reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

In vitro 2024 - refundacja

11 pęcherzyków to super wynik! A pozwolili Ci brać jakieś leki przeciwbólowe lub cos na te dolegliwości jelitowo/zoladkowe?

Mój jajnik też zawsze na każdym usg był schowany za macice, a w trakcie stymulacji się wyłonił do góry i nie było problemu z pobraniem komórek. Może u Ciebie jednak też się okaże że rosnące pęcherzyki go wypchną do góry? :) a jeśli nie, to na pewno lekarz już różne kombinacje widział i sobie jakoś poradzi z pobraniem :)
+ @Aileen31 Ty podczas punkcji będziesz sobie smacznie spać i nie będziesz się martwić jakie wygibasy tam lekarz będzie robić, żeby wszystko pobrać ☺️ ja też mam jeden jajnik sklejony z macica i zawsze na usg czuję mocny dyskomfort jak go lekarz szuka. A tu będzie tylko drzemka i tyle :)
 
reklama
A w sumie po punkcji spodziewać się jakiegoś plamienia/krwawienia? 🤔 to nic, że mogę zapytać o to lekarkę w poniedziałek, forumowe koleżanki i tak pewnie wiedzą lepiej 😆
 
A w sumie po punkcji spodziewać się jakiegoś plamienia/krwawienia? 🤔 to nic, że mogę zapytać o to lekarkę w poniedziałek, forumowe koleżanki i tak pewnie wiedzą lepiej 😆
Tak, może się zdarzyć.
Przed wyjściem do domu pielęgniarka kontrolowała sytuację. A, i sprawdzała koniecznie, czy zrobiłam bezproblemowo siku ;-)
 
Mam bardzo podobne podejście do Ciebie (kto by pomyślał 😅). Zarodki, to zlepek komórek, a nowe życie zaczyna powstawać dla mnie dopiero w momencie rozpoczęcia bicia serca (wcześniej to tylko dalej dzielące się komórki, które mogą, choć wcale nie muszą się zaimplantować, dalej rozwijać i, w efekcie, pozwolić na wykształcenie się zdrowego dziecka) - chociaż i na tym etapie jest to tylko zarodek, bez wykształconej odporności czy układu nerwowego (oczywiście - gdy rośnie we mnie, to z myślą, że będzie to w przyszłości moje dziecko).

Dlatego też, gdyby doszło do sytuacji że mielibyśmy x zamrożonych zarodków, których już nie chcielibyśmy wykorzystywać - prawdopodobnie szybciej zdecydowalibyśmy się na wywiezienie ich np. do Czech i utylizację niż oddanie do adopcji. Podziwiam wszystkie kobiety i pary, które decydują się na przekazanie komórek/zarodków do adopcji - ja mogę być w przyszłości po tej drugiej stronie i możliwe, że komórki będziemy adoptować, ale myśl o tym, że nasze hipotetyczne dzieci (powstałe z oddanych blastek) miałyby dorastać, gdy zupełnie nie mielibyśmy wpływu na ich życie, jest dla mnie trudniejsze do przejścia niż zniszczenie połączonych komórek.
O widzisz, ciekawe to jest - podejście mamy takie same ze zarodek to nie dziecko, a o adopcji pogląd zupełnie inny 😄 dla mnie (i mojego męża też) właśnie naturalne, że skoro to tylko zlepek komórek pochodzących ode mnie i męża to czemu by ich komuś nie przekazać. W mojej głowie jest to w sumie na równi z oddaniem komuś szpiku kostnego, krwi, nerki czy kawałka wątroby. Wręcz mam myśl, że mam nadzieję, że moglibyśmy naszym zarodkiem albo moja komórką pomóc innej parze która zmaga się z tym co my ☺️
Tym bardziej jak sobie pomyślę, że pary które podchodzą do IVF z adopcją muszą być przekonane o chęci posiadania dziecka i zdają sobie sprawę, że genetycznie ten zlepek komórek nie pochodzi od nich, ale nadal są gotowi je urodzić i wychowywać i to uczyni ich rodzicami tego przyszłego dzieciaczka:)
 
Właśnie przesłuchałam podcast na temat niepłodności i etyki, i jestem ciekawa waszego podejścia do tego jak Wy uważacie kiedy zaczyna się życie, jednocześnie będąc w procesie ivf albo planując podejście. Czy wasze zarodki powstałe podczas ivf traktujecie (będziecie traktować) jak wasze dzieci, czy jest to dla Was zlepek komórek i życie powstaje w jakimś innym momencie rozwoju (jeśli tak, to jakim)? Ja jestem niewierząca i moje podejście różni się od tego dyktowanego przez kościół, który mówi że życie rozpoczyna się od poczęcia. Nasze zamrożone zarodki nie nazywamy dziećmi, tylko mrozaczkami/blastocystami. Oczywiście gdzieś tam mam wyobrażenia że z tych zarodków mogą kiedyś powstać dzieci. Ale w moim przekonaniu nastąpi to w momencie implantacji i pozytywnej bety. Wiem że temat kontrowersyjny, z uwagi na to że każdy może do tego pochodzić na innej płaszczyźnie - emocjonalnej, etycznej, naukowej, kulturowej czy religijnej. Ale jestem ciekawa jak wy do tego podchodzicie ze swojej perspektywy :)
Moje podejście chyba oddzielam zupełnie od swoich poglądów religijnych...
Szczerze mówiąc, po prostu nie myślę już zbyt wiele o pozostałych zarodkach. Zostały 2 i już ich nie wykorzystamy.
Od samego początku miałam w 200% nastawienie na to, że bardziej obawiam się, że embrionów nie wytworzą się wcale lub będzie ich bardzo mało - niż tego, że będzie ich zbyt dużo. To nie tak, że wg mnie zarodek to "tylko" zlepek komórek i nie jest to "prawdziwe dziecko". Mam poczucie, że na ten moment nie jest to dziecko, bo przeżyłam już poronienie i wiem, że nie każda blastocysta, a nawet zagnieżdżony w macicy zarodek dzieckiem będzie i się urodzi. Dla mnie to "potencjalne szanse na dziecko".
Na adopcję się nie zdecydujemy, bo mamy inne możliwości. A przede wszystkim: uważam, że to żaden prezent - niebadane zarodki kobiety w wieku 39 lat...
 
A to może być problem z siusianiem po? 🙈 ale cewnika do pęcherza na czas zabiegu się nie wprowadza?
Może jest jakiś cień szansy, ze coś tam się uszkodzi? Nie wiem tak naprawdę...
Moja punkcja była w znieczuleniu miejscowym, bez cewnika.
Szczerze mówiąc nigdy nie miałam cewnika, nawet przy zabiegach z narkozą. Po usunięciu polipa myślałam, że zejdę, zanim pozwolili mi wreszcie pójść do toalety... 😬
 
Mam bardzo podobne podejście do Ciebie (kto by pomyślał 😅). Zarodki, to zlepek komórek, a nowe życie zaczyna powstawać dla mnie dopiero w momencie rozpoczęcia bicia serca (wcześniej to tylko dalej dzielące się komórki, które mogą, choć wcale nie muszą się zaimplantować, dalej rozwijać i, w efekcie, pozwolić na wykształcenie się zdrowego dziecka) - chociaż i na tym etapie jest to tylko zarodek, bez wykształconej odporności czy układu nerwowego (oczywiście - gdy rośnie we mnie, to z myślą, że będzie to w przyszłości moje dziecko).

Dlatego też, gdyby doszło do sytuacji że mielibyśmy x zamrożonych zarodków, których już nie chcielibyśmy wykorzystywać - prawdopodobnie szybciej zdecydowalibyśmy się na wywiezienie ich np. do Czech i utylizację niż oddanie do adopcji. Podziwiam wszystkie kobiety i pary, które decydują się na przekazanie komórek/zarodków do adopcji - ja mogę być w przyszłości po tej drugiej stronie i możliwe, że komórki będziemy adoptować, ale myśl o tym, że nasze hipotetyczne dzieci (powstałe z oddanych blastek) miałyby dorastać, gdy zupełnie nie mielibyśmy wpływu na ich życie, jest dla mnie trudniejsze do przejścia niż zniszczenie połączonych komórek.
Właśnie ja mam trochę dysonans w podejściu czy od implantacji i pozytywnej bety czy od serduszka. Patrząc na to pod kątem naukowym skłaniam się do momentu bicia serduszka jako tego przełomowego momentu w rozwoju komórek i powstania życia. I łączy się to też z sytuacją, gdy zarodek się zaimplantuje ale powstanie puste jajo - czyli „życia” jako tako w moim przekonaniu nie było. Ale pod względem emocjonalnym myślę że jeśli uda nam się podejść do transferu i zobaczę dodatnią betę, to myślę że już na tym etapie (bez uwidocznienia akcji serca), będę czuła że rośnie we mnie zycie. Ciężkie to wszystko do zdefiniowania :)

Co do adopcji - mam dokładnie takie samo podejście. Jeśli jakiekolwiek blastki nam zostaną i już nie będziemy chcieli więcej dzieci, to zdecydujemy się na przeniesienie ich do Czech i utylizację.
 
Wiecie co tak się zastanawiam nad tymi stymulacjami, które macie rozpocząć. Ja jestem na antykoncepcji - zaczęłam drugie opakowanie (bez przerwy na krwawienie z odstawienia). Lekarz mi powiedział że tak łatwiej podejść do stymulacji bo jesteśmy w stanie wszystko obliczyć. Po prostu odstawiam anty- w trzeciej dobie dostaje okres,i od drugiego dnia cyklu zaczynamy stymulkę. Miała tak z was któraś? Jest w ogóle ktoś kto leczy się w invimed Wro?
Ja miałam tak. W maju anty, w czerwcu stymulacja :)
 
reklama
Właśnie przesłuchałam podcast na temat niepłodności i etyki, i jestem ciekawa waszego podejścia do tego jak Wy uważacie kiedy zaczyna się życie, jednocześnie będąc w procesie ivf albo planując podejście. Czy wasze zarodki powstałe podczas ivf traktujecie (będziecie traktować) jak wasze dzieci, czy jest to dla Was zlepek komórek i życie powstaje w jakimś innym momencie rozwoju (jeśli tak, to jakim)? Ja jestem niewierząca i moje podejście różni się od tego dyktowanego przez kościół, który mówi że życie rozpoczyna się od poczęcia. Nasze zamrożone zarodki nie nazywamy dziećmi, tylko mrozaczkami/blastocystami. Oczywiście gdzieś tam mam wyobrażenia że z tych zarodków mogą kiedyś powstać dzieci. Ale w moim przekonaniu nastąpi to w momencie implantacji i pozytywnej bety. Wiem że temat kontrowersyjny, z uwagi na to że każdy może do tego pochodzić na innej płaszczyźnie - emocjonalnej, etycznej, naukowej, kulturowej czy religijnej. Ale jestem ciekawa jak wy do tego podchodzicie ze swojej perspektywy :)
kurczę no a ja jednak te zarodki traktuję jako dzieci i tutaj jest mój największy dylemat co do ivf, że będę miała ich za dużo 🙈 co oczywiście jest bardzo rzadkie. Ale myślę, że po prostu jak już coś realnie zaczniemy koło ivf działać to otwarcie będę mówić o tym lekarzowi.
Ale ja też pochodzę x bardzo katolickiej rodziny… dlatego też już powiedziałam mężowi że ja z ivf jestem jak najbardziej okej, ale no mam warunek jeden że nikomu ale to nikomu o tym nie powiemy. O ile mogłabym znajomym, bo dla mnie to nie jest powód do wstydu, tak bardzo boję się reakcji rodziców a przede wszystkim czy aby na pewno nie będą tego dziecka traktować jakoś inaczej (dodam że na prawdę są cudownymi rodzicami, ale jednak niektóre przekonania mają bardzo konserwatywne), a pewność że do nich ta informacja nie dojdzie jest tylko wtedy jak nie powiemy nikomu 🙃 ahhh trochę odwróciłam to pytanie, ale potrzebowałam się wygadać ❤️
 
Do góry