no to zębowa historia:
Meksyk, kraj przedziwny... Pod wieloma względami przypomina mi Polskę. Dużo mówi się o wartości życia równocześnie niewiele robiąc, by to było zycie właśnie, a nie wegetacja.
Wszem i wobec wiadomo, że nie jest tu lekko, że pracy nie ma, a jesli jest, to tak marnie płatna iż nikomu nie chce sie do niej przykładać. Szara strefa jest przeogromna, bo tylko pracując na czarno można nieźle żyć. Jasne, są również świetnie płatne posady, niestety nie tak łatwo je dostać – nie w tym jednak rzecz.
Miało być o zębach...
W Meksyku powszechne są trzy rodzaje ubezpieczenia zdrowotnego. Nieliczni szczęśliwcy mają je opłacane przez pracodawcę – piszę nieliczni, wszak tak wielkie korporacje jak i niewielkie sklepiki nie chcą dawać umów gwarantujących benefity – ci mniej szczęśiwi ale nieco bogatsi mogą opłacić sobie prywatne ubezpieczenie. Pozostaje trzecie wyjście, które przypadło mi w udziale. Otóż co biedniejsi obywatele lub ci, których pracodawca nie dba o ich zdrowie, korzystają z Seguro Popular. Jest ono ogólnodostepne i w teorii darmowe. Podobno w stolicy funkcjonuje świetnie, świadcząc usługi na bardzo wysokim poziomie...
Niestety moja przygoda miała miejsce w Ensenadzie. Pewnego dnia jedząc któryś z tamtejszych przysmaków, twarz wykrzywił mi grymas bólu. Coś zachrzęściło między zębami... Po chwili okazało się, że to kawalek zęba - lewej dolnej siódemki. Wzięłam coś od bólu i postanowiłam wczesnym rankiem dnia następnego skorzystać z pomocy szpitalnej. Dlaczego nie poszłam do prywatnego dentysty? Ponieważ cena wizyty była wyższa niż chciałabym sobie wyobrazić.
Pamiętam świetnie, był to piątek. Musiałam zerwać się z łóżka bladym świtem, zeby o 6ej móc stanąć w kolejce pod szpitalem. Ziewając i przytupując w miejscu czekałam wraz z dziesiątkami innych pacjentów, aż panie w białych uniformach otworzą okienko w recepcji. Zimno było jak diabli, żadnej ławki w pobliżu... Żebym chociaż jakieś serape miała ze sobą... Ale nic to, wiedziałam, że jak tylko słońce wyjdzie zza pobliskich budynków, zrobi się lepiej. Mijały długie minuty, dziesiątki minut... Kolejka rosła... W kolejce starcy i dzieci, i kobiety w ciąży... Czas ciągnął się straszliwie, a ja z minuty na minutę robiłam się bardziej głodna... Jak na złość autochtoni, przygotowani na wszytsko, zaczęli użądzać sobie piknik – ktoś wyciągnął tamales, ktoś horchata, ktoś inny słodkie bułki i kawę... Wsadziłam nos w książkę i czytałam jakiś kryminał, a w głowie układałam scenariusz do zbiorowego mordu ;-)
Wybiła ósma, kolejka się ruszyła, bo i białe fartuchy przyszły popracować.
Udało się!!! Dotarłam do okienka. Sympatyczna babeczka zanotowała sobie moje nazwisko, pewnie po to by sprawdzić czy jestem wpisana w rejestry Seguro Popular. Wcisnęła mi do ręki karteczkę z numerkiem. Szczęściara ze mnie, miałam numer 68 na 70 dostępnych. Ucieszyłam się, jakbym wygrała na loterii. Rozejrzałam sie dokoła: jest mała poczekalnia, są i krzesła. O,jest jedno wolne! Na moje szczęście, bo nogi od tego stania już mi w tyłek chciały wejść... Usiadłam sobie, o jak dobrze... Patrzę na ludzi. Siedzą, rozmawiają, żartują – jakoś trzeba urozmaicić sobie czas oczekiwania. Widzę dziewczynę w zaawansowanej ciąży. Ledwie idzie i szuka miejsca. Cud jakiś się stał – wszyscy, nawet ci najbardziej zajęci rozmową, nagle skierowali swój wzrok na okno lub na sufit, ewentualnie zaczęli czyścić obuwie, bo przecież jak tak w brudnych butach do lekarza? Oddałam jej swoje miejsce i postanowiłam się przejść... Odszukałam gabinet dentystyczny. Kilka krzeseł pod gabinetem było już zajętych więc zaległam na podłodze. Mijały kolejne minuty... Dziesiątki minut, godziny... O 11ej pielegniarka wywołała mój numer i poprosiła do rejestracji. Rejestracja to biurko i dwa krzesła oraz waga przed gabinetem. Pani zważyła mnie, zmierzyła, sprawdziła ciśnienie i poziom cukru, który był skandalicznie niski, wszak od czwartkowego wieczoru nic w gębie nie miałam. Dała mi formulaż do wypełnienia, a tam pytania o stan zdrowia, przebyte choroby (w tym weneryczne SIC!) i coś, czego nie pomnę. Wypełniłam i już się zaczęłam cieszyć, że jeszcze chwila i już spotkam sie z dentystą. Radość nie trwała długo. Pani wręczyła mi kareczkę, a na karteczce numer 12... Mówię kobiecie, że to szaleństwo, że od wczoraj nic nie jadłam i że pewnikiem padnę zanim dotrwam do wizyty. Pielęgniarka pouczyła mnie, że powinnam była coś do jedzenia ze sobą zabrać i że na pszyszłość będę wiedziała. No tak, co racja, to racja. Siadłam na podłodze i czekam. Minęła kolejna godzina i wywołano mój numer. Wchodzę do gabinetu, a oczom moim ukazuje się taki oto obraz: trzy stanowiska dentystyczne, w tym jedno przeznaczone dla dzieci, jedna pomoc dentystyczna i trzech dentystów. Dwa fotele były już okupowane przez męczenników... Usiadłam na fotelu, a dentystka pakuje mi ręce do gęby, pokrzykując tylko, żeby szerzej otwierać. A co to do cholery, wrota do stodoły czy co? Mam niewielki otwór gębowy i szerzej nie dam rady... Po zmaltretowaniu mojej twarzy dentystka zdecydowała się zapytać, co się właściwie stało. Mówię, że ułamał mi się ząb, że ja chcę tylko żeby sprawdziła, czy to się da naprawić, bo jestem bardzo przywiązana do moich zębów i nie chcę ich ot tak sobie wyrywać. Babsko wsadziło paluchy do mojej biednej paszczy, popatrzyło, wcisnęło jakiś przyrząd i trzask!!! Zrobiło mi się zimno, a po chwili gorąco. Czoło i plecy oblał mi pot. Pomyślałam, że umieram, że z niewytłumaczalnych przyczyn czaszka mi eksplodowała... Myliłam się, a chyba wtedy wolałabym mieć rację. Babsko mi powieiedziało, że oni w Seguro to nic z tym nie mogą zrobić, że mogłam iść prywatnie i założyć koronę. Niestety jest już na to za późno, bo dzięki dokonanemu zabiegowi, ząb się pokruszył. Słowa te docierały do mnie jak z oddali. Wściekłość mieszała się z bólem. Babsko wzięło kleszcze, będzie rwać. Ostatnkiem sił ścisnęłam jej rękę. Musiało być tych sił więcej niż przypuszczałam, bo babsko wrzasnęło z bólu. Wymamrotałam, że chcę znieczulenie. Dostałam zastrzyk. Nie zadziałał, dostałam drugi i trzeci i kolejne trzy... *****, boli!!! Baba mówi, że więcej mi nie da, bo może mi serce nie wtrzymać. Myślę sobie, że skoro z bólu nie padłam, jakieś gówniane meksykańskie znieczulenie mi nie zaszkodzi... Kolejna myśl, to że w końcu ona jest lekarzem i chyba wie co robi. Zaczęła ciągnąć resztki siódemki, uciskać, zahaczać i co jeszcze z tym robić – nie pamiętam, ból był ogromny. Po kilku minutach, które równie dobrze mogły być kilkoma godzinami, stwierdziła, że trzeba zdjęcie zrobić, bo coś się chyba zatorowało. No rychło w czas! Wzięła mnie więc na rentgen. Szłyśmy kortytarzem, ja z krwią sączącą się z ust, a ona z zakrwawionymi rękawiczkami. Ludzie patrzyli się na mnie z przerażeniem w oczach... Odprowadzone przez dziesiątki spojrzeń, dotarłyśmy do drzwi. Wiodły one do czegoś na kształt ogrodu. Przez ogród dotarłyśmy do komórki zamkniętej na zardzewiałą kłódkę. W komórce znajdował się rentgen. Jak w amoku usiadłam na fotelu i patrzyłam na okurzone pajęczyny zwisające z sufitu, a baba w tym czasie ustawiała aparat. Po kilku minutach udałyśmy się w powrotną drogę. I spowrotem na krzesło dentystyczne. Dowiedzialam się, że mam złamany korzeń i stąd wszystkie problemy. Baba wzięła się do dalszego rwania. Nagle zaczęło do mnie docierać, co właściwie się ze mną dzieje. Wszystkie dokonane operacje zaczęły do mnie wracać. Dotarło do mojej świadomości, ze przez cały czas dentystka ma na rękach te same rękawiczki... Pomyślałam sobie, że zabiorą mi zęba a w zamian dadzą gronkowca i co tam się tylko przypałętało po drodze... Zażadałam zmiany rękawiczek, co wywołało zdziwienie na twarzy pani doktor...
Po kolejnych minutach nieopisanego bólu nastąpiła ulga. Zęba nie ma. Zlana zimnym potem, zjechałam z fotela, a moje ciało napadły drgawki. Ból wrócił... Dostałam jąkieś magiczne tabletki na ból i zostałam odesłana do domu z zakazem jedzenia przez kolejne kilka godzin. Było już dobrze po 13ej, a mi było wszystko obojętne. Wiem już teraz dlaczego tak wielu Meksykan nie ma zębów lub ma je w opłakanym stanie.
Dowiedziałam się również, że żeby być dentysta nie trzeba mieć ukończonych magisterskich studiów medycznych, licencjat w zupełności wystarcza.