Przychodzę tutaj z nietypowym tematem. Niemodnym, niechcianym, pomijanym. Mam nadzieję, że chociaż część osób rozważy moje przemyślenia zanim oceni kogoś negatywnie.
Na tym forum jest wiele matek, które walczyły o potomstwo stawiając wszystko na jedną kartę. Szanuję to, mimo, że dogłębnie pojąć nie potrafię, tak jak Wy nie pojmiecie w 100% mojego punktu widzenia.
Nigdy nie chciałam mieć dzieci, może gdzieś tam przelotnie, ale nigdy na poważnie. Nie mogłam o tym mówić głośno. Było to w moim otoczeniu mocno potępiane. "Ty wiesz ile ludzi nie może mieć dzieci?!" "Ty wiesz ile my przeszliśmy z in-vitro i dalej nic?!" Nie chciałam denerwować koleżanek, bo nie o to chodzi. Pozwoliłam więc myśleć wszystkim, że nie mogę. Nie chciałam litości, ale żeby mi tylko odpuścili, przestali naciskać i powtarzać, że po 30-stce będę żałować jak już nie będę mogła. Gdzieś ciągle był we mnie ten niepokój, że jestem niewystarczająca, zbrakowana, że coś ze mną nie tak. Na terapi się z tym uporałam. Cieszyłam się życiem takim jakie mi dano. Mimo endometriozy, adenomiozy, PCS i niedostosowania się do ram społecznych.
I wtedy... Niespodzianka. Chwila roztargnienia, po zaprzestaniu brania hormonów na endo przez lata. Wpadka... Płacz... Rozpacz... Załamanie.
Iskra nadziei, że ludzie mieli rację. To musi samo przyjść, to są hormony, to jest instynkt.
Sytuacja materialna nienajgorsza, ojciec dziecka na miejscu. Nie ma na co narzekać.
A jednak. Nadeszła tylko większą rozpacz, apatia. Cały wachlarz depresyjnych objawów.
Psychiatra, ale jakie leki brać, żeby nie zaszkodzić niewinnej istocie...
Wszyscy specjaliści i badania płacone z własnej kieszeni. Psycholog, psychiatra, leki, suple, fizjoterapia, ginekolog itd.
Niestety tego nie da się kupić. Nadal wiem,że się do tego nie nadaję. Ani psychicznie ani fizycznie.
Mimo instruktarzy, ćwiczeń, aplikacji, które miałyby wdrożyć mnie w zupełnie nieznany mi dotąd temat.
Otoczenie reaguje wielkim entuzjazmem. Nie wolno się żalić. Nie wypada, to przecież cud, a ja jestem kobietą, muszę sobie poradzić jak wszystkie.
Żalić można się tylko jak nie uda się począć.
Narzekam więc tu, anonimowo, ale nie po to, żeby sobie pomóc. Gdyby chodziło tylko o mnie i moje lęki... Tak jestem przerażona, ale nie o siebie. Boje się, że skrzywdzę istotę, która nie jest niczemu winna. Że nie będę umiała się zająć, kochać, że depresja nie pozwoli mi funkcjonować, kiedy będę mu niezastąpiona. Że mój teraźniejszy stres już negatywnie wpływa na płód.
Jeśli ktoś tutaj dobrnął, chce tylko prosić o jedno.
- zrozumienie dla osób, które nie decydują się na dzieci. Może ich instynkt właśnie każe im sobie darować. To nie jest łatwe,to nie jest wygodne. Wierzcie mi. Bardzo chciałam chcieć. Ale chyba im bardziej chcesz tym wszystko idzie na opak. Podobnie jak z poczęciem dziecka - w patologi zawsze przychodzą jakoś łatwiej.
Egoizm jest wtedy kiedy ktoś myśli o dziecku jako ubezpieczeniu na starość, nie jak chce oszczędzić mu takiego rodzica jakim sam będzie.