Violett, mnie się czasem wydaje, że Q mnie wręcz nienawidzi właśnie za to, że ja jestem ten rodzic od egzekwowania, nakazy, zakazy, nie ulegam jego rykom i szantażom itd. Jak tylko M. pojawia się na horyzoncie, ja mogłabym przestać istnieć, biegnie do niego, z nim chce przebywać, bawić się, przytulać, ja nie mogę go nawet dotknąć, bo od razu protestuje i pokazuje mi palcem że mam odejść. Czasem mnie zaprosi do wspólnej zabawy, czasem... ogólnie to serce mi pęka, Q jest synkiem tatusia, a ja jestem no bo ktoś być musi. Tłumaczę to sobie na milion różnych sposobów, że jest stęskniony na tatą, który non stop w pracy, że z nim się wygłupia na maxa, szaleje, ze mną tak nie da rady, bo nie mam tyle siły żeby nim aż tak "żonglować", jak M.... nawet jak rano Q wstanie i ja wejdę do niego, a nie M., to jest ryk i marudzenie, że "tatuś"... smutno mi strasznie, nie wiem dlaczego tak jest, nigdy go nie uderzyłam, nie ukarałam, zdarzy mi się niestety krzyknąć. dzieci alkoholików, tyranów kochają swoich rodziców, a mnie się wydaje, że mój synek mnie nienawidzi. nawet myślałam o wybraniu się do psychologa, bo zaczynam o sobie myśleć, że muszę być skrajnie beznadziejną osobą, że nawet własne dziecko mnie odtrąca.