multiplicamini
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 18 Wrzesień 2012
- Postów
- 432
08.11., w czwartek szalałam ze sprzątaniem: myłam okno, zamiatałam, ścieralam kurze, aż padłam pół żywa. W piątek cisza, a miałam nadzieję, że coś się ruszy, a tu nic. Poszliśmy spać, zero skurczy, bóli, nawet przepowiadających. W sobotę nad ranem, o 4.30 obudził mnie ból w podbrzuszu. Skurcz trwał ok 2 min, ale postanowiłam go zignorować i zasnęłam. Na 10 min, bo dokładnie po 10 min zaczął się kolejny. Rozbudziłam się na dobre i zaczęłam liczyć dokładnie czas pomiędzy skurczami. Po 2-3 skurczach co 10 min, które trwały ok 1,5-2 min, kolejny przyszedł po 4 min. I potem tak już było. Jeden mocny skurcz, jeden słaby po krótkim czasie. M się obudził, pyta czy jedziemy, a ja mówię, że nie wiem, bo te skurcze takie dziwne. Postanowiliśmy, że poczekamy do 6.30 (będą 2 h odkąd zaczęły się skurcze co 10 min) i jeśli nic się nie zmieni to jedziemy. Nadeszła 6.30, nic nie przeszło, ale nadal te skurcze takie dziwne. Dodatkowo jeszcze nie odszedł mi czop śluzowy, nie odeszły mi wody, więc nie było żadnego jednoznacznego znaku.. Byliśmy już ubrani, Marcin jadł śniadanie - ja nie byłam w stanie. I nagle poczułam, że muszę do toalety i to natychmiast!!! Pognałam, a tam na wkładce krwawy czop i dodatkowo sporo krwi naokoło. I organizm się oczyszczał. Wtedy nabrałam pewności, że to naprawdę już i należy jak najszybciej pojechać, zwłaszcza, że do szpitala nie było blisko. I zaczęliśmy się spieszyć, zbierać resztę drobiazgów, które trzeba było dopakować, za chwilę zrobiła się 7.00, bo ja wszystko robiłam z opóźnieniem ze względu na skurcze i cały czas było, że jeszcze to i jeszcze tamto weźmy..Nagle ja patrzę, a tu Marcin sobie zęby myje spokojnie. Dobrze, że nie zaczął się golić!!!! I nie wytrzymałam i na niego zaczęłam wrzeszczeć.
W drodze skurcze były już co 6 min ( te mocne skurcze, bo te słabsze pomiędzy nadal były), zanim dojechaliśmy były już co 4 min. Nie powiem, trochę byłam przerażona, że możemy nie zdążyć, zwłaszcza, że miałam zaplanowane zzo, które robi się przy 3-4 cm rozwarciu..
W szpitalu jedna pani była przyjmowana, więc musiałam czekać na IP, a to wszystko tak długo trwało..!! Potem pani wyszła z położną, która mnie spytała z czym przyjechałam, po czym powiedziała, że zaraz przyjdzie lekarz. Po 20 min lekarza nadal nie było. Przerw między skurczami już nie liczyłam. Marcin nie wytrzymał, pognał po personel i rzeczywiście za 2 min przyszedł lekarz, stwierdził 6 cm rozwarcia (po 4h, bo już była 8.30). Potem położna, wypełniliśmy wszystkie dokumennty i ciach na przedporodową. Oczywiście 6cm dyskwalifikowało zzo... Położna jeszcze chciała zapis ktg, więc na przedporodowej musiałam leżeć przez 0,5h, przy czym pod koniec zapisu, kiedy ona wyszła i w razie czego wołać - ja poczułam, że mam skurcz party!! Więc Marcin pognał po nią i musiałam przejść na porodową korytarzem... ( Tak mnie to zestresowało, że jak usiadłam na fotelu nagle cała akcja skurczowa ustała. Przyszedł jeden słaby skurcz, zaczęłam przeć, ale na następny czekamy, czekamy i nic Widocznie im się spieszyło, bo od razu podłączyli mi oksy. Była 10:05. Po 2 skurczach partych po oksy, o 10:10 wyjęli ze mnie Błażejka i bach mi go na brzuch Marcin płakał, a ja byłam w takim szoku, że nawet nie płakałam tylko go głaskałam podczas gdy go odśluzowywali na moim brzuchu. Urodził się w czepku, bo worek owodniowy został przebity dopiero jak już miał główkę na zewnątrz. W sumie to nawet nie wiem czy pękł sam, czy go przebijali..
Położna chciała ochronić krocze i mnie nie nacięła, ale myślała, że dziecko będzie max 3,5 kg (tak ocenił lekarz przy przyjęciu) i po wszystkim powiedziała mi, że tylko lekko pękłam. Ale jak się okazało kiedy przyszedł lekarz pęknięcie było dużo poważniejsze, bo III stopień. Znaczy to mniej więcej tyle, że pękłam w najgorszym z możliwych miejsc - mięsień zwieracz odbytu.. ( I po urodzeniu łożyska (bleee..) było szycie.
I powiem Wam tylko tyle, że wolałabym urodzić jeszcze raz niż być szyta, zwłaszcza w okolicach odbytu. Bo sam poród nie wspominam najgorzej. Ból był okropny i bardzo chciałam żeby się skończył, ale jak się skupiłam na parciu to przestawałam o nim myśleć. I nie było wcale najgorzej. Gdyby nie to pęknięcie...
Po tym wszystkim musiałam być i nadal jestem na diecie półpłynnej i popijam syropek na luźne stolce, żeby się nie porozrywać przy załatwianiu. I dostałam antybiotyk. Ale wypisali nas już w poniedziałek, pomimo, że malutki bardzo stracił na wadze (z 3830 na 3540 w 2giej dobie, bo nie jadł prawie wcale, tylko zasypiał przy piersi).
Jeszcze tylko napiszę, że mój dzielny Marcin nie dość, że pomagał mi przeć (ciągnął za drążek razem ze mną !! ;P) to potem przeciął pępowinę i bardzo mnie wspierał cały czas. A na samym końcu w trójkę sobie siedzieliśmy w sali poporodowej i było fajnie )
Poród: I faza 5h 20min, II faza 10 min
W drodze skurcze były już co 6 min ( te mocne skurcze, bo te słabsze pomiędzy nadal były), zanim dojechaliśmy były już co 4 min. Nie powiem, trochę byłam przerażona, że możemy nie zdążyć, zwłaszcza, że miałam zaplanowane zzo, które robi się przy 3-4 cm rozwarciu..
W szpitalu jedna pani była przyjmowana, więc musiałam czekać na IP, a to wszystko tak długo trwało..!! Potem pani wyszła z położną, która mnie spytała z czym przyjechałam, po czym powiedziała, że zaraz przyjdzie lekarz. Po 20 min lekarza nadal nie było. Przerw między skurczami już nie liczyłam. Marcin nie wytrzymał, pognał po personel i rzeczywiście za 2 min przyszedł lekarz, stwierdził 6 cm rozwarcia (po 4h, bo już była 8.30). Potem położna, wypełniliśmy wszystkie dokumennty i ciach na przedporodową. Oczywiście 6cm dyskwalifikowało zzo... Położna jeszcze chciała zapis ktg, więc na przedporodowej musiałam leżeć przez 0,5h, przy czym pod koniec zapisu, kiedy ona wyszła i w razie czego wołać - ja poczułam, że mam skurcz party!! Więc Marcin pognał po nią i musiałam przejść na porodową korytarzem... ( Tak mnie to zestresowało, że jak usiadłam na fotelu nagle cała akcja skurczowa ustała. Przyszedł jeden słaby skurcz, zaczęłam przeć, ale na następny czekamy, czekamy i nic Widocznie im się spieszyło, bo od razu podłączyli mi oksy. Była 10:05. Po 2 skurczach partych po oksy, o 10:10 wyjęli ze mnie Błażejka i bach mi go na brzuch Marcin płakał, a ja byłam w takim szoku, że nawet nie płakałam tylko go głaskałam podczas gdy go odśluzowywali na moim brzuchu. Urodził się w czepku, bo worek owodniowy został przebity dopiero jak już miał główkę na zewnątrz. W sumie to nawet nie wiem czy pękł sam, czy go przebijali..
Położna chciała ochronić krocze i mnie nie nacięła, ale myślała, że dziecko będzie max 3,5 kg (tak ocenił lekarz przy przyjęciu) i po wszystkim powiedziała mi, że tylko lekko pękłam. Ale jak się okazało kiedy przyszedł lekarz pęknięcie było dużo poważniejsze, bo III stopień. Znaczy to mniej więcej tyle, że pękłam w najgorszym z możliwych miejsc - mięsień zwieracz odbytu.. ( I po urodzeniu łożyska (bleee..) było szycie.
I powiem Wam tylko tyle, że wolałabym urodzić jeszcze raz niż być szyta, zwłaszcza w okolicach odbytu. Bo sam poród nie wspominam najgorzej. Ból był okropny i bardzo chciałam żeby się skończył, ale jak się skupiłam na parciu to przestawałam o nim myśleć. I nie było wcale najgorzej. Gdyby nie to pęknięcie...
Po tym wszystkim musiałam być i nadal jestem na diecie półpłynnej i popijam syropek na luźne stolce, żeby się nie porozrywać przy załatwianiu. I dostałam antybiotyk. Ale wypisali nas już w poniedziałek, pomimo, że malutki bardzo stracił na wadze (z 3830 na 3540 w 2giej dobie, bo nie jadł prawie wcale, tylko zasypiał przy piersi).
Jeszcze tylko napiszę, że mój dzielny Marcin nie dość, że pomagał mi przeć (ciągnął za drążek razem ze mną !! ;P) to potem przeciął pępowinę i bardzo mnie wspierał cały czas. A na samym końcu w trójkę sobie siedzieliśmy w sali poporodowej i było fajnie )
Poród: I faza 5h 20min, II faza 10 min