witam mamy
i dzieki za przyjecie do swego grona, choc ja tymczasem z polski pisze
moj maly urodzil sie 1 lutego rok temu, a po raz pierwszy postanowil sie rozchorowac w grudniu. wysoka goraczka, dziecko wymiotuje, coz bylo robic - szpital. wybralismy szpital dzieciecy w dublinie. no i sie zaczelo.. 5 godzin czekania, a pozniej badanie takie, ze wlasciwie moglam je sama zrobic. nie dostal kompletnie nic, poza zaleceniem, zeby go nie karmic, tylko podawac plyny, co i tak robilismy.
przeszlo po tygodniu.
a potem powtorka z rozrywki. 4 godziny czekania (krocej, bo niedziela), a pozniej pani doktor, ktora stwierdzila, ze dziecku nic nie jest. 40st goraczki, wymioty, ale zdrowy. szlag by jasny trafil! po bojach udalo sie, ze przyszedl inny lekarz, zbadal go, doszedl do wniosku, ze gardlo i dostalismy.. nurofen. taaa.. bez komentarza.
jedynym pozytywnym aspektem bylo badanie moczu robione nie jak w polsce w ciagu dnia, a paru minut. oczywiscie, jesli dziecko wyrazilo chec wspolpracy
doswiadczenia wszystkich znajomych jak dotad identyczne. niestety. kolezanka z roczna corka jezdzi na badania do polski. jak poszla spytac o usg bioderek powiedzieli, ze rentgena moga zrobic...
oczywscie, mozna mowic, ze przynajmniej szczepienia w polsce platne - tu sa za darmo i wyliczac inne zalety, ale mimo wszystko chyba wole polska sluzbe zdrowia. mam niemile doswiadczenia z dublina z ciazy, dlatego z ulga poszlam do polskiego ginekologa. przynajmniej sie zainteresowal i nie zostawil mnie samej sobie. w irlandii z mego doswiadczenia wynika, ze obowiazuje zasada 'jak ma zyc, to nie umrze'. ja jestem moze przewrazliwiona albo co
ale poza sluzba zdrowia i kilkoma stronami absurdow irlandzkich, jakie dotad wylapalismy z ojcem malego (notujemy, a jakze.. drobna czcionka i bez odstepow, uzbieralo nam sie troche tego
) jest fantastycznie. w kazdym razie mi tu lepiej, niz w polsce i nie chce nic na to poradzic