to dobrze, że Cię mąż tak "pcha", bo auto daje wolność.
Jak mieszkałam blisko centrum i miałam przystanek bezpośrednio pod domem, to nie odczuwałam braku samochodu. Ale jak się wyprowadziłam na przedmieścia, to już się zrobiła masakra. Wycieczka do centrum to godzina w jedną stronę komunikacja, do tego przesiadki. Przystanek 800m od domu - niby nie ma tragedii, kilka minut, ale jak jest zima, nawala śnieg albo deszcz albo skwar leje się z nieba, to te 800 to już ciężka droga. Ciągle czekanie na autobus, który ma mnie dowieźć na moją wieś, wiecznie spóźnione, stanie na przystanku i przez 40 minut. Do sklepów daleko, jakieś 1,5km do Lidla - da się spacerem i chodziłam sobie, ale zawsze było stanie przy półce i zastanawianie się, czy ja to dam radę wszystko donieść do domu. Ciągle uzależniona od kogoś - od męża, od komunikacji miejskiej, od taksówek.
Nie jeżdżę jakoś dużo, ale jak odstawilam auto do warsztatu i nie miałam go przez tydzień, to myślałam, że jajo zniosę. A tak to wsiadam i jadę, nie muszę nikogo o nic prosić, a moje jedyne zmartwienia to jak dojechać w określone miejsce nie skręcając w lewo i jak skonstruowane tam są miejsca parkingowe