nie zniosła bym tego wszystkiego. Naprawdę polecam poród rodzinny.
A wam dziewczynki które jeszcze nie rodziła ,życzę szybkich , bezbolesnych, bezproblemowych porodów i zdrowych skarbeczków :D
 
Dzisiaj mam więcej czasu ,a nawet ochoty aby opisać przebieg porodu.
Więc tak jak wspominałam 13.12.2011 wybrałam się do szpitala do Raciborza nazajutrz zajęli się mną.
Tzn. Pojechaliśmy na sale porodową i tam dostałam kroplówe ok godz.10.30 nie zleciało jej nawet 1/4 skurcze przyszły. Były
nieregularne dało się wytrzymać. Zadzwoniłam po Piotrka żeby już zaczął jechać o godzinie 12 dołączył do mnie z mamą.
Wszedł do mnie na sale widać było miał stracha zresztą sama miałam. Skurcze co minute koszmar... nie potrafiłam wytrzymać
próbował mnie wspierać jak najbardziej trzymać za rękę itd.
Niestety... pojawił się problem ciśnienie 160 ? a tu jeszcze przeć nie zaczęłam. Akcja zbijania ciśnienia jeden zastrzyk ... dwie kroplówki
godziny mijają skurcze są... Ciśnienie nie spada nawet o stopień tyle środków podanych.
Przyszła jedna z położnych z kartką czy zgadzam się na CC- cesarskie cięcie . No oczywiście byleby małemu nic nie było.
Wchodzi ordynator Pani Olu robiliśmy co w naszej mocy nie umiemy zbić ciśnienia , a widać ,że miała Pani problemy w czasie ciąży z ciśnieniem
No tak...Nie będziemy ryzykować może Pani dostać rzucawki może to się skończyć tragicznie.
Godzina 15:30 cesarskie cięcie przygotwać. Dostałam jakiś środek dożylnie jakiś narkotyk zrobiło mi się fajnie skurcze mi nie przeszkadzały.
Totalny luz olewacko ... zaśmiałam się do położnych mówiąc ,że lepsze niż trawa. Mój Piotrek coś do mnie mówił : ale Ty jesteś
na haju wiesz co ja wogóle do Ciebie mówie kontaktujesz. A ja taki luzzz pełny.
Godzina 15:30 środek przeszedł skurcze nadal trwały. Sala operacyjna zaczęłam liczyć ludzi naliczyłam jakoś 9 osób. Odezwałam
się o ja ile ludzi. Ordynator no widzisz tyle ludzi do jednej kobietki. Anestezjolog podała zastrzyk w kręgosłup. Zaczęli ciąć...
straciłam czucie w nogach,ale normalnie z nimi rozmawiałam. Poprosiłam o ładne cięcie. Trafiłam na najlepszą ekipe
Ordynator , zastępca ordynatora , Anestezjolog, Położne itd. W każdym bądź razie 15:47 usłyszałam płacz i słowo gratuluję syna..Popłakałam się.
Pierwsze moje słowo : ooo ma włosy. Ogólnie 4 doby w szpitalu zleciały . I czas zbierać się do domku ... przyjechał po nas Piotrek.
w domu już czekali by nas powitać.

14.12.2o11 MIŁOSZEK
3 500 kg
54 cm
10 p
 
To po krótce mój poród
icon_wink.gif
Na szczęście nie pozostałą mi trauma poporodowa, ale na pewno nie jest to coś co chciałabym kiedykolwiek powtórzyć
icon_wink.gif

Prawdą jest iż zapomina się o bólu w chwili zobaczenia dzieciaczka…

Wpisane mam iż mój poród w I fazie trwał 10 godzin , II faza 25 minut.
W sumie to od 19 wieczorem w poniedziałek zaczęły mnie łapać takie regularne skurcze co 10 minut od 21, ale ból był taki miesiączkowy. Wzięłam 2 no-spy i skurcze zaczęły być nieregularne. Poszłam spać, ale o od 2 nocy skurcze zaczęły dawać o sobie znać, ich bolesność była już dość odczuwalna. Po prysznicu i no - spie , nie ustawały a wręcz robiły się mocniejsze i co 7 minut. O 5 zadzwoniłam do położnej i o 7 byliśmy w szpitalu.
Zbadała mnie- rozwarcie na 4cm, szyjka twarda, zrobiła masaż- masakra……
Kazałam Tz jechać do pracy, bo miał do załatwienia w ten dzień ważne sprawy i byliśmy na telefon. Mnie podłączyli pod ktg i tak leżałam godzinę- następna mordęga, bo skurcze co 5 minut już były, a tu ani się ruszyć ani nic…do tego skurcze trochę przy słabe…a mnie bolało jak cholera.
Potem ponowne badanie z masażem! Ten masaż drugi był potworny….po nim odszedł mi czop. Dostałam też zastrzyk na rozluźnienie szyjki, który miał tez zadziałać trochę przeciwbólowo…ale nie zadziałał…
Skurcze dawały ostro w kość, miałam salę jednoosobową , bo chciałam , więc się tam na łóżku męczyłam. Potem badanie –rozwarcie na 4,5 cm…, ale gin zdecydował , że idziemy pod znieczulenie. Zadzwoniłam do Tz , że ide na salę porodową i , że jak przyjedzie to położna mu powie co i jak.
Założenie wkucia do znieczulenia nie bolało nic, a samo znieczulenie to coś rewelacyjnego, wróciłam do żywych!! Dostałam kroplówkę z oksytocyny i tylko na ktg widziałam skurcze- nie czułam kompletnie nic…wody odeszły mi dopiero po przebiciu ich przez położną. Ale będąc pod znieczuleniem już ta jej ingerencja zupełnie nie bolała.

O 12 Tz przyjechał i położna go zaprosiła na salę aby mi potowarzyszył. Ogólnie atmosfera była super, i opieka na porodówce- ale za to też zapłaciłam.
Rozwarcie postępowało i ok. 14 było 10 cm, rozpoczęły się parte, które odczuwałam, ale nie bolały jakoś mocno. Bolało tylko samo wypchnięcie maleństwa. To bardzo trudna praca …
Nie byłam nacinana- lekko pękłam tylko i mam kilka szwów rozpuszczalnych. Normalnie siedzę itp.
Tz został na sali do końca!! Przecinał pępowinę
icon_smile.gif
Wszyscy byliśmy w szoku
icon_smile.gif

Na koniec jeszcze nie chciało mi się odkleić łożysko- 40 minut to trwało i o mało co już nie skończyło by się łyżeczkowaniem- anestezjolog był w drodze…ehh

O 14.25 Bartuś wyszedł na świat – 55cm, 3380waga i 10 punktów.
 
Mam chwilkę więc myślę że zdążę wam opisać mój poród, a raczej całą akcję.

12 grudnia ok. 17.00 poczułam skurcze, były trochę bolesne, ale spokojnie dało się wytrzymać. W końcu zdarzało mi się to już kilka razy. Siedziałam i czekałam na rozwój akcji. Po kilku godz. skurcze nie ustawały a stawały się coraz mocniejsze i bolesne. Ok. 21 z minutami podjęłam decyzję że jedziemy do szpitala tylko musimy uspać Maję. Powiadomiłam mamę i mąż zabral się za usypianie. Jak na złość Majka płakała, marudziła i nie chciała zasnąć. Przed 23.00 przyszła mama (Maja już zasnęła), a my pojechaliśmy. Skurcze były coraz mocniejsze i częstrze. ) 00.15 weszłam na IP. Po badaniu okazało się że mam rozwarcie na 2 palce, co mnie bardzo zdziwiło, ale jednocześnie ucieszyło i dało nadzieję że pójdzie szybciej niż zwykle. Potem ktg, na którym nic nie wychodziło. Przyszła p. dr. z porodówki i pyta czy czuję że dziś urodzę, a ja do niej że tak i że do domu już nie wracam. Pojechaliśmy więc na porodówkę tam mnie podłączyli pod ktg. Skurczy nie było widać a jak się już pisały to tak delikatne że szok.Mąż poszedł do samochodu się przespać. Po kilku godz. tak nad ranem zaczęły zanikać i praktycznie ok.7-8 nad ranem nie było po nich śladu. Odłączyli mnie od ktg i leżałam czekając na decyzję lekarza. Mąż wrócił i chciał jechać do domu ale nie chciałam go puścić. O 9.00 dowiedziałam sie że lekarze są na odprawie i potem przyjdzie p. dr do mnie i podejmie decyzję co dalej ze mną. byłam przekonana że pójdę na patologię, bo o skurczach już dawno zapomniałam. Mąż pojechał do domu, a ja czekałam. O 9.45 przyszła p. dr i pyta czy wyrażam zgodę na oxy, ja oczywiście się zgodziłam bo już byłam nastawiona że chcę urodzić. to oczywiście nic nie znaczyło, bo albo akcja się rozwinie albo nic mnie nie ruszy. Dzwonię do m. że będę miała oxy więc on zawracał spowrotem do mnie.(były korki i daleko nie odjechał). Podłączyli mnie i tak sobie leżałam, a oni zwiększali mi co i raz dawkę. Skurcze zaczęły się znowu pojawiać i nawet ładnie pisać na ktg, a ja sobie siedziałam i oglądałam paznokcie:-D Położne były w szoku bo powinno mnie już boleć a ja się śmiałam. Pytały mnie czy mnie nie boli a ja że boli ale co mam jęczeć już? Krzyki sobie zostawiam na koniec, bo wiem co mnie czeka:-D:-D:-D One miały ze mnie niezły ubaw, chociaż było wesoło. Ale zastrzegałam że ten humor to tylko do czasu. o 13.00 przebiły mi wody i wtedy zaczęła się jazda.:szok::wściekła/y:Skurcze zaczęły być już dość bolesne, zegnały mnie z łóżka do ćwiczeń żeby akcja się ruszyła, bo dziecko było nadal gdzieś tam poza zasięgiem ręki, rozwarcie na 4 cm. Od tej 13-ej cały czas byłam na nogach. Kręciłam bioderkami, a tak godzinę przed porodem w czasie skurczy robiłam przysiady. Zaczęłam czuć w końcu jakieś parte, ale gdzieś tam daleko. Rozwarcie stało w miejscu:wściekła/y: O 15.00 już byłam tak wymęczona, że robiło mi się słabo i musiałam wrócić na łóżko bo nie dawałam rady. Tam wzięły mnie wymioty i naprawdę już nie wyrabiałam z bólu. O 15.20 mówię że mam silne parte, no to położna mówi że mnie zbada. Przyszła a tu widać główkę już blisko i kazała mi ją dopchać więc parłam. Zawołała lekarza, lekarz zajął się dzieckiem a położna rozkładaniem łóżka do porodu. Ja tu parłam, ona w tym czasie rozkłada łóżko, normalnie masakra. Nagle słyszę że mam zakasłać raz, i jeszcze raz. Zakasłałąm a mąż do mnie że główka już jest. POczułam psychiczną ulgę potem kolejne parte, które musiałam wstrzymać, bo jak się okazało po porodzie Mikuś był owinięty pępowiną wokół szyi i go odwijali. Jeszcze kilka partych i Mikołaj wylądował na moim brzuchu. Pytam co jest (chodzi o płeć) a one że chłopak i pytają czy nie wiedziałam wcześniej. Ja że wiedziałam ale nie wierzyłąm że mogło się udać. Nie puściłąm dziecka z brzucha dopóki nie pokazały mi jajeczek:-D:-D:-D Zabrali małego do badania i ubrania, ja miałam założone 3 szwy bo troszeczkę pękłam. Jak już miałam małego przy sobie, przystawiłam go do cyca i w czasie karmienia poczułam że strasznie ze mnie leci. Zgłosiłam to położnej, a za chwilę salowa woła lekarza że pod moim łóżkiem jest kałuża krwi. Okazało się że mam krwotok. Dostałam 2 butle oxy i jakieś tam czopki. Leżałam dłużej niż zwykle na porodówce, nie mogłam karmić Mikołaja i czekałam na decyzję czy idę na stół czy nie. Na szczęście udało się to wszystko ogarnąć i po 19.00 przewieźli mnie w końcu na normalną salę.
 
reklama
Myślałam że taki poród to tylko na filmach, a jednak...

20.12.2011 - Tego dnia byłam psychicznie i fizycznie przygotowana na akcję poród. Razem z mężem pojechaliśmy po starszą do przedszkola. Potem celowo niosłam ją na rękach na 2 piętro, (15kg) Był spacer, troche biegania po schodach. Po 17ej łyknęłam 1,5 łyżki olejku rycynowego i ok. 19ej ostro mnie sczyściło. Normalnie myślałam że jakimś cudem wody mi odeszły odbytem :baffled: Zaraz potem mała zaczęła szaleć i pojawiły się skurcze lekkie jak przed miesiączką, które olałam, bo byłam już zmęczona zabawą w kotka i myszkę.

O 21ej
dopadły mnie skurcze bolesne co 2-3 min regularne. Poczekaliśmy aż babcia przyjdzie do Oli i od razu kierunek szpital. Po tej całej biurokracji na IP trafiłam w końcu na porodówke o 21.45 z rozwarciem na 8cm :szok: a o 22.55 tuliłam już Kasię. Ktg zdążyli podłączyć tylko na pare minut. Ja czułam że musze natychmiast zrobić kupę, czyli to były już parte, a oni kazali mi czekać, bo muszą przygotować zestaw porodowy. Gucio, tu już ich nie słuchałam, :-p tylko własnego ciała. Naprawdę byłam w szoku, bo mała wiła mi się już na brzuchu, a ja nadal rodziłam. :-D:-D Miałam zaciśnięte oczy i kciuki. Spóźniony zapłon. :zawstydzona/y: Poród SN bez znieczulenia, podobnie jak z Olą, tylko że tamtą rodziłam 5h. Tu jednak pozostanie niemiłe wspomnienie, bo zapomniałam wziąć wodę i na porodówce błagałam o nią. Położnych nade mną było z 4 babki i powiedziały że wody nie mają , trzeba samemu sobie przynosić. Mąż latał po szpitalu i szukał automatu. Nie znalazł. Nad kranem zmoczył dłonie i zwilżył mi wargi, zlizywałam mu z palców krople wody. Wielka ulga. Dopiero przy partych jakaś babka powiedziała że gdzieś tam stoi czajnik i kubek...Jak można być tak nieludzkim i to kobiety kobiecie, przykre.:eek:

Kasia rodziła się z rączką przy główce i przez to niestety musieli mnie trochę naciąć i pozszywać, a młodej pękł obojczyk co pediatra wykrył dopiero w dniu wypisu. Ponoć to nic strasznego i samo się zrasta. Córcia dostała 10p 58cm / 3550g

Zastanawiali sie jaki czas mają mi wpisać w kartę. Ostatecznie wpisali w I fazę KRESKĘ :confused: a w II fazę 10 minut :tak:

Wadą bardzo szybkich narodzin są tzw wybroczyny u maleństwa, które sie pojawiają na skutek gwałtownej zmiany ciśnienia. Nie wiem czy jest to regułą, ale moja była bardzo sina i do tego zimna. Nie ufałam do końca lekarzom, że wszystko jest ok. Przez 1 dobę nie spuszczałam jej z oczu. Wyglądała jakby gasła, :-(dosłownie, ale wszystko wróciło do normy. Kwoka wzięła swojego pisklaka pod skrzydła i grzała :-):rofl2:
 
Ostatnia edycja:
Do góry