Ewcia, widac, ze tez mialas trudny porod.... Ale najwazniejsze, ze Adas calo i zdrowo przyszedl na swiat i oby zdrowiutko sie Wam chowal
A jesli chodzi o moj porod, to opis bedzie dluuugasny.
12 grudnia bylam u lekarki na kontroli i okazalo sie ze mam podwyzszone cisnienie, ktore nie chcialo opadac. Zadzwonila do szpitala, zeby ich uprzedzic, ze tam jedziemy i kazala bezposrednio jechac (ale i tak zajechalismy do domu jeszcze po torbe i cale szczescie, bo pozniej nie byloby kiedy)
W szpitalu cisnienie wciaz bylo spore, ale troche opadlo, mimo to musialam zostac na noc. Wieczorem zagladnela do mnie moja ginka i zaaplikowala cos w rodzaju tampona z zelem zawierajacym prostaglandyny majae wywolac skurcze macicy. I faktycznie wkrotce potem zaczelam odczuwac skurcze, niezbyt mocne, ale bardzo regularne i meczyly mnie one cala noc na tyle skutecznie, ze udalo mi sie zdrzemnac jedynie godzinke.
Rano o 8 znow przyszla lekarka i przebila mi pecherz plodowy i okazalo sie, ze niunka zdazyla juz zrobic kupke, wiec sie troche wystraszylam. Wody do konca odchodzily mi dosc powoli, wiec musialam lezec, wstajac jedynie do toalety. Z czasem skurcze stawaly sie coraz mocniejsze i bolesne i o ile byly brzuszne, to nie bylo to takie okropne, ale jak doszedl bol plecow (w duzej mierze pewnie od tej polsiedzacej pozycji) i zaczala mnie pobolewac noga (w zgieciu udowym), to dawalo sie juz niezle w kosc.
Dlugo bylam uparta, zeby rodzic bez znieczulenia mimo sporych mezari, ale w pewnym momencie macica przestala mi sie dalej rozwierac (stanelo na 5cm) i skapitulowalam, bo stwirdzilam ze jeszcze kilka godzin bolu i zmeczenia i jak dojde do bolow partych, to nie wiem czy dam rade urodzic. Pielegniarka ,choc zwolenniczka porodow naturalnych widziala jak sie mecze (swoja droga swietna kobieta) i poparla moza decyzje o zzo. Lekarz pojawil sie blyskawicznie, zakladanie zzo nie bolalo, ale w momencie skurczow musielismy robic przerwe,zebym sie nie poruszyla. I powiem szczerze, ze ulge poczulam niemal natychmiast i wrocily mi sily do zycia. Dostalam epidural (tutaj pielegniarki nazywaja to zartobliwie happydural), potem podlaczyli mi oksytocyne i czekalismy na bieg wydarzen. Aha, nie spodziewalam sie , ze po tym znieczuleniu normalnie bede miec czucie w calym ciele, ale zapobiegawczo trzeba lezec w lozku, zeby nie ryzykowac ewentualnego upadku. I co najwazniejsze czulam takze skurcze, ale juz nie w kategoriach wielkiego bolu, po prostu czulam jak nadchodza, wiec gdyby udalo mi sie rodzic naturalnie, to bylabym w stanie swiadomie przec w odpowiednich momentach.
No ale ok 18 rozwarcie stalo w miejscu, wiec lekarka zaproponowala cc, bo niunia i tak 10 h byla bez wod plodowych, a ponoc max do 12 godz mozna tak przetrzymac malenstwo, a nie bylo juz co liczyc na postep w porodzie,,,
Do cc przygotowali nas blyskawicznie, ze o 19:21 nasza kruszynka przyszla na swiat (i mimo zielonych wod dostala 9-10-10 w skali Apgar) Do zalozonego zzo podlaczli mi tylko mocniejszy lek znieczulajacy. Tuz przed wyjeciem malej na sale wpuszczono tatusia, ktory siedzial przy mnie i pierwszy dostal na rece malenstwo
Po buziaku tatus wyszedl z mala,a ja zostalam zszyta i do 21 czekalam na sali pooperacyjnej az mi pusci znieczulenie.(to chyba bylo najgorsze w tej cesarce, bo telepalo mmnie z zimna i lezalam pod goracymi kocami i ciepla dmuchawa i wariowalam z tesknoty za moimi skarbami)
Koniec koncow,, najwazniejsze, ze Kaya zdrowo przyszla na swiat i nie zaluje mimo wszystko, ze od razu nie poprosilam o to znieczulenie. A zeby bylo smiesznie, to porod byl w czwartek wieczorem, a w niedziele moglismy juz wrocic do domu, a ok poludnia juz mialam sciagniete szwy. I nie powiem...brzusio bolal, ale wystarczyly mi niewielkie dawki lekow przeciwbolowych i to dosc nieregularnie branych, a juz wczoraj po tygodniu od cc moglam je calkowicie odstawic. Jedyne, co mnie martwi, to, ze gdzies tam mi sie leciutko cos zaczelo otwierac, bo zamiast odpoczywac, troszke sie chyba przeforsowalam, ale pieledniarka, dokleila mi kilka plastrow i mam nadzieje, ze rana sie mimo wszystko ladnie zrosnie
A i najwazniejsza dla mnie rzecz: przez caly porod i do konca pobytu w szpitalu byl z nami na sali moj maz i musze przyznac, ze bez jgo pomocy byloby mi strasznie ciezko, a tak znacznie latwiej dochodzilam o siebie i marzylam tylko, zeby jak najszybciej wrocic cala trojeczka do domu
I to prawda, ze jaki by porod nie byl, to jak juz sie zobaczy ta kruszynke, to nie sposob sie nie zakochac, a bol i inne porodowe nieprzyjemnosci zostaja daleko w tyle