Z jednej strony dom z psem jest super. I wiem dobrze, jakie są tego plusy. Z drugiej strony ja na przykład mam dość syfu. Wszędzie sierść, piach, błoto, brudne ściany, obgryzione meble, wywalone śmieci, rozbebeszone pieluchy z kupą, brudne kanapa i łóżko, bo panowie psowie jak nas nie ma to tam leżą, notorycznie zeżarte masło z maselniczki (zamkniętej), zżerane kocie kupy. Obdrapane drzwi. A poza tym przez to, że ja pracuję w domu, psy mają niewygaszony lęk separacyjny. Plus non stop kolor jak ktoś przyjeżdża to drą się, z wyciem włącznie. Naprawdę staram się, ale serio jestem tym potwornie zmęczona. Nie chcę w związku z tym mieć już więcej psów. Poza tym to mojemu mężowi zależało na psie, zgodziłam się, a po 10 miesiącach pojawił się kolejny. Znalazłam mu już dom (mąż znalazł go w lesie przywiązanego do drzewa) a mój mąż stwierdził, że go nie odda. Ilość pieniędzy, która poszła na ratowanie im zdrowia i życia idzie w tysiące - nie mówię o szczepieniach.
I żeby nie było, to są członkowie rodziny i nie oddam ich, ale więcej na żadnego psa się nie zgodzę. Na święta do mamy nie mogę pojechać, bo nie wyobrażam sobie, że zostawię mojego męża samego, a mamy mąż nie jest w stanie znieść myśli o psach w domu. Chcemy gdzies jechać rodziną (mam zaplanowaną podróż do Gruzji) to musimy szukać opieki stałej, bo nie ma opcji, że mogą psy zostać same i być tylko wyprowadzane.