U nas jest to szczęście, że nie utrzymujemy kontaktu z dalsza rodziną (i z częścią mojej bliższej też - odcięłam się od ojca i jego rodziców, bo toksyczne relacje odbierały mi radość z życia).
Bliższa natomiast "wytresowalismy" już wcześniej. Mąż od zawsze był asertywny i na różne pytania odpowiada ludziom wprost, że to nie jest ich sprawa (na początku jego szorstkość w takich sytuacjach trochę mi przeszkadzała, ale później doceniłam jego asertywność i ją przejęłam). Rodziców męża nauczyłam już wcześniej, że ze mną wcale nie jest łatwiej niż z mężem - np. jak teściowa pytała "kiedy w końcu wejdę do ich rodziny" (czyt. kiedy ślub), odpowiedziałam, że to musi syna pytać, przecież ja mu się nie odwiadcze (nie miałam parcia na ślub, ale nie chciałam jej tego tłumaczyć, a wiedziałam, że męża się nie odważy zapytać
).
Albo jak było planowanie ślubu. Zapraszaliśmy totalnie najbliższych. 25 osób. No i teściowa tak delikatnie próbowała mi sugerować, że by wypadało zaprosić tego i tamtego. I jej wtedy powiedziałam, że lista gości jest tak krótka, że nawet mój ojciec się nie zmieścił i ewentualne zmiany to tylko jej skracanie... Ona na to, że jak ojca nie będzie, że niezależnie od naszego konfliktu na pewno przyjdzie na ślub córki. Usłyszała wtedy, że nie przyjdzie, bo nie zasłużył na to, by zostać o nim powiadomiony
i po jej minie widziałam, że zrozumiała, że ugra ze mną tyle, co ze swoim synem.
I jest spokój od tej pory z dziwnymi pytaniami i poradami
Dlatego wydaje mi się, że warto powiedzieć wprost: to tylko nasza sprawa.