dagne
Fanka BB :)
No to teraz ja
Mój poród zapowiadał się jako wywoływany, bo jak wiecie miałam stawić się 27 grudnia na oddział. No i stawiłam się o 8, oczywiście papierki itd i jazda na piętro. Mąż do pracy, bo wiadomo - skurcze miałam codziennie, ale na to, że urodzę tego samego dnia, a bynajmniej do 15 nie wyglądało. No i ktg pierwsze o 9.30 - wykazało skurcze, ale nie te "sensowne", potem badanie ginekologiczne - rozwarcie na 3cm, więc od ostatniego razu brak postępu, jedynie szyjka z 80% zgładzenia weszła na 100%. Usg - Niunia szacunkowo 3400g, wody w normie.
Drugie ktg - 15.00 - skurcze silniejsze niż rano, ale dalej nie te porodowe.
Obchód - lekarze stwierdzili, że dziś poczekamy, nie ma sensu małej zmuszać, a jak dam radę wytrzymać te skurcze, to może poleżę na przedporodowej nawet do sylwestra. No to ok, myślę, niech się dzieje co chce.
No i próbuję zasnąć coś po 9, ale znowu te nocne skurcze o których pisałam Wam codziennie, nie dają spać i plątam się do ok północy. Jakoś godzinkę przysypiam i budzę się na siku o 1, wstaję znad sedesu, a tu odszedł czop, lekko podbarwiony krwią. No to myślę - może coś się zacznie dziać... i kładę się, ale o 2 budzą mnie mega skurcze, co 3 minuty, więc idę do położnej i mówię jak sprawa się ma. Podpięła mi ktg, ale to była istna masakra, bo wyleżeć nie mogłam, a zapis był "wąski" wg niej. Bolało coraz bardziej i mówię po godzinie leżenia, że muszę do wc, bo siku chyba bedzie. No to odłączyła mnie i mówiła, że mam wrócić jak zrobię wszystko więc robię siku i czuję, że kupę chcę, ale nie mogłam zrobić, za to zaczęła lecieć mi krwista wydzielina i bolało juz naprawdę bardzo, bardzo. I wracam do położnej, mówię, że może coś na ból, bo boli cholernie, a ona że sama nie może, że zadzwoni po lekarza żeby zlecił, czekałyśmy i ja zginałam się z bólu co minutę chodząc wokół tej babeczki. Chyba coś wyczaiła, bo kazała się położyć na łóżku, że zbada mnie i uwierzcie - sama jej mina powiedziała wszystko - ZACZYNA SIĘ!! I ja do niej - muszę po męża zadzwonić!!! a ona, że mam max rozwarcie i że on nie zdąży, a ja że zdąży i proszę o tel. W między czasie mi wkłucie założyła i kazała oddychać, a ja zaczęłam jęczeć bo bolało bardzo. Godz 4 - odeszły mi wody i momentalnie zaczęły sie parte. Mąż wbiegł 10 po i był z nami ostatnie 20 minut porodu ale był dzielny, trzymał mnie za rękę, przyciągał kolano i głowę i oddychał ze mną. Komentował jak już główka była, że niunia ma włoski Położna była super -instruktaż rewelacja. Znala się na rzeczy i cały czas po imieniu do mnie mówiła i chwaliła, co motywowało mnie do parcia. Jak się okazało musiałam być nacięta, bo Kalinka wywinęła kawał nam i wyszła z rączką przy główce
Potem lekarz, który mnie szył śmiał się, że tacie na przywitanie zasalutowała
Nacięcie nie bolało, nie czułam tego przy skurczu. Szycie też nie bo mnie znieczulili. Ale jak znieczulenie zeszło, to myślałam, że wyjdę z siebie jak kazali mi wstać na siku po 5 godzinach od porodu. Teraz już z dnia na dzień lepiej.
Po szyciu przewieźli mnie na poporodową i tam z Malutką i tatusiem leżeliśmy szczęśliwi przez 2 godz
Muszę powiedzieć, ze faktycznie zapomina się cały ten ból, jak kładą Ci dzidziusia na brzuszku to uczucie jest cudowne.
Na karcie informacyjnej mam napisane: faza I - 2h10min, faza II - 20minut. Także z zaskoczenia Kalinka wyszła na świat bo nie spodziewałam się, że tak szybko. Nawet lewatywy nie zdążyli mi zrobić, ale całe szczęście nie napsociłam ;p bo chyba bym się pod ziemię zapadła.
Kalinka, ur 28.12.2011, godz 4.30, waga 3700g, dł. 57cm, 10 pkt , poród siłami natury, bez znieczulenia.
Mój poród zapowiadał się jako wywoływany, bo jak wiecie miałam stawić się 27 grudnia na oddział. No i stawiłam się o 8, oczywiście papierki itd i jazda na piętro. Mąż do pracy, bo wiadomo - skurcze miałam codziennie, ale na to, że urodzę tego samego dnia, a bynajmniej do 15 nie wyglądało. No i ktg pierwsze o 9.30 - wykazało skurcze, ale nie te "sensowne", potem badanie ginekologiczne - rozwarcie na 3cm, więc od ostatniego razu brak postępu, jedynie szyjka z 80% zgładzenia weszła na 100%. Usg - Niunia szacunkowo 3400g, wody w normie.
Drugie ktg - 15.00 - skurcze silniejsze niż rano, ale dalej nie te porodowe.
Obchód - lekarze stwierdzili, że dziś poczekamy, nie ma sensu małej zmuszać, a jak dam radę wytrzymać te skurcze, to może poleżę na przedporodowej nawet do sylwestra. No to ok, myślę, niech się dzieje co chce.
No i próbuję zasnąć coś po 9, ale znowu te nocne skurcze o których pisałam Wam codziennie, nie dają spać i plątam się do ok północy. Jakoś godzinkę przysypiam i budzę się na siku o 1, wstaję znad sedesu, a tu odszedł czop, lekko podbarwiony krwią. No to myślę - może coś się zacznie dziać... i kładę się, ale o 2 budzą mnie mega skurcze, co 3 minuty, więc idę do położnej i mówię jak sprawa się ma. Podpięła mi ktg, ale to była istna masakra, bo wyleżeć nie mogłam, a zapis był "wąski" wg niej. Bolało coraz bardziej i mówię po godzinie leżenia, że muszę do wc, bo siku chyba bedzie. No to odłączyła mnie i mówiła, że mam wrócić jak zrobię wszystko więc robię siku i czuję, że kupę chcę, ale nie mogłam zrobić, za to zaczęła lecieć mi krwista wydzielina i bolało juz naprawdę bardzo, bardzo. I wracam do położnej, mówię, że może coś na ból, bo boli cholernie, a ona że sama nie może, że zadzwoni po lekarza żeby zlecił, czekałyśmy i ja zginałam się z bólu co minutę chodząc wokół tej babeczki. Chyba coś wyczaiła, bo kazała się położyć na łóżku, że zbada mnie i uwierzcie - sama jej mina powiedziała wszystko - ZACZYNA SIĘ!! I ja do niej - muszę po męża zadzwonić!!! a ona, że mam max rozwarcie i że on nie zdąży, a ja że zdąży i proszę o tel. W między czasie mi wkłucie założyła i kazała oddychać, a ja zaczęłam jęczeć bo bolało bardzo. Godz 4 - odeszły mi wody i momentalnie zaczęły sie parte. Mąż wbiegł 10 po i był z nami ostatnie 20 minut porodu ale był dzielny, trzymał mnie za rękę, przyciągał kolano i głowę i oddychał ze mną. Komentował jak już główka była, że niunia ma włoski Położna była super -instruktaż rewelacja. Znala się na rzeczy i cały czas po imieniu do mnie mówiła i chwaliła, co motywowało mnie do parcia. Jak się okazało musiałam być nacięta, bo Kalinka wywinęła kawał nam i wyszła z rączką przy główce
Potem lekarz, który mnie szył śmiał się, że tacie na przywitanie zasalutowała
Nacięcie nie bolało, nie czułam tego przy skurczu. Szycie też nie bo mnie znieczulili. Ale jak znieczulenie zeszło, to myślałam, że wyjdę z siebie jak kazali mi wstać na siku po 5 godzinach od porodu. Teraz już z dnia na dzień lepiej.
Po szyciu przewieźli mnie na poporodową i tam z Malutką i tatusiem leżeliśmy szczęśliwi przez 2 godz
Muszę powiedzieć, ze faktycznie zapomina się cały ten ból, jak kładą Ci dzidziusia na brzuszku to uczucie jest cudowne.
Na karcie informacyjnej mam napisane: faza I - 2h10min, faza II - 20minut. Także z zaskoczenia Kalinka wyszła na świat bo nie spodziewałam się, że tak szybko. Nawet lewatywy nie zdążyli mi zrobić, ale całe szczęście nie napsociłam ;p bo chyba bym się pod ziemię zapadła.
Kalinka, ur 28.12.2011, godz 4.30, waga 3700g, dł. 57cm, 10 pkt , poród siłami natury, bez znieczulenia.