Zdecydowałam się jednak na wizytę doradczyni laktacyjnej i nie jestem zadowolona, zwłaszcza, że ta wizyta kosztowała mnie 170zł. Pani ogólnie średnio sympatyczna, raczej odniosłam wrażenie, że ma do mnie pretensje i sugeruje, że jestem złą matką, bo karmię głównie mlekiem modyfikowanym i nie pamiętam ze szczegółami jak karmiłam dziecko w szpitalu. Najwięcej to mi zrobiła wykładu nt. przewagi mleka matki nad modyfikowanym, stwierdziła, że ból skutków podczas karmienia ma związek z infekcją pochwy, którą miałam na początku ciąży (nim się jeszcze o niej dowiedziałam), pokazała 3 pozycje do karmienia i w sumie nadal nie wiem jak wkładać cyca, żeby mały dobrze złapał. Przy niej mi się udało, a jak mnie bolało podczas ssania to udawała, że nie słyszy, wypisując jakieś zalecenia, jak wyszła znów loteria z tym przystawianiem do cyca. Teraz bolą mnie obie piersi i jestem jeszcze bardziej zniechęcona niż wcześniej. Mało tego chłopak się nasłuchał jakie to karmienie mm jest bee, a kp super i teraz ja jestem ta najgorsza, bo mnie boli, a najpewniej w ogóle wymyślam... Zapytał mi się, czy to boli tak jak przy porodzie, w domyśle jak nie, to męcz się byle dzieciak był szczęśliwy. Zaczął wciskać mu tego cyca na siłę, a ja krzyczałam z bólu, pierwszy raz poczułam się potraktowana przez niego jak dojna krowa. Już pal licho, że tego mleka nie mam za dużo i po 2h męczarni mały i tak ryczał. Podsumowując pewnie nic się nie zmieni, a karmienie tylko i wyłącznie piersią i tak nie wchodzi w grę, za dużo zachodu zresztą musiałabym całkiem odstawić butelkę (pani polecała system jakichś sond podczepianych do cycka, żeby dokarmić).