Ja takie kłucie w jajnikach miałam praktycznie od początku ciąży - i też mnie to niepokoiło, bo poprzednia ciąża to była biochemiczna i bałam się, że tym razem też jest coś nie tak. Ale lekarz mnie uspokoił, powiedział, że z prawego jajnika była owulacja (i częściej bolała właśnie prawa strona), a do tego miałam duże ciałko żółte i z tego mógł ten ból wynikać. Powiedział też, że powinno to ustąpić w okolicach 10-12 tygodnia i faktycznie, teraz czuję zdecydowanie rzadziej, ale jeszcze się zdarza. Takie jakby prądy w pochwie też się zdarzają. Bóle podbrzusza także, takie ogólne - ale lekarz tłumaczył mi też to w ten sposób, że tworzy się teraz w podbrzuszu więcej gazów, ze względu na zwiększoną ilość bakterii i to z tego też może wynikać, dlatego mam się tym nie martwić. Jak czuję, że boli, to się kładę i leżę. Podobnie jest przy kichaniu - jak siedzę, czy stoję, jest w miarę ok, ale jak leżę i kichnę - masakra, bardzo kłuje, ale za chwilę przechodzi. Nie chodzę też częściej do toalety, piersi pobolewają, ale bez tragedii - żyłki też się pojawiają.
Przestraszyłam się jedynie pod koniec tamtego tygodnia, bo trochę się z narzeczonym pocieszyliśmy sobą i pierwszy raz miałam po tym lekkie plamienie - a właściwie śluz zabarwiony krwią. Ale się nie nasiliło i właściwie następnego dnia już było ok, więc nie szłam nawet z tym do lekarza.
Prenatalne mam dopiero 12 maja, więc jeszcze później niż Wy, ale też muszę dotrwać
Dziś jedynie napisałam maila do mojego lekarza, bo zapisałam się na szczepionkę przeciwko COVID. Mogłam wybrać i udało mi się wybrać Modernę, na 15.05 - będę wtedy dokładnie w 13t0d. No i umówiłam się, że jak będę miała termin już, to jeszcze zdecydujemy, czy już się szczepić, czy jeszcze zaczekać.
A Wy jakie macie do tego podejście? Będziecie się szczepić? Bo ja przyznam, że trochę się obawiam...