Moze i czas, zebym i ja wystukala pare slow o moim porodzie...
W czwartek wieczorem bylam w szpitalu na KTG, 9 dni po terminie, skurczy brak. Ustalilismy z lekarzmi, ze stawie sie w szpitalu nastepnego ranka.
W piatek mama zawiozla mnie do szpitala. Lekarka po badaniu stwierdzila, ze glowka ladnie ustawiona ale szyjka trzyma zalozyla mi wiec cos na rozluznienie szyjki i kazala przychodzic co 30 min na podsluchanie serduszka. I tak sobie siedzialam z 5h ogladajc telwizje. Po okolo 3 h cos zaczelam czuc ale bole nie byly ani silne ani regularne. Nawet myslalam, ze po prostu sobie wmawiam. Okolo 4 dokor ponownie mnie zbadala i stwierdzila ku mojemu rozczarowaniu, ze wielkich postepow nie ma. Odeslano mnie na patologie bo akurat byl nawal rodzacych i stwierdzono, ze zajma sie mna z rana (podadza oksytocyne). Zadzwonilam do domu, ze jednaknie bede dzis rodzic. Siostra z tata mieli do mnie podjechac.
Kiedy dojechali o 6 ja mialam juz regularne silne skurcze, po okolo godz juz co 3 min, kazdy po okolo 40sekud. Wtedy jeszcze bylam w stanie zartowac miedzy. Na porodowke nadal mnie nie brano z braku miejsc ale bylam pod opieka. Chodzilam z siostra po korytarzu.
O 9 bole zaczely byc juz bardzo silne, przyjechala moja mlodsza siostra (studentka medycyny ;D) i zmienila starsza. Przyjeli mnie na porodowke. Doktor powiedziala, ze jak nadal nie ma postepu to ide spac. A mi juz wyc sie chcialo... Postep byl- rozwarcie na 2palce- jej a ja liczylam ze na 6-7 ;D
Na a potem sie zaczelo- nie powiem bolu nigdy nie zapomne a raczej bezsilnosci jaka wywolywal. Moim sposobem bylo wyciszenie, nie krzyczalam... Przy skrczach chwytalam siostre za dlonie i powtarzalam sobie w myslach bol minie, minie, o juz odchodzi...
Probowalam na pilce ale chyba to nie dla mnie. Troche pomagalo kleczenie i odpychanie sie rekami od lozka, takie pompki, ale polozna slusznie bala sie, ze tak strace sily. Dostalam dwie dawki przeciwbolowego, ktory jeszcze bardziej mnie zmulil i wyciszyl. Miedzy skurczami drzemalam. Polozylam sie na lozu, na boku. Podrapalam polozna w czasie sprawdzania rozwarcia (potem strasznie przepraszalam). Siostrze powiedzialam, ze bede miec to dziecko i juz wiecej nie. Tony dzwonil a ja takie rzeczy mu mowilam, ze pewnie myslal, ze umieram. Ala napisala mu ze jest ok.
Okolo 24 zaczely sie bole parte, chyba najgorsze ale przec nie mozna bo nie ma pelnego rozwarcia. Jestem juz jedyna rodzaca. W koncu mozna przec, i tu zaczely sie problemy bo zle parlam. Zamiast w krocze w buzie, popekaly mi naczynka na calej twarzy co widac na zdjeciach. zmarnowalam kilka skurczy i tracilam sily...
Byly przy mnie dwie panie doktor (jedna stazystka), polozna i siostra. Wszystkie chcialy pomoc ale to ja musialam poprzec. Zaczelam mdlec, powiedzialam slabo mi. Kazaly oddychac na brzuszek. Slyszalam slabnace tetno dzidzi i powiedzialam sobie jak w dwoch nastepnych skurczach nie poprzesz jak nalezy to moze ja stracisz bo na wiecej nie masz sil. I poparlam, naciecie rocza pomoglo i Zuzia byla z nami. Odkaszlnela, zamruczala...Polozono mi ja na brzuszku, taka skulona jakby chciala siez now w nim schowac. Potem zabrano na mycie. miala troszke sine raczki i nuzki i te poskrecane dlugie wloski i te skosne oczki...
Nie plakalam tylko zaczelam gadac jak najeta, zartowac. Czy juz nic nie musze urodzic? znaczy wiem, ze lozysko ale czy bedzie jeszcze skurcz??? ;D. Przy szyciu krocza juz rozmawialam z Tonym... Przyniesli Mala pokazali obraczke a ja ja pocalowalam w raczke...
Tak przyszlo na swait moje szczescie Malutka Ciumkała Zuzilek Ani i Tonego...
Dziekuje Bogu za nia