reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Nasze Porody... :)

CD...

O 21.30 czyli 30 minut po założeniu ZZO (gdzie przed rozwarcie było na 3 palce) teraz lekarka mnie bada i aż oczy wybałuszyła… mówi „ no Pani Agato, ślicznie, mamy pełne rozwarcie, max za godzine Pani urodzi” na co ja szok,:szok: i w ogóle radość. Dzwonie do mamy mowie ze zarza rozde żeby przyjechali i w ogóle.
No i o 22.25 urodziłam Daruśke. 5 skurczy partych, których w ogóle nie czułam, :tak:ale lekarka niemogła się mnie nachwalić, że tak pięknie współpracuje, że żadko się zdaża tak szybko urodzic gdy się nic nie czuje… Parłam na medal podobno..:cool2:;-)
A po 4 partym dotykałam ręką główki Danuśki bo już była na zewnątrz… Dali mi małą od razu na brzucho na chwilke potem zabrali do mycia i oględzin, zabrali B ze sobą.
No potem mnie zeszyli (chyba z 20 minut mnie szyli) i B przyjechał z Darią do mnie.
Rodzice już byli na izbie przyjęc, położna powiedziala żeby tam nie stali tylko przyszli do mnie. Normalnie rodzice byli w szoku bo wpuścili ich do mnie na sale porodową….:szok:
No i to koniec tej długaśnej historii.
Jak dla mnie poród był katorgą, przeżyciem traumatycznym, bolało jak nic nigdy do tej pory i dziękuje bogu (no może nie bogu tylko B) że dostałam to ZZO, bo chyba bym odpłynęla no i nie poszło by tak łatwo (tzn końcówka łatwa).
Bólu już nie pamiętam, ale do dziś pamiętam jak zaliczyłam glebe na porodówce, i zawsze jak przypome sobie o tym to się śmieje jak głupek sama z siebie..:-D:-D:-D
 
reklama
no agata to się umordowałaś...
powiem ci ze bardzo podobnie miałam rodząc damiana...
echh na szczescie juz teraz możemy sobie tylko wspominac;-)
 
Moze teraz ja opiszę "trudy" swojego porodu...
Miałam rodzic 11 grudnia, 12 poszłam jeszcze do mojej pani położnej, pocieszyła mnie mówiąc, że dziś, czyli 12 jeszcze nie urodzę ale co do następnego dnia nie jest pewna. Jako, że to miał byc mój pierwszy poród, nie miałam pojęcia co to są te skurcze, pytałam, pytałam, ale nikt nie chciał mi powiedziec, bo nikt nie pamiętał, a chciałam nie przegapic tego momentu.No więc wróciłam sobie spokojnie do domu i sprawdziłam czy wsystkie rzeczy mam spakowane...Zrobiłam zakupy, żeby miec coś do jedzenia w szpitalu, bo z doświadczenia pamiętam, że jedzenie szpitalne nie jest dobre. tak pięknie mijał mi dzień. przyszła moja przyjacióka, jako, że czułam się cudownie, ero zmęczenia,pojechałyśmy do centru handlowego, bo chciałam sobie jeszcze buty kupic przed godziną "P". Wieczorkim poszłam wziąc kąpiel i spac...następnego dnia dzwoniła do mnie moja szefowa z zapytaniem, czy już urodziłam, a ja jej na to, że chyba dziś...
Wieczorem, miąłam takie dziwne bóle jakby "okresowe".. nie były one regularne więc pomyślałam,że to nie są skurcze. Ale gdzieś koło 23, gdy położyłam się spac z moim brzuszkiem, zaczęło mnie bolec i pomyslałam: kurcze to jednak to... mijała godzina ja liczyłam częstotliwośc skurczy, no i trzeba było się powoli zbierac, poszlam wziąc kąpiel, spokojnie się ubrałam, poczułam że powoli mi się sączą wody płodowe i zadzwoniłam po taksówkę, powolutku nikomu się nie spieszyło, taksówkarzowi też...Jako,że jestem samotną mama, to trzeba było sobie jakoś radzic...No w końcu taksówka przyjechała, kierowca był bardziej zestresowany ode mnie, ja sobie spokojnie siedziałam z tłu auta, a on za mnie głęboko oddychał:). W końcu dojechaliśmy do szpiotala, najpierw na badania, potem na porodówkę, tam przyłączyli mnie do aparatu mierzacego częstośc skurczy. Mówili mi że za hwilę będe miec skurcze parte, a ja pytam ich gdzie ten ból, który miał byc? Mówili mi zebym się przygotowała bo zaraz zacznie się ten poród właścwy. Najmniej przyjemne było gdy sprawdzali mi gdzie główka małej się już znajduje... To bolało, bardzo. Bóli partych 10 minut, skurczy regularnych 4 godziny. Bałam się krzyczec, bo obok mnie rodziła inna babeczka, myślałam, że za chwilę ucieknie:). Za kilka chwil zobaczyłam malutką, cudowną istotkę, która pomazała mnie swoją mazią i się popłakałam. Taka szczęśliwa byłam. Dziecko zdrowe, 0 pkt, duże i trochę szczupłe, cudo. Powiedzieli mi,że jestem stworzona do rodzenia. Ja szczęśliwa tylko patrzyłm na perełkę i zastanawiałam się jak coś tak pięknego mogło ze mnie wyjśc. Godzinę później urodziło się dziecko mojej sąsiadki, jakież byo zdziwienie na porodówce gdy wykryto na uszkach naszych maleństw takie sme i w tych samych miejscach znamiona. Ten na Górze dał im taki prezent na urodziny...
 
Ataata, wiesz ja przygotowywałam się do bycia samotną mama przez 9 miesięcy...więc jak mogę nie byc spokojna. Miałam duży wybór albo usunę, albo oddam do adopcji, albo papa ukochany, zresztą i tak musiało to się tak skończyc. A na moja perełkę czekałam, tyle i co mam się teraz nie cieszyc? O nie! W życiu nie zrobię ogrowi(czyt. tatusiowi małej) tej przyjemności. Pozdrawiam(y))
 
Ja urodziłam mojego drugiego syneczka 13 stycznia 2008 :) czyli całkiem niedawno ... Pierwsze skurcze poczułam o 4-ej nad ranem . Pobuszowalam trochę po domku, przygotowałam ubranko dla siebie i ogarnęłam troche domek ...... O 5.30 obudziłam męża i powiedziałam , że już czas. O 6-ej byliśmy w szpitalu. KTG, badanie ginekologiczne i ankieta do wypełnienia. Wierciłam sie juz przy jej wypisywaniu , bo skurcze stały sie bolesne . Około 7-ej trafiłam na salę porodową. Spacerowałam sobie wokół łóżeczka , żartowałam z mężem jeszcze przez jakiś czas. Po 8-ej skurcze były już bardzo częśte i bardzo bolesne. 8.30 poczułam pierwsze parte wymieszane ze skurczami macicy.
Już czas - stwierdziłyśmy zgodnie z położną i wylądowalam na łóżku porodowym. Położna przebiła pęcherz [ wcale nie bolesne] i zaczęłam rodzić skarbeczka.
O 9-ej rano juz był w moich ramionach.
W trakcie rodzenia sie główki położna nacięła mnie dosyć znacznie [również niebolesne], co skończyło sie na 10-ciu szwach . Dawały mi znać o sobie do tygodnia czasu .
I w tak szybkim czasie zostałam po raz drugi mamą pięknego syneczka :)))) :-D
 
No to widze ,ze nie wszystkie musialysmy rodzic w wielkich trudach jak np.Ataata albo Ewcia.
Moj porod tez nie nalezal do najgorszych, przynajmniej w porownaniu do pierwszego, ktory byl podobny do tego co pisze Ataata tylko niestety dluzszy i bez ZZO.Och jak dobrze ,ze to juz tylko mgliste wspomnienie.
Moj synus jak wiecie dlugo nie mogl sie zdecydowac wiec trafilam na patologie ciazy i tam drugiego dnia podlaczyli mi oksytocynke.Mala dawke zeby tylko ruszyc akcje.
Po jakis dwoch moze 3 godz zaczelo bolec.Wiedzialam o ile mocniej boli pozniej wiec dawalam sobie rade.Rozwarcie nie bardzo postepowalo i polozne mowily ,ze chyba nic z tego dzis nie bedzie ale przyszedl doktor sprawdzil i mowi: E tam rodzimy;-)
Przebil pecherz i zaczelo sie na dobre zawolalam meza i jak juz przyjechal to bolalo bardzo.Chcieli mi dac zastrzyk znieczulajacy ale jeszcze z godzine odmawialam i czekalam na taki porzadny bol.W koncu , po zasrzyku zrobilo mi sie troche lzej.Bolalo niby tak samo ale bylam bardziej wyluzowana i spiaca miedzy sukrczami.
No a potem zaczely sie bole parte.Zaczelam juz troche krzyczec wiec po pewnym czasie maz uciekl bo nie mogl juz na to patrzec(ja zreszta wczesniej juz go wyganialam).No a jeszcze pozniej przyszla polozna i kazala mi ukleknac na lozku na 2-3 skurcze.To byl czad.Czulam jak przy skurczach maly sam sie przesuwa na dol i faktycznie dwa skurcze, potem polozyli mnie na plecy i zaraz synek byl w moich ramoinach.wszystko zaczelo sie kolo 13tej a skonczylo 23.35 wiec nie tak strasznie dlugo(pierwszy porod trwal 24godziny). No i to chyba tyle
 
To teraz poród miałam na 5stycznia a urodziłam 29grudnia.Zacznę od piątku czułam się super nic nie wygłądało że urodzę jutro.W piątek miałam wizyte u lekarza na godz.18.00 było ok.poszłam spać rano wstałam o 7.30 poszłam do toaletki i wracam a tu chlup stoją i paczę jak się zemnie leje obudziłam męża że pora jechać ale nie czułam żadnych skurczy więc wziełam prysznic ubrałam się walizki pod ręke i w drogę.Dojechaliśmy na poczekalni wezwali doktora i tu niespodzianka mój pan doktor do którego chodziłam prywatnie on zaskoczony co ja tu robie wziął mnie na krzesełko zbadał i mówi że dzisiaj urodzimy pyta się o bóle a ja nic nie czuje zbadał tętno małego wszystko ok.Pytam się czemu już a on że wczoraj podczas badania mógł wszystko naruszyć.Papierki wypełnione lewatywa zrobiona i na porodówkę poszłam o 10.05 dopiero mnie ogarneło przerażenie jak te kobietki tam zwijały się z bólu a ja dalej nic.Nie mieliśmy porodu rodzinnego bo ja nie chciałam.A jak przyjechałam to rozwarcie miałam na 3palce.Prysznic piłka godz.12.00 rozwarcie na 5palców i dopiero się zaczeło ból krzyki proszę nie przec a ja parłam nie mogłam wyleżeć na tym wyrku 14.00 a ja do doktora że zaraz umrę on da pani rady i rzeczywiście tak poszło szybko 2parcia i mały był już ze mną nawet nie wiem kiedy mnie rozcieli.Dali mi małego na ręce ten krzyk cudo aż się rozpłakałam dopiero teraz jego na rękach i urodziłam łożysko potem pan doktor mnie z szył był u mnie jeszcze z 2 razy zaczym wywieżli mnie na salę mały dostał same 10. Po porodzie szybko doszłam do siebie:-):-):-) a w książeczce ma napisane że poród trwał 3.45h ale wszystko mija jak dzieci są z nami i się zapomina pa pa :-):-)
 
To było tak dawno a ja pamiętam jakby było wczoraj:tak::tak:

Termin miałam na 30 listopada. Do samego końca nie miałam ani bóli przepowiadających ani żadnych innych objawów mówiących o zbliżającym się porodzie. Praktycznie od początku ciąży wszyscy mi wkręcali że urodzę 3 grudnia, bo tego dnia urodziła się moja matka chrzestna, moja siostra i jej syn a mój chrześniak:tak:
Termin porodu oczywiście minął i nic:no: W niedzielę 2 grudnia byłam na przyjęciu urodzinowym mojego chrześniaka. Godzina 18 a ja czuję jak coś ze mnie leci, ale niedużo, więc czekam. Tak sączyło się ze mnie przez jakis czas. Zadzwoniłam na porodówkę. One powiedziały mi żebym poczekała jeszcze godzinę i wtedy zadzwoniła, więc tak zrbiłam. Po godzinie nic się nie zmieniło więc pojechaliśmy do szpitala:tak: Tam ona wzięła moją podpaskę i po tym stwierdziła że to nie są wody:szok: Raczyli jednak zbadac mnie dokładnie. W międzyczasie byliśmy podłączeni pod KTG. Jak położna weszła z taaaką wielką latarką to my tak zaczęliśmy się śmiac że aż pasy obsunęły mi się z brzucha i maszyna zaczęła wyc:-D:-D Przy badaniu stwierdziły że to jednak wody.
Dały mi wybór że moę przyjechac na porodówkę z rana albo dopiero za 72godziny. Ja w czasie ciąży naczytałam się że im dłużej dziecko jest bez wód tym gorzej więc zdecydowałam się przyjechac z rana:tak:
Wróciliśmy do domu i poszliśmy spac. W nocy zaczęły mi się lekkie skórcze, które z rana kompletnie ustały:crazy: O 10 wzieliśmy torbę i gzrecznie pojechaliśmy rodzic. Wszystko na spokojnie. Zaprowadzili nas do naszego pokoju i zaczeli robic te wszystkie potrzebne badania. Poniewaz nie miałam ani skórczy ani rozwarcia najpierw posmarowali mi szyjkę jakimś żelem na rozmiękczenie i kazali spacerowac. Musiałam tylko wracac co pół godziny na sprawdzenie tętna. O 14 zaczęły się dośc silne skórcze ale nadal szyjka nie rozwarta więc musiałam dalej spacerowac. O 17 zdecydowali podac mi Oksytocynę. Ja od razu chciałam znieczulenie ale miałam pecha bo anestezjolog musiał asystowac przy cesarce czy gdzieś tam. Po tej kroplówce zaczęły się tak zaj.....te skórcze że ja aż połóżku się rzucałam. Z tego okresu trochę też film mi się urwał, pamiętam tylko wyrywkowo. Rafał oczywiście pomagał mi jak tylko mógł. Przytrzymywał maskę z gazem, podawał wodę, liczył minudy międzio skórczami ( tak jak potem o tym gadaliśmy to zrozumiałam jak ciężkie było dla niego to przeżycie mimo że bólu nie czuł, każde dwie munuty dla mnie mijały jak sekundy a dla niego to była wiecznosc:tak:) Spisał się na medal. Zresztą tak jak położne mnie denerwowały to Rafała słuchałam baardzo uważnie. Jak mówił oddychaj to ja oddychałam, jak mówił napij się to ja piłam:tak:.
No i tak leżałam w tych bólach do 23. Wtedy przyszło wreszcie znieczulenie. Potem to już było z górki:-):-) Pełen luzik.gadaliśmy sobie między skórczami i było dużo śmiechu:)) O 2.50 jak już szyjka była wystarczająco rozwarta zaczął się poród właściwy. Położna mówiła że nadchodzi skórcz a ja parłam. Myślałam że mi głowa pęknie ale co tam, byłam dzielna i się tym nie przejmowałam. Po 50 minutach Marcel był już z nami:-):-)
I to bł najpiękniejszy moment. Nie myślałam już kompletnie o bólu. Patrzałam na mojego Syna na którego czekaliśmy aż 9 miesięcy. Z wrażenie trzęsłam się jak galareta a On tak patrzał na mnie i powolutku poruszał powiekami (teraz na wspomnienie tego momentu łezki ciekną mi po policzkach) Za chwilę położne wzięły Go do badania i umycia. Po chwili dostałam Go golusieńkiego. Miał niską temperaturę ciała i musiałam Go dogrzac "skóra do skóry". Och, to było coś pięknego.
No i tak został do teraz:-) 24/h razem:-) Jak śpi dłużej niż godzinę to ja już tęsknie za nim:-)
Spóźniliśmy się na 3 grudnia o 3 godziny i 41 minut:-) Ale dzięki temu Marcel w dzień swoich urodzin będzie jedynym solenizantem i ten dzień będzie należał tylko dla Niego:tak:


Kocham Cię Synku
 
reklama
To dopisze sie i ja

U mnie cc bylo pewne wlasciwie od poczatku bo maly ulozyl sie miednicowo na poczatku i pozostal w tej pozycji do rozwiazania.

Termin wg @ mialam wyznaczony na 28 grudnia. Dla mnie te 9 m-cy byly bardzo trudnym okresem poniewaz 2 poprzednie ciaze stracialam w 10 tyg. wiec bardzo sie balam czy tym razem sie uda. Ciaza od poczatku byla zagrozona i z wielkimi komplikacjami. Ale udalo sie dotrwac do grudnia wiec troche mi ulzylo. Pojechalam na wizyte 17 grudnia w poniedzialek. Gin jak mnie badal to stweirdzil ze nie ma jeszcze zadnych oznak zblizajacego sie porodu i powiedzial ze zglosze sie do szpitala 24 grudnia na ciecie bo nie ma potrzeby sie speiszyc bo dla malucha kazdy dzien dziala na korzysc. Ale potem zrobil tez USG i sie okazalo ze moje tetnice obie przestaly prawodlowo pracowac wiec nie ma na co czekac i mam sie stawic we wtorek do szpitala.
Pojechal wiec rano tak jak si z nim umowilam, zalatwil mi przyjecie bez kolejki i polozyli mnie na patologie ciazy. Na izbie przyjec lekarz ktora mnie badala stwierdzila ze mam beznadziejne warunki do porodu tzn zero rozwarcia i nic nie zapowiada porodu. Na sali podlaczyli KTG i nic w sumie nie powiedzieli co i jak. I ok poludnia przyszedl moj lekarz i mnie zawolal na badanie. Rozwarcia nadal nie bylo. Ale ze ciaza przestala byc juz bezpieczne wyznaczyli mi cc na srode 19 rano.
Zaczelam sie wtedy juz troszke stresowac. Zadzwonilam do meza, siostry, rodzicow i szwagierki zeby im powiedziec. Ostatnim posilkiem miala byc kolacja i juz nic mialam nie jesc bo rano ciecie. W nocy nie moglam spac, budzilam sie dokladnie co godzine. W koncu jak sie obudzilam o 4 to zrobilo mi sie jakos cieplo i mokro na lozku. Z przerazeniem stwierdzilam ze to wody mi poszly. Polecialam wiec po polozna. Podlaczyli mi ktg, zaczelam miec bole dosc regularne i skurcze. Zawolali lekarza, rozwarcie bylo na 2 palce. Lekarz powiedziala zeb ym narazie lezala na ktg i zobaczymy za godzine jak sie sytuacja rozwinie, bo moze sie uda poczekac do przyjscia lekarzy i do planowane ciecia. W duchu modlilam sie o to bo bardzo sie balam ciecia przez lekarza z nocnego dyzuru i chcialam dotrwac do tego az przyjdzie o 8 moj lekarz prowadzacy.
Na szczescie sie udalo, po 9 zabrali mnie na sale intestywnego nadzoru zalozyli cewnik i potem zabrali na sale operacyjna. Bole mialam dosc mocne, do tego kazali mi sie calkiem rozebrac a na sali bylo 17 stopni :szok::szok::szok:. Trzeslam sie z zimna i ze stachu chyba, przykryli mnie jakims przescieradlem i zalozyli te wszystkie urzadzenia monitorujace i dostalam zastrzyk w kregoslup. Po zastrzyku poczulam sie slabo, jakbym miala zemdlec wiec dali mi pooddychac tlenem i bylo ok. Potem przyszlo to PASKUDNE uczucie, ze nie mam polowy ciala :no::no:, dla mnie to jakas masakra byla, dotykalam nogi a czulam jakby to byl balon a nie moja noga (nawet zapytalam na pocaatku do czego dotyka moja reka bo nie czulam tego jak nogi i nie czulam dotyku). Dla mnie to znieczulenie jest okropne, to uczucie bezwladnosci i braku ciala od pasa w dol bylo okropne. No i zaczal sie zabieg. Oczywiscie bolu wtedy nie czulam ale czulam te wszystkie szarpniecia i pociaganie skory przez lekarzy. W lampach na suficie odbijalo siewszystko ale staralam sie nie patrzec, widzialam tylko ze bylo czerowno od krwii.
W sumie nie wiem ile to tralo ale szybko mi zlecialo bo lekarze i wszyscy ci ludzie co tam byli gadali sobie jak przy kawie wiec jakos bylo. I w koncu wyjeli mojego Kubusia i przysuneli mi go do glowy. Byl taki sliczny, umazany ale sliczny. Nie mogli mi go polozyc na pieriach bo mialam te czujki od monitorowania oddechu, dotkac tez go nie moglam bo rece mialam przypiete jak to przy operacji ale i tak bylam szczesliwa ze kuz jest ze mna.
Potem go zbadali dostal 10 pkt. :-):-).

Potem mnie zszyto i przewieziono na sale pooperacyjna. Na korytarzu stal juz moj maz z moja mama, zamienialam z nimi kilka slow przez drzwi bo nie mogli wejsc na ta sale i zaraz uslyszalam glos poloznej gdzie jst tatus od tego dzieciaczka. I przywiezli mojego malucha, pokazali R i mojej mamamie i przyniesli go na chwilke do mnie. Byl spi, spal tak slodko. Ale zaraz go zabrali, R tez pojechal bo i tak ze mna nie mogl byc. Mi nie pozwolono sie ruszac ani podnosic glowe. Zaczelo puszczac znieczlenie powolutko odzyskiwalam wladze w nogach i zaczynalo potwoernie bolec i ciagnac. Dostawalam jakies kroplowki przeciwbolewe ale i tak strasznie bolalo. W nocy przyniesli mi synka i kazali przystawic do piersi. Maly zaczal ssac i zaraz zasnal a ja chyba razem z nim. Rano przyszla salowa i go przelozyla do wozeczka. Od tej pory byl juz ze mna i musialam zaczac przy nim wszystko robic. Na poczaatku na lozku. Potem ok poludnia przyszla polozna i zaczela sie proba wstania z lozka i pojcie pod prysznic. Matko paskudny bol, kazdy ruch czy przekrecenie sie na lozku potwoernie bolal. Dostawalam czopki przecwbolowe al one tylko troszke pomagaly. Ale z godziny na godzine bylo juz coraz lepiej, przeniesli mnie na normalna sale i mogl R przyjechac.
Bylam bardzo szczesliwa ze wszystko jest juz ok i maluszek jest z nami. Po 3 dobach wyszlam do domu bo maly na szczescie nie mial zoltaczki wiec na swieta moglismy byc juz w domku.

Kurde do dzis pamietam ten straszny bol ale bylo warto sie pomeczyc dla mojego syneczka. :tak::tak:
 
Do góry