Może też po prostu wynikać z tego, że on widzi dziecko jako opcje, nie coś priorytetowego, z tego co
@Panda91 pisze to wyłania mi się taki obraz. U mnie jest podobnie, jestem z tym pogodzona, momentami bywa trudno, ale też rozumiem taką postawę, bo nie każdy staracz musi traktować to jako najważniejszą na daną chwilę kwestie. Inna sprawa, że jeśli jest się w związku to ważne żeby wspierać drugą osobę, ale ja patrząc na to z dystansu wiem, że zafiksowanie na temat ciąży może spowodować u partnera w pewnym momencie reakcje wycofania z uwagi na to, że jeśli dla niego nie jest to życiowy priorytet, to nawet chcąc dobra drugiej osoby można mieć w pewnym momencie zwyczajnie dość ciągłego koncentrowania się na jednym temacie.
jeżeli tak jest, że jedna strona chce mniej, a druga strona staje na rzęsach, to rozwiązaniem jest powiedzenie wprost: "to dla mnie za dużo, przestań stawać na tych rzęsach, naprawdę nie dam rady, zmieniłem zdanie", a nie sabotowanie starań tej starającej się strony i jednocześnie pozwalanie jej na to
Moj mąż też chce mniej. Uda się to super, nie uda się, to super. Nie czułam jego wsparcia gdy latałam po lekarzach, było mi bardzo przykro i czułam się sama, ale wiedziałam, że nie rozumiał tego po prostu, ale jak nadchodził czas, że była potrzebna jego współpraca, to "wywiązywał się" ze swojej roli.
Do kliniki też poszedł tylko dla mnie, wiem o tym. Dlatego jak przyszły jego wyniki, to po rozmowie z lekarką i uświadomieniu mu jak jest źle i co by musiał robić, żeby była szansa na poprawę powiedziałam mu, że nie musi nic robić. Ze możemy nic z tym nie robić, popróbować jeszcze jakiś czas i dać sobie spokój, że nasze życie na tym nie straci i najważniejszy jest dla mnie on i jego komfort.
I on mi wtedy powiedział, że nie ma opcji. Ze ja od kilku miesięcy latam po lekarzach, biorę więcej tabletek niż jego babcia, ciągle coś liczę, czytam, ciągle na coś sikam, że widzi moje poświęcenie i teraz jego kolej.
On dalej chce mniej, dalej nie zmienił podejścia, ale z szacunku do mnie i mojego poświęcenia podjął próbę. Widzę, że sam czyta, np. zaczął korzystać z podkładki na kolana pod laptopa (nie mówiłam mu nic na ten temat).
Albo jak byliśmy u androloga: jak lekarz chciał mu zrobić USG to odmówił. Powiedział, że to nie jest dla niego komfortowe i nie chce tego badania. Lekarz powiedział, że nie będzie mógł nam pomóc w takim przypadku, że nie wypisze mu żadnych leków, dopóki się nie upewni na USG, że ma to sens. Wyszliśmy wtedy z gabinetu i czekaliśmy na wyniki badań krwi. Było mi bardzo ciężko, serce mi pękało, ale nie dawałam tego po sobie poznać i spokojnie powiedziałam mu, że nie musi tego robić, że poradzimy sobie bez leków, że ma nie robić nic wbrew sobie. Lekarz nas znów zawołał, wyniki wyszły słabe i powiedział, że wypisałby clo, ale bez usg nie może. I zapytał męża, czy zmienił zdanie. I on wtedy wstał i powiedział, że robimy to usg. Czy dlatego, że przez te pół godziny na korytarzu zaczął chcieć bardziej? No nie.
W całym tym moim wywodzie chodzi mi o to, że w staraniach para jest razem. Niezależnie od tego, czy któraś strona chce mniej. To musi być zespół i nie uda się, jeżeli jedna z osób będzie biegła z piłką w inna stronę niż do bramki. Jeżeli jedna strona sabotuje starania, to za wszelką cenę należy wyjaśnić dlaczego - czy to zmiana zdania, czy to jakaś blokada, nad którą trzeba popracować. Inaczej będzie to miało straszliwy wpływ na relację.