Amerie, pomyśl sobie, że są gorsze sytuacje z finansami, wasza jeszcze wcale nie jest taka zła. U nas w rodzinie tylko ja zarabiam, a mój mąż pracy nie ma, bo nasze państwo mu nie daje pozwolenia na jej wykonywanie. Więc nawet jakby bardzo chciał cokolwiek zarobić, nie może. Tzn. może na czarno, ale ja się na to nie zgadzam. Na horyzoncie majaczy się rozwiązanie problemu - może uda mu się od zimy legalnie zatrudnić, ale za pensję, która nie wystarczy nawet na pokrycie raty za kredyt mieszkaniowy. Więc nadal pozostaję jedynym żywicielem rodziny - chwilowo w ciąży, na macierzyńskim... Różowo? Nie bardzo. Ale staram się myśleć, że jest inaczej. Cieszę się dzieckiem, tym co nas czeka, o pieniądzach nie myslę. To naprawdę ostatnia rzecz, którą warto się martwić.
Co do porodu rodzinnego... Rtyska, tak czasami się dzieje. Ale dopóki tam nie będziecie razem, nigdy się nie dowiecie czy to sie tak skończy czy nie. Chociaż np. ja wiem, że mojego ojca ani mojego brata w życiu bym nie chciała widzieć na porodówce (jako ich żona, rzecz jasna ;-)), bo są nadmiernie wrażliwi i nie tyle by poczuli obrzydzenie do kobiety, ile by zemdleli na widok krwi - obu się zdarzyło nie raz.
Ja się do rodzinnego nie szykuję, a już na pewno nie chcę aby mnie mój mąż oglądał w okresie największego bólu. Wolę wtedy być sama. Na SR byliśmy razem, ale położnej słuchał jak mnie - co to za bajki, że poród trwa kilkanaście godzin?! Dopiero niedawno go coś orzeźwił nasz kolega, który był przy narodzinach swojego syna i powiedział, że poród się zaczął przed północą, a syn się urodził o 15 następnego dnia. Ale tu problemem jest pochodzenie mojego męża - pochodzi z mocno patriarchalnej kultury i u nich obecność faceta przy porodzie jest trochę ciekawostką egzotyczną.
Na razie stoimy na tym, że będziemy razem, ale na najgorętszy czas wyjdzie za drzwi.