reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

In vitro 2024 - refundacja

reklama
O widzisz, ciekawe to jest - podejście mamy takie same ze zarodek to nie dziecko, a o adopcji pogląd zupełnie inny 😄 dla mnie (i mojego męża też) właśnie naturalne, że skoro to tylko zlepek komórek pochodzących ode mnie i męża to czemu by ich komuś nie przekazać. W mojej głowie jest to w sumie na równi z oddaniem komuś szpiku kostnego, krwi, nerki czy kawałka wątroby. Wręcz mam myśl, że mam nadzieję, że moglibyśmy naszym zarodkiem albo moja komórką pomóc innej parze która zmaga się z tym co my ☺️
Tym bardziej jak sobie pomyślę, że pary które podchodzą do IVF z adopcją muszą być przekonane o chęci posiadania dziecka i zdają sobie sprawę, że genetycznie ten zlepek komórek nie pochodzi od nich, ale nadal są gotowi je urodzić i wychowywać i to uczyni ich rodzicami tego przyszłego dzieciaczka:)
Wiesz, ja zakładam że u mnie wynika to z zaburzonego poczucia odpowiedzialności i stosowania zasady ograniczonego zaufania 😂

I o ile oddanie szpiku, krwi, czy kawałka wątroby komuś potrzebującemu jest dla mnie zupełnie oczywiste i w razie potrzeby zgodziłabym się bez większego zastanowienia, to w przypadku zarodków już tak nie potrafię na to spojrzeć - ale jakbym miała racjonalnie to wyjaśnić, to nie potrafię. Nie zmienia to faktu, że takie problemy i rozważania - w naszym przypadku - i tak są zupełnie abstrakcyjne, bo u nas to beda pojedyncze ilości. Może i ten fakt ma na to wpływ :)
 
kurczę no a ja jednak te zarodki traktuję jako dzieci i tutaj jest mój największy dylemat co do ivf, że będę miała ich za dużo 🙈 co oczywiście jest bardzo rzadkie. Ale myślę, że po prostu jak już coś realnie zaczniemy koło ivf działać to otwarcie będę mówić o tym lekarzowi.
Ale ja też pochodzę x bardzo katolickiej rodziny… dlatego też już powiedziałam mężowi że ja z ivf jestem jak najbardziej okej, ale no mam warunek jeden że nikomu ale to nikomu o tym nie powiemy. O ile mogłabym znajomym, bo dla mnie to nie jest powód do wstydu, tak bardzo boję się reakcji rodziców a przede wszystkim czy aby na pewno nie będą tego dziecka traktować jakoś inaczej (dodam że na prawdę są cudownymi rodzicami, ale jednak niektóre przekonania mają bardzo konserwatywne), a pewność że do nich ta informacja nie dojdzie jest tylko wtedy jak nie powiemy nikomu 🙃 ahhh trochę odwróciłam to pytanie, ale potrzebowałam się wygadać ❤️
właśnie wydaje mi się, że dla osób takich jak Ty, gdzie moment połączenia komórek to moment w którym postaje życie i dziecko, to podejście do ivf łączy się dodatkowo z rozterkami na poziomie religijno-duchowym. I musi być Ci bardzo ciężko z tym, że będziecie musieli to ukrywać z uwagi na potencjalne gorsze traktowanie dziecka :( my na ten moment nikomu w rodzinie nie mówimy ale nie z uwagi na religię czy strach przed innym traktowaniem ze dziecko powstało przy pomocy technik wspomaganego rozrodu. Na pewno powiemy jak się uda - mam nadzieję że już za niedługo 🥹

Fun fact, dopiero od około 16 wieku w katolicyzmie zaczęto głosić ze życie powstaje w momencie poczęcia. Przed 16 wiekiem kościół głosił że życie powstaje gdzieś około 40 dni po połączeniu gamet męskich i żeńskich :)
 
Właśnie ja mam trochę dysonans w podejściu czy od implantacji i pozytywnej bety czy od serduszka. Patrząc na to pod kątem naukowym skłaniam się do momentu bicia serduszka jako tego przełomowego momentu w rozwoju komórek i powstania życia. I łączy się to też z sytuacją, gdy zarodek się zaimplantuje ale powstanie puste jajo - czyli „życia” jako tako w moim przekonaniu nie było. Ale pod względem emocjonalnym myślę że jeśli uda nam się podejść do transferu i zobaczę dodatnią betę, to myślę że już na tym etapie (bez uwidocznienia akcji serca), będę czuła że rośnie we mnie zycie. Ciężkie to wszystko do zdefiniowania :)

Co do adopcji - mam dokładnie takie samo podejście. Jeśli jakiekolwiek blastki nam zostaną i już nie będziemy chcieli więcej dzieci, to zdecydujemy się na przeniesienie ich do Czech i utylizację.
Ciężkie, ciężkie ;) i ile osób, tyle punktów widzenia.

Ja mam za sobą trzy ciąże - każda stracona na podobnym, lecz nieco innym etapie. W dwóch uwidoczniona akcja serca, w jednej nie - z perspektywy tych historii wiem, jak bardzo bolały te dwie, gdzie wcześniej widziałam bijące serce i później dostawałam informację, że nie ma akcji serca. Nie znaczy to, że nie bolało, gdy straciłam tę ciążę, gdzie akcji serca nie było, ale ona była jednak „mniej rzeczywista” - choć to dziwnie brzmi. Oczywiście, że od pozytywnej bety nastawiam się na to, że rośnie we mnie nowe życie (hormony szaleją, wzruszają mnie reklamy czekolady etc.), ale jednocześnie dopiero gdy widzę bijące serce, prawdopodobieństwo pojawienia się na świecie zdrowego, żywego człowieka, jest dla mnie realnym.
 
A w sumie po punkcji spodziewać się jakiegoś plamienia/krwawienia? 🤔 to nic, że mogę zapytać o to lekarkę w poniedziałek, forumowe koleżanki i tak pewnie wiedzą lepiej 😆
Ja nastawiałam się na krwawienie (w końcu przecież przekłuwają w trakcie punkcji conajmniej dwukrotnie szyjkę), a jakimś cudem nie miałam nawet najmniejszego plamienia. Po punkcji obudziłam się w wielkich jednorazowych majtach z podpaska założone przez panie położne, więc podejrzewam że jednak miałam szczęście i to krwawienie może wystąpić jednak :) cewnika do pęcherza nie zakładają.
 
kurczę no a ja jednak te zarodki traktuję jako dzieci i tutaj jest mój największy dylemat co do ivf, że będę miała ich za dużo 🙈 co oczywiście jest bardzo rzadkie. Ale myślę, że po prostu jak już coś realnie zaczniemy koło ivf działać to otwarcie będę mówić o tym lekarzowi.
Ale ja też pochodzę x bardzo katolickiej rodziny… dlatego też już powiedziałam mężowi że ja z ivf jestem jak najbardziej okej, ale no mam warunek jeden że nikomu ale to nikomu o tym nie powiemy. O ile mogłabym znajomym, bo dla mnie to nie jest powód do wstydu, tak bardzo boję się reakcji rodziców a przede wszystkim czy aby na pewno nie będą tego dziecka traktować jakoś inaczej (dodam że na prawdę są cudownymi rodzicami, ale jednak niektóre przekonania mają bardzo konserwatywne), a pewność że do nich ta informacja nie dojdzie jest tylko wtedy jak nie powiemy nikomu 🙃 ahhh trochę odwróciłam to pytanie, ale potrzebowałam się wygadać ❤️
Przykro mi, że będziecie to musieli ukrywać, bo wsparcie rodziny - w moim odczuciu - jest bardzo ważnym elementem.

Ciesze się natomiast, że coraz więcej mówi się o ivf i jest to (popularne słowo ;) ) - normalizowane w społeczeństwie. Jednocześnie wiem doskonale, że akurat nasze społeczeństwo ma tak mocno zakorzenione różne przekonania (często nieprawdziwe, ale umacniane m.in. przez radykałów), że jeszcze wiele lat musi minąć, żeby temat ivf nie wzbudzał kontrowersji.
 
reklama
Do góry