reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Nasze Porody... :)

Daszka no to latwo nie bylo.Ja tez przy pierwszym porodzie tak latalam caly dzien miedzy szpitalem a domem az w koncu zostawili mnie na patologi na noc ze skurczami co 3 minuty i rozwarciem wciaz na 1palec.Urodzilam w koncu kolejnej nocy:dry:No ale czego sie nie robi dla malenstwa;-)
 
reklama
No fakt - łatwo nie było, bo urodziłam dopiero w niedzielę rano, a zaczęło się wszystko jak wiecie w piątek... co ciekawe - już nie pamiętam że się tak długo meczyłam - pamięć ludzka jest zadziwiająca... pozdrawiam Wszystkie przyszłe Mamy! Jeśli któraś ma jakieś pytania, albo w przyszłości będzie mieć to niech pisze na priv.
Buziaki
 
Kochane, to co napiszę o swoim porodzie to dość mało pozytywna historia. Jak widać tak miało być...

...skurcze zaczęłam czuć popołudniu w niedzielę, około 12 w nocy zadzwoniliśmy do umówionej położnej, że "chyba się zaczęło". W między czasie odszedł też czop. Położna niestety przekazała nam złą wiadomość, że na chwilę obecną obłożenie w Bielańskim jest na tyle duże, że boi się, że mogą nas nie przyjąć i kazała nam w drodze na Bielany sprawdzić bliższe szpitale. Udało się w szpitalu na Madalińskiego. Sale komercyjne były wolne. Dostaliśmy własną położną, która zaopiekował się mną i prowadziła poród. Pierwsza faza porodu zaczęła się po 5 rano... Druga... około 17. Gdyby nie zzo niestety byłoby ciężko. W 2,5 aktywnego porodu było już widać główkę. Niestety nie udawało się Adamowy dalej przejść... Lekarz zastanawiał się nad użyciem próżnociągu. Jednak jak się okazało mały cofnął się na tyle, że nie da się go wyjąć dołem, a ja już mogę nie zdążyć go urodzić siłami natury. Lekarz zadecydował cesarskie cięcie... Nie będę opisywała wrażeń z operacji, bo to niestety nic przyjemnego. Trafiłam na sale operacyjną, gdzie o 20.44 po raz pierwszy usłyszałam krzyk Adasia. Po zbadaniu małego, które mogłam oglądać ze stołu, położono mi go obok twarzy. I powiem Wam, że jego widok zrekompensował mi całe cierpienie. Wystarczyła jedna wiadomość, że jest zdrowym dzidziusiem...
Mały trafił na salę pooperacyjną gdzie za nim mnie przewieźli, siedział z mężem, który dostał rękawiczkę, aby "oszukać" maluszka brakiem piersi, zaczął ssać.
Na sali pooperacyjnej cały czas był ze mną maluszek. Położne co jakiś czas przystawiały mi go do piersi. Na salę poporodową trafiłam na następny dzień razem z dzidziusiem. Po dwóch dniach zdjęto mi opatrunek, a szwy będą zdjęte w Wigilię.
Przez ten tydzień w szpitalu było różnie. Nie obeszło się bez płaczu z bezsilności, z bólu, z niemocy zapanowania nad tym co się ze mną dzieje. Przez całe dnie w szpitalu miałam przy sobie męża. Gdyby nie jego pomoc i przy porodzie i później byłoby mi jeszcze trudniej.

Całe szczęście, że mamy już to wszystko za sobą. Maleńki każdą swoją minką, uśmieszkiem i tym, że jest zdrowy pokazuje nam, że nawet jeśli miałabym przechodzić jeszcze większe bóle to oczywiście było warto.
Jesteśmy w nim obłędnie zakochani.
 
Ewciu biedna duzo sie nacierpialas.Dobrze ,ze chociaz dostalas to ZZO no i najwazniejsze ,ze skonczylo sie wszystko dobrze.Naszczescie te chwile szybko sie zapomina naprawde a potem to juz sie wydaje jakby wcale to nie byl Twoj porod tylko ogaladany gdzies na filmie lub we snie;-)Przynajmniej u mnie tak bylo.Teraz przed samym porodem przypominam sobie jak to bylo wtedy no i niestety nie ulatwia mi to przygotowania do porodu:dry:
 
Ewcia, widac, ze tez mialas trudny porod.... Ale najwazniejsze, ze Adas calo i zdrowo przyszedl na swiat i oby zdrowiutko sie Wam chowal:)

A jesli chodzi o moj porod, to opis bedzie dluuugasny.

12 grudnia bylam u lekarki na kontroli i okazalo sie ze mam podwyzszone cisnienie, ktore nie chcialo opadac. Zadzwonila do szpitala, zeby ich uprzedzic, ze tam jedziemy i kazala bezposrednio jechac (ale i tak zajechalismy do domu jeszcze po torbe i cale szczescie, bo pozniej nie byloby kiedy)
W szpitalu cisnienie wciaz bylo spore, ale troche opadlo, mimo to musialam zostac na noc. Wieczorem zagladnela do mnie moja ginka i zaaplikowala cos w rodzaju tampona z zelem zawierajacym prostaglandyny majae wywolac skurcze macicy. I faktycznie wkrotce potem zaczelam odczuwac skurcze, niezbyt mocne, ale bardzo regularne i meczyly mnie one cala noc na tyle skutecznie, ze udalo mi sie zdrzemnac jedynie godzinke.
Rano o 8 znow przyszla lekarka i przebila mi pecherz plodowy i okazalo sie, ze niunka zdazyla juz zrobic kupke, wiec sie troche wystraszylam. Wody do konca odchodzily mi dosc powoli, wiec musialam lezec, wstajac jedynie do toalety. Z czasem skurcze stawaly sie coraz mocniejsze i bolesne i o ile byly brzuszne, to nie bylo to takie okropne, ale jak doszedl bol plecow (w duzej mierze pewnie od tej polsiedzacej pozycji) i zaczala mnie pobolewac noga (w zgieciu udowym), to dawalo sie juz niezle w kosc.
Dlugo bylam uparta, zeby rodzic bez znieczulenia mimo sporych mezari, ale w pewnym momencie macica przestala mi sie dalej rozwierac (stanelo na 5cm) i skapitulowalam, bo stwirdzilam ze jeszcze kilka godzin bolu i zmeczenia i jak dojde do bolow partych, to nie wiem czy dam rade urodzic. Pielegniarka ,choc zwolenniczka porodow naturalnych widziala jak sie mecze (swoja droga swietna kobieta) i poparla moza decyzje o zzo. Lekarz pojawil sie blyskawicznie, zakladanie zzo nie bolalo, ale w momencie skurczow musielismy robic przerwe,zebym sie nie poruszyla. I powiem szczerze, ze ulge poczulam niemal natychmiast i wrocily mi sily do zycia. Dostalam epidural (tutaj pielegniarki nazywaja to zartobliwie happydural), potem podlaczyli mi oksytocyne i czekalismy na bieg wydarzen. Aha, nie spodziewalam sie , ze po tym znieczuleniu normalnie bede miec czucie w calym ciele, ale zapobiegawczo trzeba lezec w lozku, zeby nie ryzykowac ewentualnego upadku. I co najwazniejsze czulam takze skurcze, ale juz nie w kategoriach wielkiego bolu, po prostu czulam jak nadchodza, wiec gdyby udalo mi sie rodzic naturalnie, to bylabym w stanie swiadomie przec w odpowiednich momentach.
No ale ok 18 rozwarcie stalo w miejscu, wiec lekarka zaproponowala cc, bo niunia i tak 10 h byla bez wod plodowych, a ponoc max do 12 godz mozna tak przetrzymac malenstwo, a nie bylo juz co liczyc na postep w porodzie,,,
Do cc przygotowali nas blyskawicznie, ze o 19:21 nasza kruszynka przyszla na swiat (i mimo zielonych wod dostala 9-10-10 w skali Apgar) Do zalozonego zzo podlaczli mi tylko mocniejszy lek znieczulajacy. Tuz przed wyjeciem malej na sale wpuszczono tatusia, ktory siedzial przy mnie i pierwszy dostal na rece malenstwo:) Po buziaku tatus wyszedl z mala,a ja zostalam zszyta i do 21 czekalam na sali pooperacyjnej az mi pusci znieczulenie.(to chyba bylo najgorsze w tej cesarce, bo telepalo mmnie z zimna i lezalam pod goracymi kocami i ciepla dmuchawa i wariowalam z tesknoty za moimi skarbami)
Koniec koncow,, najwazniejsze, ze Kaya zdrowo przyszla na swiat i nie zaluje mimo wszystko, ze od razu nie poprosilam o to znieczulenie. A zeby bylo smiesznie, to porod byl w czwartek wieczorem, a w niedziele moglismy juz wrocic do domu, a ok poludnia juz mialam sciagniete szwy. I nie powiem...brzusio bolal, ale wystarczyly mi niewielkie dawki lekow przeciwbolowych i to dosc nieregularnie branych, a juz wczoraj po tygodniu od cc moglam je calkowicie odstawic. Jedyne, co mnie martwi, to, ze gdzies tam mi sie leciutko cos zaczelo otwierac, bo zamiast odpoczywac, troszke sie chyba przeforsowalam, ale pieledniarka, dokleila mi kilka plastrow i mam nadzieje, ze rana sie mimo wszystko ladnie zrosnie:)
A i najwazniejsza dla mnie rzecz: przez caly porod i do konca pobytu w szpitalu byl z nami na sali moj maz i musze przyznac, ze bez jgo pomocy byloby mi strasznie ciezko, a tak znacznie latwiej dochodzilam o siebie i marzylam tylko, zeby jak najszybciej wrocic cala trojeczka do domu:)
I to prawda, ze jaki by porod nie byl, to jak juz sie zobaczy ta kruszynke, to nie sposob sie nie zakochac, a bol i inne porodowe nieprzyjemnosci zostaja daleko w tyle:)
 
Dziewczynki, po tym co tutaj czytam aż mnie ciarki przechodzą...
Ja miałam to szczęście, że miałam poród "lekki, łatwy i przyjemny" :)
Delikatne skurcze zaczęły mi się 3 grudnia o godzinie 6 rano, zrobiłam jeszcze Tomkowi kanapki do pracy, położyłam się do łóżeczka, ale skurcze powoli stawały się regularne... Poszłam sobie do kibelka, a tam bingo, zgubiłam czop śluzowy...
Za chwilę zaczęło się bieganie do kibelka co 5 minut, tak mnie czyściło ;) Brzuch mi się napiął... Wysłałam jeszcze sms-a Belce, że chyba się zaczęło ;)
Około 10 skurcze były jeszcze delikatne, ale już bardzo częste, zadzwoniłam do Tomka, o 11 dotarliśmy do szpitala, gdzie czekałam 3 godziny na przyjęcie...
Pewnie czekałabym jeszcze dłużej, ale ok. 13 zaczęły mi się porządne skurcze lędźwiowe :( W końcu zostałam przyjęta przez lekarkę, która wielce zdziwiona stwierdziła, że mam już 5 centymetrowe rozwarcie, od razu zabrano mnie na porodówkę ;)
Na porodówce za późno już było na jakiekolwiek znieczulenie, o godzinie 16:40 zaczęły się skurcze parte, dopiero wtedy chlusnęłam wodami (dosłownie, cała porodówka i moja twarz nawet była w wodach;) ), a o 16:51 Oliś był już na świecie :) Ważył 2490g i miał 51cm, dostał 9 punktów APGAR :) Tomek cały czas był przy nas i spisał się naprawdę dzielnie, mógłby "rodzić" codziennie ;)
Późniejszy nasz pobyt w szpitalu jak i opiekę lekarską bardzo sobie zachwalam, lepiej trafić nie mogliśmy :):):)
 
Super dziewczynki!Nie było mnie z Wami przez okres ciąży,bo moje rozdwojenie odbyło się rok temu.Nie miałam wtedy kompa,bo pewnie korzystałabym z jego dobrodziejstw.Macie naprawdę wielkie szczęście,że przez ciąże miałyście siebie.A mój poród też wspominam z wielkim wzruszeniem.Zaczęło się po kolacji wigilijnej.Ale bardzo chciałam iść na pasterkę.Byłam z mężem i po szkole rodzenia,więc się nie bałam.Po pasterce pojechaliśmy do szpitala i okazało się,że mam ponad połowę porodu za sobą-6-7 cm.Rano Nisia była już z nami.A to już rok..........Pozdrawiam serdecznie.Dla wszystkich cudownych Świąt!
 
o to na opowiem moj porod w UK bo moze ktoras z was bedzie jeszcze rodzila :))
u mnie zaczelo sie w piatek o 3 w nocy kiedy to postanowilismy pojechac do szpitala bo wydawalo mi sie ze moje skurcze sa juz dosc silne. po zbadaniu mnie przez polozna zaproponowano mi zostanie w szpilalu bo co prawda porod dopiero sie zaczynal ale nie wiadomo w jakim tempie moglo to wszystko isc dalej.
niestety w szpitalu na oddziale akcja sie zahamowala i po tej beznadziejnej, meczacej nocy wrocilam o godz 12 do domu.
nastepnie tej samej soboty pojechalismy jeszcze raz z bardzo silnymi skurczami ale po konsultacji postanowilam wrocic do domu jeszcze :)) niestety po powrocie i zjedzeniu duuzzejj kolacji odeszly mi wody!!
i tak oto o 1 zaczela sie akcja porodowa. rozwarcie szlo powoli na pocatku znieczulane przy wdychaniiu gazu rozweselajacego ktory nie jest moze znieczulajacy ale relaksujacy :))
od poczatku nie chcialam zastrzyku bo czytalam ze dzieci po nim rodza sie czasami oslabione bo zastrzyk ma dlugie dzialanie. za to chcialam ZZO !!! i powiem wam ze to rewelacyjny wybor!! bylam juz okropnie zmeczona i czulam parcie czy ucisk ale nie bol! to trwalo do 12.45 gdy postatnowiono ze czas na parcie.
niestety po 1.5 godz parcia nic sie nie dzialo i lekarz zadecydowal ze to za dlugo i trzeba cesarke...
wiec dostalam dodatkowe zzo i tak urodzila sie moja coreczka o godz 16.00. okazalo sie ze to byl strzal w dziesiatke bo byla owinieta pepowina i duza ( 4.074 kg )
trwalo to wszystko z 19 godzin ale caly czas czulam ze jestem pod dobra i troskliwa opieka. duzo personelu jak potrzeba i spokoj z partnerem w imtymnych chwilach.
polozna caly czas przy mnie a po zabiegu na oddziale naprawde o mnie dbali.
najwazniejsze ze mamy sliczna coreczke :))
 
reklama
Stefanka, no to najwazniejsze, ze masz juz wszystko za soba i ukochana corcie przy sobie:-)
U mnie jutro mina 2 tygodnie od cc i juz prawie nie pamietam, ze takie cos przeszlam (chyba po porodzie naturalnym dochodzilabym do siebie w podobnym tepie:)):-)
 
Do góry