Podobno w większości szpitali jest opcja, że można zabrać dziecko na noc, ale ja od początku chciałam mieć swoje maluszki blisko przy sobie. Michałka urodziłam o siódmej wieczorem i mimo zmęczenia, z emocji nie mogłam spać przez większość nocy, patrzyłam tylko na mojego synka i uczyłam się go na pamięć. Nie pamiętam specjalnego zmęczenia w szpitalu - noworodki dużo śpią, pewnie i ja spałam wtedy.
Krzyś urodził sie jako wcześniak i zbarali mi go pod taką lampę ogrzewającą - naświetlarkę. Poszłam go tam zobaczyć - leżał biedny w plastikowym łóżeczku na kólkach, a nad nim paliła się lampa. Dobrze, że to było moje drugie dziecko, wiedziałam więc że żadna lampa go tak nie ogrzeje, jak ja własnym ciałem, gdy będzie przy piersi. Zabrałam go stamtąd, całą noc go tuliłam i karmiłam, rano był w świetnej formie. Wiem, że jest różnie, ale ja akurat byłam tak szczęśliwa, że mam swoje dzieci, że nie odczuwałam ani przesadnego zmęczenia, ani żadnej depresji.