Mam doła okropnego... Z jednej strony euforia, bo moja przyjaciółka urodziła w nocy synka (skończyło się na cc po 12 h męki) 4600 i 65 cm! Ogromny. Śmieli się, że sołtys na porodówce się urodził ;-) A z drugiej strony: moj mąż ma dzisiaj urodziny, upiekłam mu tort, mam wszystko przygotowane na kolację, a on oznajmił, że jedzie na pępkowe... Przykro mi się zrobiło, bo wczoraj piekłam mu ten cholerny tort, mimo, że byłam wykończona po nocy i po dniu, w którym Zuzia ledwo 2 h przespała w dzień... Przykro mi się strasznie zrobiło. a ten genialny zaproponował, żebym wzięła Zu i pojechała na pępkowe

Głupszego pomysłu nie słyszałam... bo po 1 pępkowe jest dla facetów, a po 2 Zuzia i banda niewykrzyczanych, pijanych goryli.... Załamka... Mam wrażenie, że nikt mnie nie docenia, bo ja zapieprzam jak dziki osioł w domu, pracując z domu, ogarniając dom, gotując, opiekując się marudną Zuzią (ząbki) i na dodatek pisząc w wolnym czasie (który ejst podczas snu Zuzi, albo w nocy) pracę magisterską.... i zero pomocy, zero jakiejkolwiek wdzięczności. tylko po pracy mężuś na kanapie, ewentualnie z Zu się pobawi i siedzi jak panisko, a ja skaczę i sprzątam po nim. Mam dość... Czuję się przez to nikim...
Głowa mnie boli ze zmęczenia, wyglądam jak 100 nieszczęść, bo nie mam czasu pójść do fryzjera, dla siebie też zero czasu... Jak widzę jak np moja sąsiadka sobie radzi, to jej zazdroszczę, bo jej mąż popołudniu pomaga, a ona ma czas na zakupy, na kosmetyczkę, fryzjerkę i odpoczynek od malucha...