Ha ha Katik, Ty czarownico!!!
Zajzalam juz kilka minut temu, ale strach mnie ogarnal jak pomyslama sobie, ze tyle stron do przebrniecia. czytanie zaleglosci sobie odpuscilam,na jakis czas, spalaszowalam z Ukochanym obiadek, po czym wyslalam Go do pracy. I juz sie witam.
Widzialam liste kwietniowek - Wronka, bardzo ladnie
Ucieszylam sie niezmiernie, ze ilosc Aniolkow nie zmienila sie.
I.juz opisuje co i jak u nas.
Dolecielismy wszyscy calo i zdrowo, pies nie wygladal na zestresowanego lotem, moze byl zdziwiony cala ta sytuacja, ale wszystko po kolei...
Spoznilismy sie przez korki na nasz lot, wiec zaoferowano nam polaczenie do Toluca. Bilety sprzedano nam 20 minut przed zamknieciem lotu (sic!),
jakas wredna baba (zawsze bede twierdzic, ze na lotniskach i w urzedach powinien byc pewien jurny mlodzian, ktory w ramach czynu spolecznego, cale napiecie z tych wredot w sposob wiadomy bedzie spuszczal), nie chciala nas przepuscic, bo ja mialam bagaz podreczny, torebke i aparat fotograficzny, Ukochany tez mial jakies 3 czy 4 pakunki, na ktore linia lotnicza nam pozwalala, a to babsko nie. Zaczeli dzwonic do przelozonych i w koncu mnie przepuszczono. Cudem dobieglam do bramki i chcialam ich zatrzymac, bo za mna biegl malz (ktory gdzies tam sie jeszcze o cos musial wyklocac), na co uslyszalam - a gdzie karta potwierdzajaca ciaze? Nie chodzilo im o karte od lekarza, ale od tych co to check in robia. Ci idioci nawet mnie nie poinformowali, ze nalezy taka karte wypelnic. Nic to. Na poklad nas nie wpuszczono, psisko i inne bagaze wyladowano. Musielismy przebookowac lot na nastepny dzien (na szczescie tym razem juz bezposrednio do Puebla). Zatrzymalismy sie w hotelu na noc i nastepnego dnia juz lecielismy do ¨Ziemi obiecanej¨. Na miejscu okazalo sie, ze dom w ktorym mielismy zamieszkac, zostal wynajety komus innemu. Jeden z wspolwlascicieli tego gimnazjum, gdzie pracuje Alfredo rozmawial z wlascicielem domu i powiedzial, ze my we wtorek (gdybysmy nie spoznili sie na lot) bedziemy brac ten dom, we wtorek rano zadzwonil by sie z najemca po odbior kluczy i podpisanie kontraktu umowic, a ten stwierdzil, ze on wynajal ten dom komus innemu. Dziadowi nawet do glowy nie przyszlo, by kogokolwiek o tym zawiadomic. Po przylocie (we srode) zabralam sie za szukanie domu i we czwartek wprowadzilismy sie do calkiem milego domku. Ma dwa pietra, trzy sypialnie, maciupka kuchenke, pokoj dzienny polaczony z jadalnia i gabinet, 1,5 lazienki i odrobine miejsca dla psiucha. Poza tym, dom jest czescia zamknietego sasiedztwa, czy jak to sie tam nazywa (jest tutaj 8 takich samych domow). Czynsz jest stosunkowo niewielki, niestety nie ma mebli, wiec zyjemy na kartonach - jak nowozency. Nic to, z czasem bedziemy kupowac meble
Wielkim atutem tego domu, jest to, ze trzy ulice dalej pracuje Fredo, wiec posiadanie auta nie jest konieczne - uff!!!
Dzis dotarla przesylka z rzeczami z Ensenady (to tam, gdzie dotychcasz mieszkalismy), ale to tez dluzsza historia.
Mianowcie, w sobote rozmawialismy z packet express i stwierdzili, ze maja juz nasze rzeczy i ze za drobna oplata w poniedzialek je do nas dowioza. OK! W poniedzialek Alfredo do nich dzwoni, a oni, ze nie maja zadnego zapisu o takim zamowieniu i ze moga nam te rzeczy dowiezc w weekend. Stwierdzilismy, ze w zadnym wypadku do weekendu nie mozemy czekac i wczoraj znalezlizmy jakis serwis przeprowadzkowy. Dzis rano Alfredo pojechal odebrac nasze pakunki, patrzy a oni je wtaszczaja na ciezarowke, by nam je przywiezc. Jakis koszmar! Oczywiscie Fredo powiedzial im zeby go w trabke cmokneli i ze zabiera nasze rzeczy. A oni, ze ma IM (?????????????????) za dostawe placic. Oczywiscie znaczy, ze faceci sie ze swoimi malymi na lby pozamieniali (wybaczcie okreslenie, ale lepszego chwilowo nie znajduje). Z kasa musieli sie rzecz jasna pozegnac.
Z internetem tez byl istny cyrk. Twierdzono, ze mamy czekac do 2 tygodni (no a za dwa tyg. swieta, wiec pewnie do marca). Ja powiedzialam im, ze Polki w ciazy maja cudowna moc nasylania myszy na domostwo i ze jesli tego nie chca, to ja poprosze internet natychmiast (to bylo wczoraj po poludniu, a dzis rano przylecieli technicy).
Gdyby tego nie bylo malo to powiem Wam jeszcze, ze zlapalam grypsko. Mialam temperature, nie moglam przstac smarkac, kichac, prychac i kaslac. Poszlam do apteki i mowie, ze czuje sie jak zbity pies, jestem w ciazy (jakby tego golym okiem nie bylo widac) i potrzebuje cos na poprawe samopoczucia. Dostalam tablety, zerknelam na pudelko, nie widzialam zadnego ostrzezenia, wiec lyknelam. Pozniej lyknelam jeszcze dwie. Jak mi juz temperatura spadla popatrzylam na pudelko - takie male pomaranczowe a na pomaranczowym tle czerwony znaczek, ze nie dla ciezarowek. Szlag mnie trafil. farmaceutka wyparowala... Na szczescie wszystko z Konstancja jest w porzadku, szaleje w brzuchu, az smiesznie to wyglada. Co najadlam sie strachu, tego mi nikt nie odbierze, na szczescie wszystko jest juz dobrze.