Witam,
młoda się o 22.00 przebudziła z mega kaszlem, świszczącym oddechem, miała trudności z oddychaniem i mówiła a w zasadzie płakała krtaniowo, wysikała się i mówi, że chce spać, ale zasnąć nie mogła, bo ja gardło bolało. Zadzwoniłam do szpitala na Kamińskiego, bo oni tam mają ostry dyżur i pediatrię. Babka mi powiedziała, żeby do nich i tak nie przyjeżdżać, bo oni nie mają miejsc i że jak dziecko świszcząco oddycha to mam dzwonić po karetkę. Karetka przyjechała w ciągu 20 minut. Lekarz wyjątkowo spokojny posłuchał kaszlu i oddechu i od razu "jedziemy do szpitala". Szybko nas spakowałam i pojechałam z Lenką, a M. za karetką samochodem. Zawieźli nas na Kamińskiego, a lekarz był wściekły na dyspozytorkę i powiedział jej, że za takie informacje, jakich nam udzieliła grozi więzienie, bo nie ma opcji, aby dla dziecka w takim stanie nie było miejsca w szpitalu. Ekipa z karetki czekała z nami aż do momentu, gdy pojawił się laryngolog. Mała oprócz przekrwionego gardła od zapalenia krtani, które u dzieci pojawia się nagle i jest zagrażające życiu dostała jeszcze alergii na truskawki. Alergię miała jak ją piersią karmiłam - wówczas dostała wysypki, później chętnie i często jadła truskawki i nic jej nie było. Wczoraj rzeczywiście dużo ich zjadła, ok.30dkg w tym kilka po kolacji. No i gardło spuchło, dlatego miała problemy ze złapaniem oddechu. Chcieli nas w szpitalu zostawić, aby ją pulmicortem inhalować. Powiedziałam, że mamy inhalator pneumatyczny w domu i lekarz wypisał antybiotyk, zlecił inhalacje i stwierdził, że możemy wracać do domu, ale gdyby się coś działo to od razu mam wzywać karetkę. Mała dostała antybiotyk i od 2.00 do 7.30 spała wyjątkowo spokojnie, ale ja z M. spać nie mogliśmy, bo co chwilę ją kontrolowaliśmy.
Co przeżyliśmy to nasze:-( Przy okazji czekania na karetkę okazało się, że ja z nerwów prawie wymiotuję i mam biegunkę, książeczki zdrowia znaleźć nie mogłam, bo gabinet cały zawalony rzeczami z szaf i nogi tam jednej nawet postawić nie mogłam. Dobrze, że M. bardziej opanowany i wszystko znalazł oraz do szpitala nas od razu profilaktycznie spakował.
Teraz Lenka opowiada, że ona ijo-ijo jechała i była dzielnym pacjentem. Czuje się dobrze, pije i je normalnie. Uff..
młoda się o 22.00 przebudziła z mega kaszlem, świszczącym oddechem, miała trudności z oddychaniem i mówiła a w zasadzie płakała krtaniowo, wysikała się i mówi, że chce spać, ale zasnąć nie mogła, bo ja gardło bolało. Zadzwoniłam do szpitala na Kamińskiego, bo oni tam mają ostry dyżur i pediatrię. Babka mi powiedziała, żeby do nich i tak nie przyjeżdżać, bo oni nie mają miejsc i że jak dziecko świszcząco oddycha to mam dzwonić po karetkę. Karetka przyjechała w ciągu 20 minut. Lekarz wyjątkowo spokojny posłuchał kaszlu i oddechu i od razu "jedziemy do szpitala". Szybko nas spakowałam i pojechałam z Lenką, a M. za karetką samochodem. Zawieźli nas na Kamińskiego, a lekarz był wściekły na dyspozytorkę i powiedział jej, że za takie informacje, jakich nam udzieliła grozi więzienie, bo nie ma opcji, aby dla dziecka w takim stanie nie było miejsca w szpitalu. Ekipa z karetki czekała z nami aż do momentu, gdy pojawił się laryngolog. Mała oprócz przekrwionego gardła od zapalenia krtani, które u dzieci pojawia się nagle i jest zagrażające życiu dostała jeszcze alergii na truskawki. Alergię miała jak ją piersią karmiłam - wówczas dostała wysypki, później chętnie i często jadła truskawki i nic jej nie było. Wczoraj rzeczywiście dużo ich zjadła, ok.30dkg w tym kilka po kolacji. No i gardło spuchło, dlatego miała problemy ze złapaniem oddechu. Chcieli nas w szpitalu zostawić, aby ją pulmicortem inhalować. Powiedziałam, że mamy inhalator pneumatyczny w domu i lekarz wypisał antybiotyk, zlecił inhalacje i stwierdził, że możemy wracać do domu, ale gdyby się coś działo to od razu mam wzywać karetkę. Mała dostała antybiotyk i od 2.00 do 7.30 spała wyjątkowo spokojnie, ale ja z M. spać nie mogliśmy, bo co chwilę ją kontrolowaliśmy.
Co przeżyliśmy to nasze:-( Przy okazji czekania na karetkę okazało się, że ja z nerwów prawie wymiotuję i mam biegunkę, książeczki zdrowia znaleźć nie mogłam, bo gabinet cały zawalony rzeczami z szaf i nogi tam jednej nawet postawić nie mogłam. Dobrze, że M. bardziej opanowany i wszystko znalazł oraz do szpitala nas od razu profilaktycznie spakował.
Teraz Lenka opowiada, że ona ijo-ijo jechała i była dzielnym pacjentem. Czuje się dobrze, pije i je normalnie. Uff..