Ciekawe, mam wrażenie, że komentarze w stylu "usuń, co się zastanawiasz" są milej odbierane niż "nie usuwaj, bo możesz żałować". Tu zaraz zlot "a skąd wiesz, że nie będzie żałować, jak nie usunie?".
Otóż, drogie panie, caly dylemat OPki polega na tym, że może żałować każdej decyzji, i każdej, która czepia się że co jak sobie nie poradzi, co jak będzie żałować napiszę tak - jak usunie i będzie tego żałowała, to was też to nie dotknie i pójdziecie mądrzyć się do innego wątku. A autorka zostanie ze swoim sumieniem i doswiadczeniem, i możliwe, że w konflikcie z mężem. Nie o to chodzi.
Ale też się pomądrzę i napiszę jeszcze tak: ciąża trwa tylko kilka miesięcy. Nawet trudna - kiedyś się kończy. Niemowle dorasta. Nawet jakby było wam trudno, nawet jakby było ciężko - to przez skończoną ilość czasu. Czy coś wtedy można stracić? Tak. A czy można zyskać? Tak. Może jestem głupia i naiwna, ale też nie uwierzę, żeby kobieta kochająca dwójkę swoich dzieci miała by nie kochać trzeciego, tylko dlatego, bo na wakacje nie pojedzie. A że łatwiej jest wychować dwójke niż trójkę, to żadne odkrycie. Tak samo łatwiej jedno niż dwoje
Hej. Potrzebuję rady albo się po prostu wygadać. Jestem w 7 tyg nieplanowanej i niechcianej ciąży. Mamy już dwójkę dzieci, starsze ma 5 lat, jest bardzo HNB, w lekkim spektrum i bardzo nas wykończyło, młodsze niedawno skończyło rok. Ciąża to wpadka - przez lata miałam problem z płodnością i potrzebowaliśmy IVF, powiedziano nam że naturalnie bez szans. Nigdy nie chciałam mieć trójki dzieci i czuję się totalnie wykończona macierzyństwem w tym momencie. Obie ciąże przeszłam ciężko, do 18 tygodnia okropne mdłości i zawroty głowy. 4 miesiące temu wróciłam do pracy. Miesiąc temu podpisaliśmy papiery w klinice invitro, żeby zniszczyć pozostałe zarodki bo postanowiliśmy nie mieć więcej dzieci, to była wspólna decyzja bo nie czujemy się na siłach (mamy 36 i 41 lat). Mieszkamy za granicą i nie mamy absolutnie nikogo do pomocy. Biorąc pod uwagę te wszystkie argumenty po prostu czuję, że nie wyobrażam sobie teraz kolejny raz przez to przechodzić. Za to mój mąż stwierdził, że bardzo się cieszy i “jakoś to będzie”. Doprowadza mnie do szału ten jego optymizm. Byłam na wizycie u lekarza, który zapytał czy chce kontynuować ciążę. Wypaliłam, że nie. Mam się zastanowić. Nie mam pojęcia co robić. Od tygodnia mamy w domu konflikt. Była z Was któraś w takiej sytuacji i postanowiła jednak mieć kolejne dziecko? Ja w tym momencie zupełnie sobie tego nie wyobrażam, ale może powinnam się spróbować przekonać?
Jak masz tak mądrego męża to niech Ci rozrysuje swoje pomysły na organizację i wasze życie w czarnym scenariuszu, tj ciąży leżącej, porodu, połogu i pierwszego roku życia dziecka do którego on by wstawał w nocy i dawał butelke. Niech sobie porządnie uzmysłowi z czym to się realnie wiąże, żeby w razie czego był jak najbardziej pożyteczny, a nie "jakoś to będzie" ale Twoimi rękami.
Ja w takiej sytuacji nie byłam, ale przed drugim dzieckiem też miałam szalonego kilkulatka na pokładzie i też (choć jestem od opki młodsza) czułam się staro na powrót do pieluch, wózków, karmień itd. Przed ciążą cząstka mnie się wahała, bo też nie mamy nikogo do pomocy, a wiedlismy wygodne spokojne życie w naszym małym mieszkanku.
I tak trochę żartem napiszę, że młodsi nie będziecie, może to los chciał, żebyście mieli dużą rodzine
Zwłaszcza, że ten bąbelek to podchodzi pod mały cud. Może akurat takie wasze przeznaczenie