reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

In vitro 2024 - refundacja

11 pęcherzyków to super wynik! A pozwolili Ci brać jakieś leki przeciwbólowe lub cos na te dolegliwości jelitowo/zoladkowe?

Mój jajnik też zawsze na każdym usg był schowany za macice, a w trakcie stymulacji się wyłonił do góry i nie było problemu z pobraniem komórek. Może u Ciebie jednak też się okaże że rosnące pęcherzyki go wypchną do góry? :) a jeśli nie, to na pewno lekarz już różne kombinacje widział i sobie jakoś poradzi z pobraniem :)
+ @Aileen31 Ty podczas punkcji będziesz sobie smacznie spać i nie będziesz się martwić jakie wygibasy tam lekarz będzie robić, żeby wszystko pobrać ☺️ ja też mam jeden jajnik sklejony z macica i zawsze na usg czuję mocny dyskomfort jak go lekarz szuka. A tu będzie tylko drzemka i tyle :)
 
reklama
A w sumie po punkcji spodziewać się jakiegoś plamienia/krwawienia? 🤔 to nic, że mogę zapytać o to lekarkę w poniedziałek, forumowe koleżanki i tak pewnie wiedzą lepiej 😆
 
A w sumie po punkcji spodziewać się jakiegoś plamienia/krwawienia? 🤔 to nic, że mogę zapytać o to lekarkę w poniedziałek, forumowe koleżanki i tak pewnie wiedzą lepiej 😆
Tak, może się zdarzyć.
Przed wyjściem do domu pielęgniarka kontrolowała sytuację. A, i sprawdzała koniecznie, czy zrobiłam bezproblemowo siku ;-)
 
Mam bardzo podobne podejście do Ciebie (kto by pomyślał 😅). Zarodki, to zlepek komórek, a nowe życie zaczyna powstawać dla mnie dopiero w momencie rozpoczęcia bicia serca (wcześniej to tylko dalej dzielące się komórki, które mogą, choć wcale nie muszą się zaimplantować, dalej rozwijać i, w efekcie, pozwolić na wykształcenie się zdrowego dziecka) - chociaż i na tym etapie jest to tylko zarodek, bez wykształconej odporności czy układu nerwowego (oczywiście - gdy rośnie we mnie, to z myślą, że będzie to w przyszłości moje dziecko).

Dlatego też, gdyby doszło do sytuacji że mielibyśmy x zamrożonych zarodków, których już nie chcielibyśmy wykorzystywać - prawdopodobnie szybciej zdecydowalibyśmy się na wywiezienie ich np. do Czech i utylizację niż oddanie do adopcji. Podziwiam wszystkie kobiety i pary, które decydują się na przekazanie komórek/zarodków do adopcji - ja mogę być w przyszłości po tej drugiej stronie i możliwe, że komórki będziemy adoptować, ale myśl o tym, że nasze hipotetyczne dzieci (powstałe z oddanych blastek) miałyby dorastać, gdy zupełnie nie mielibyśmy wpływu na ich życie, jest dla mnie trudniejsze do przejścia niż zniszczenie połączonych komórek.
O widzisz, ciekawe to jest - podejście mamy takie same ze zarodek to nie dziecko, a o adopcji pogląd zupełnie inny 😄 dla mnie (i mojego męża też) właśnie naturalne, że skoro to tylko zlepek komórek pochodzących ode mnie i męża to czemu by ich komuś nie przekazać. W mojej głowie jest to w sumie na równi z oddaniem komuś szpiku kostnego, krwi, nerki czy kawałka wątroby. Wręcz mam myśl, że mam nadzieję, że moglibyśmy naszym zarodkiem albo moja komórką pomóc innej parze która zmaga się z tym co my ☺️
Tym bardziej jak sobie pomyślę, że pary które podchodzą do IVF z adopcją muszą być przekonane o chęci posiadania dziecka i zdają sobie sprawę, że genetycznie ten zlepek komórek nie pochodzi od nich, ale nadal są gotowi je urodzić i wychowywać i to uczyni ich rodzicami tego przyszłego dzieciaczka:)
 
Właśnie przesłuchałam podcast na temat niepłodności i etyki, i jestem ciekawa waszego podejścia do tego jak Wy uważacie kiedy zaczyna się życie, jednocześnie będąc w procesie ivf albo planując podejście. Czy wasze zarodki powstałe podczas ivf traktujecie (będziecie traktować) jak wasze dzieci, czy jest to dla Was zlepek komórek i życie powstaje w jakimś innym momencie rozwoju (jeśli tak, to jakim)? Ja jestem niewierząca i moje podejście różni się od tego dyktowanego przez kościół, który mówi że życie rozpoczyna się od poczęcia. Nasze zamrożone zarodki nie nazywamy dziećmi, tylko mrozaczkami/blastocystami. Oczywiście gdzieś tam mam wyobrażenia że z tych zarodków mogą kiedyś powstać dzieci. Ale w moim przekonaniu nastąpi to w momencie implantacji i pozytywnej bety. Wiem że temat kontrowersyjny, z uwagi na to że każdy może do tego pochodzić na innej płaszczyźnie - emocjonalnej, etycznej, naukowej, kulturowej czy religijnej. Ale jestem ciekawa jak wy do tego podchodzicie ze swojej perspektywy :)
Moje podejście chyba oddzielam zupełnie od swoich poglądów religijnych...
Szczerze mówiąc, po prostu nie myślę już zbyt wiele o pozostałych zarodkach. Zostały 2 i już ich nie wykorzystamy.
Od samego początku miałam w 200% nastawienie na to, że bardziej obawiam się, że embrionów nie wytworzą się wcale lub będzie ich bardzo mało - niż tego, że będzie ich zbyt dużo. To nie tak, że wg mnie zarodek to "tylko" zlepek komórek i nie jest to "prawdziwe dziecko". Mam poczucie, że na ten moment nie jest to dziecko, bo przeżyłam już poronienie i wiem, że nie każda blastocysta, a nawet zagnieżdżony w macicy zarodek dzieckiem będzie i się urodzi. Dla mnie to "potencjalne szanse na dziecko".
Na adopcję się nie zdecydujemy, bo mamy inne możliwości. A przede wszystkim: uważam, że to żaden prezent - niebadane zarodki kobiety w wieku 39 lat...
 
A to może być problem z siusianiem po? 🙈 ale cewnika do pęcherza na czas zabiegu się nie wprowadza?
Może jest jakiś cień szansy, ze coś tam się uszkodzi? Nie wiem tak naprawdę...
Moja punkcja była w znieczuleniu miejscowym, bez cewnika.
Szczerze mówiąc nigdy nie miałam cewnika, nawet przy zabiegach z narkozą. Po usunięciu polipa myślałam, że zejdę, zanim pozwolili mi wreszcie pójść do toalety... 😬
 
Mam bardzo podobne podejście do Ciebie (kto by pomyślał 😅). Zarodki, to zlepek komórek, a nowe życie zaczyna powstawać dla mnie dopiero w momencie rozpoczęcia bicia serca (wcześniej to tylko dalej dzielące się komórki, które mogą, choć wcale nie muszą się zaimplantować, dalej rozwijać i, w efekcie, pozwolić na wykształcenie się zdrowego dziecka) - chociaż i na tym etapie jest to tylko zarodek, bez wykształconej odporności czy układu nerwowego (oczywiście - gdy rośnie we mnie, to z myślą, że będzie to w przyszłości moje dziecko).

Dlatego też, gdyby doszło do sytuacji że mielibyśmy x zamrożonych zarodków, których już nie chcielibyśmy wykorzystywać - prawdopodobnie szybciej zdecydowalibyśmy się na wywiezienie ich np. do Czech i utylizację niż oddanie do adopcji. Podziwiam wszystkie kobiety i pary, które decydują się na przekazanie komórek/zarodków do adopcji - ja mogę być w przyszłości po tej drugiej stronie i możliwe, że komórki będziemy adoptować, ale myśl o tym, że nasze hipotetyczne dzieci (powstałe z oddanych blastek) miałyby dorastać, gdy zupełnie nie mielibyśmy wpływu na ich życie, jest dla mnie trudniejsze do przejścia niż zniszczenie połączonych komórek.
Właśnie ja mam trochę dysonans w podejściu czy od implantacji i pozytywnej bety czy od serduszka. Patrząc na to pod kątem naukowym skłaniam się do momentu bicia serduszka jako tego przełomowego momentu w rozwoju komórek i powstania życia. I łączy się to też z sytuacją, gdy zarodek się zaimplantuje ale powstanie puste jajo - czyli „życia” jako tako w moim przekonaniu nie było. Ale pod względem emocjonalnym myślę że jeśli uda nam się podejść do transferu i zobaczę dodatnią betę, to myślę że już na tym etapie (bez uwidocznienia akcji serca), będę czuła że rośnie we mnie zycie. Ciężkie to wszystko do zdefiniowania :)

Co do adopcji - mam dokładnie takie samo podejście. Jeśli jakiekolwiek blastki nam zostaną i już nie będziemy chcieli więcej dzieci, to zdecydujemy się na przeniesienie ich do Czech i utylizację.
 
Wiecie co tak się zastanawiam nad tymi stymulacjami, które macie rozpocząć. Ja jestem na antykoncepcji - zaczęłam drugie opakowanie (bez przerwy na krwawienie z odstawienia). Lekarz mi powiedział że tak łatwiej podejść do stymulacji bo jesteśmy w stanie wszystko obliczyć. Po prostu odstawiam anty- w trzeciej dobie dostaje okres,i od drugiego dnia cyklu zaczynamy stymulkę. Miała tak z was któraś? Jest w ogóle ktoś kto leczy się w invimed Wro?
Ja miałam tak. W maju anty, w czerwcu stymulacja :)
 
reklama
Właśnie przesłuchałam podcast na temat niepłodności i etyki, i jestem ciekawa waszego podejścia do tego jak Wy uważacie kiedy zaczyna się życie, jednocześnie będąc w procesie ivf albo planując podejście. Czy wasze zarodki powstałe podczas ivf traktujecie (będziecie traktować) jak wasze dzieci, czy jest to dla Was zlepek komórek i życie powstaje w jakimś innym momencie rozwoju (jeśli tak, to jakim)? Ja jestem niewierząca i moje podejście różni się od tego dyktowanego przez kościół, który mówi że życie rozpoczyna się od poczęcia. Nasze zamrożone zarodki nie nazywamy dziećmi, tylko mrozaczkami/blastocystami. Oczywiście gdzieś tam mam wyobrażenia że z tych zarodków mogą kiedyś powstać dzieci. Ale w moim przekonaniu nastąpi to w momencie implantacji i pozytywnej bety. Wiem że temat kontrowersyjny, z uwagi na to że każdy może do tego pochodzić na innej płaszczyźnie - emocjonalnej, etycznej, naukowej, kulturowej czy religijnej. Ale jestem ciekawa jak wy do tego podchodzicie ze swojej perspektywy :)
kurczę no a ja jednak te zarodki traktuję jako dzieci i tutaj jest mój największy dylemat co do ivf, że będę miała ich za dużo 🙈 co oczywiście jest bardzo rzadkie. Ale myślę, że po prostu jak już coś realnie zaczniemy koło ivf działać to otwarcie będę mówić o tym lekarzowi.
Ale ja też pochodzę x bardzo katolickiej rodziny… dlatego też już powiedziałam mężowi że ja z ivf jestem jak najbardziej okej, ale no mam warunek jeden że nikomu ale to nikomu o tym nie powiemy. O ile mogłabym znajomym, bo dla mnie to nie jest powód do wstydu, tak bardzo boję się reakcji rodziców a przede wszystkim czy aby na pewno nie będą tego dziecka traktować jakoś inaczej (dodam że na prawdę są cudownymi rodzicami, ale jednak niektóre przekonania mają bardzo konserwatywne), a pewność że do nich ta informacja nie dojdzie jest tylko wtedy jak nie powiemy nikomu 🙃 ahhh trochę odwróciłam to pytanie, ale potrzebowałam się wygadać ❤️
 
Do góry