Widze, że temat niewyspania w szpitalu... Powiem wam, że jak leżalam na diagnostyce cukrzycowej to razem ze mną na sali leżały tak:
1. Laska na podtrzymaniu (35 tc)
2. Laska z terminem porodu ale z cofająca sie akcją
3. Laska do cesarki następnego dnia
4. ja
Dodam że każda z nas czekała na drugie dziecko. No i wieczorem doszla do naszej sali dziewczyna lat 25, pierworódka z rozwarciem na 4 palce ale bez bóli (rano miała dostać prowokacje). Wesolo nam było no bo przecież płakać nie będziemy, a czas sobie jakoś umilić trzeba. To gadałyśmy takie głupoty, że płakałyśmy i wyłyśmy ze śmiechu, aż nas położne musiały uspokajać...No i przyszła godzina gdzies 22:30 i ta pierworódka dostała bóli...od razu co 6 minut regularne... po dwóch takich skurczach bylo już co 5 minut, po 15 minutach już co 3 minuty i zaczęło ją wyginać (dostała krzyżowych). No to jej mowie żeby zawołała położne i powiedziała co jest grane... Jak przyszła położna, łaskawie podłączyła ktg które nie wykazało żadnych skurczy. No to ją pierdzieliła że jak tak będzie sapać to jak wytrzyma kolejnych kilkanaście godzin!! Dobrze, że druga połozna była mądrzejsza to poszła po lekarza. Lekarz wszedł i pyta czy na prawdę tak boli. W odpowiedzi zobaczył jak laskę wygina ból krzyżowy. Od razu zabrał ją na badania. I po chwiluni słyszymy taki szalony bieg, zaraz potem wchodzi położna z ta dziewczyną i mówa nam że M. idzie na trakt. Położna ją odprowadziła i wracając po 5 mintuach mówi że M. urodziła chłopca. Laski to trwało od pierwszych skurczy 45 minut!! Wszystkie byłyśmy w szoku ze tak szybko...a z położnej się śmiałyśmy ze nie potrafiła ocenic stopnia zaawansowania skoro było gołym okiem widać ze laska lada chwila urodzi... I jak tu potem spać?? Ale rano wstałyśmy to na oddziale już szumiało sensacją z nocnej akcji
że pierworódka i 45 minut...