Martuszka o mało się nie posikałam ze śmiechu, chociaż wiem, że Tobie w tej sytuacji raczej zabawnie nie jest. Ja mam uczulenie na wszystkie kosmetyki i nic mi nie pomaga, więc kiepski ze mnie doradca. Wiem tylko, że jak mojej teściowej coś się z oczami działo (też zapuchnięte miała) to przemywała świetlikiem. I dosyć szybko jej przeszło, więc myślę, że spróbować nie zaszkodzi.
Swoją drogą skoro mowa o świetliku to mi się taka anegdotka przypomniała. Podzielę się z Wami. I tu musze od razu zaznaczyć, że cieszę się, że mój mąż nie zagląda na BB, bo mu by do śmiechu nie było :-) ale do rzeczy!
Jak już wspomniałam teściowa przemywała sobie oko świetlikiem. Ów świetlik sparzyła sobie w kubku, bo łatwiej jej się tam moczyło gazik, którym przemywała oko. Któregoś dnia bylismy u teściów na kawce. Wiadomo jak to rodzinka.. gadka szmatka, a herbatki, a kawki, ciasteczka, czekoladki itp. Teściowie moi fajni ludzie, kontakt z nimi mamy super, więc my z mężem u nich czujemy się jak w domu. Z czego doskonale zdają sobie sprawę. No więc teściowa proponuje picie jedzenie itp, my grzecznie dziekujemy, po czym ona mwi: "zreszta... czujcie się jak w domu! Wiecie gdzie co jest to sobie weźmiecie. Sparzyłam herbatę w dzbanku to jak ktoś chce to niech sobie naleje". Tu musze dodac, że małżonek mój szanowny należy do osób, które zapijają nawet zupę. No i mąż po jakimś czasie podnosi się z kanapy i maszeruje do kuchni. Po chwili... wraca z dość dziwną miną, odwraca się do teściowej i mówi: "mamo, jakąś dziwną tą herbatę sparzyłaś. Nie zepsuła się już ona?" Teściowa zaaferowana biegnie do kuchni i co widzi? Pewnie się domyslacie. Obok dzbanka z herbatą stoi pusty kubek po świetliku
Mąż myslał, że mama sobie nalała herbaty do kubka, to stwierdził, że wypije, a mama sobie naleje świeżej
Najlepsze, że nie pierwszy raz taki numer wykręcił. Jakiś czas temu wypił mamie herbatę na przeczyszczenie, bo "chciało mu się pić, a ta już była sparzona i wystudzona"
Myslałam, że ta sytuacja oduczy go pić z nie swoich szklanek.
Oj jak bardzo się myliłam.
Mąż teraz pracuje na popołudniówki, więc ja w ramach organizacji czasu zawsze coś sobie do zajecia na popołudnie znajdę. Wtorek, popołudnie, wszechobecna nuda. Otwieram lodówkę w poszukiwaniu czegoś do przekąszenia i mój wzrok pada na drożdże. Pierwsza myśl - upiekę bułeczki! No więc jak pomyslałam tak zrobiłam. Przepis sobie wygooglowałam, ładnie ciasto zarobiłam, wyrosło, rozwałkowałam, dałam nadzienie, pozawijałam i ostatnia czynność - smarowanie bułeczek białkiem. Przepis był taki, że potrzebowała tylko żółtka więc sobie białka do szklanki oddzieliłam. Wzięłam pędzelek, raz, dwa, trzy - bułeczki posmarowane i hop! Do piekarnika! Białka mi troszkę zostało to myślę-zrobie jutro kotlety to sobie w tym białku mięsko obtoczę, więc chowam szklankę do lodówki
Mąż wraca z popołudniówki, zjada obiad, pytam czy chce kawy do bułeczek, ale mówi, że nie. Napije się kompotu (ostatnio mnie naszło na gotowanie kompotu z jabłek, a że mamusia moja jabłka przywiozła to i ochota na gotowanie jest). Myślę sobie okej. Zostawiłam go w kuchni z bułeczkami i poszłam się kąpać. Woda leje się do wanny, ja się rozbieram i w ostatnim momencie mi sie przypomniało, że nie wzięłam piżamki z sypialni. Zawijam się w ręcznik, wychodzę z łazienki i co widzę? Mąż otwiera lodówkę w poszukiwaniu kompotu, a ze dzbanek stał na jednej półce ze szklanką z białkami, to łapie za tą szklankę. Sytuacja komiczna. Ja - zawinięta w ręcznik, w kompletnym negliżu - rzucam się z krzykiem "nie pij tego" do kuchni. Mąż przerażony widząc moje poczynania (swoją drogą zabawnie musiałam wyglądać
) przestaje przechylać szklankę w kierunku ust. Jak już się dowiedział, że o mało nie napił się surowego kurzego białka to nie było mu tak do smiechu jak mi. Usiadł z posępna miną na krześle i stwierdził " a wyglądało to jak kompot"