UWAGA!!! OSTRZEŻENIE!!! RZUCAM CZYM POPADNIE, GDZIE POPADNIE!!!
Po*********y lekarz mnie nie przyjął. Niby przyjmuje (w poradni K, na NFZ) od 7.30 do 15.00, ale zanim się zjawił już pielęgniarka w rejestracji powiedziała, że on ma dziś dyżur w szpitalu, więc będzie tylko do 12. Przyjechał 8.40 i jego tekst „Panie taka pogoda, a wy tutaj siedzicie?”. I już w połowie rejestracji padło, że na dziś koniec (2 osoby przede mną), chyba, że pan doktor się zgodzi przyjąć (była to godzina 9.10). Więc poszłam zapytać. Miał gdzieś, że to połowa 39 tygodnia, że brzuch twardy i boli, że mam wysokie wyniki wątrobowe. „Ja pani nie znam, proszę się zgłosić, gdzie ciąża była prowadzona”. Nie docierało, że od 2 tygodni mieszkam tu i tu będę rodzić. „Proszę się zapisać na czwartek” (wtedy też on będzie miał dyżur w poradni). No normalnie się wściekłam. Kobietki też zaczęły się burzyć, już nie o siebie, tylko o mnie. Zrobiłam hałasu na cały korytarz, co myślę o takiej publicznej służbie zdrowia. I wyszłam… Z tego wszystkiego jechałam przez miasto jak pirat drogowy (aż zobaczyłam policję na skrzyżowaniu), bluzgając w samochodzie jak popadnie. W sumie przyjął jakieś 10 osób.
Udało mi się skontaktować z moim tutejszym (prywatnym) gin, ale powiedział tylko, że jeśli będzie się działo coś to do szpitala jechać, a jak nie to żeby spróbować wytrzymać do wtorkowej wizyty.
Jullix – tak zamierzam zrobić. Poczekam jeszcze trochę i pojadę do szpitala. Tylko, że dziś popołudniu ma tam dyżur ten sam lekarz, który był teraz w przychodni. Wrrrrrrrrr Ale nawet jak nie będzie to początek porodu to się chociaż KTG będę domagać.
Robaczek – ja jestem raczej odporna na ból, więc trudno mi ocenić, czy faktycznie są bardzo bolesne. Fakt faktem ciągle czuję. I brzuch jest spięty. A Mikołaj dalej „tańcuje” (po jego ruchach jeszcze się brzuch robi wyraźniejszy). Tylko ciągle mi to jakoś nie wygląda na poród – nieco inne wyobrażenie miałam. W końcu sama autem jechałam i wróciłam…
Ona – trzymam kciuki &&&& (i zazdroszczę)
Anilek – już teraz mogę powiedzieć: NIC DLA TYCH KRETYNÓW NIE PRZEWIDUJĘ – chyba, że trochę ciętych uwag.
Teściu zajął się naprawą zamka w drzwiach mojego Złomka (też coś tam się męczy; niby wszystko oddzielnie jest Oki, ale jak złoży to nie chce zamykać drzwi kluczem). Kupię mu za zrobienie piwo i się z nim napiję (oczywiście ja bez alko).
Jeszcze Aro mnie wnerwia ciągłymi smsami w stylu „jak się czujesz?” „masz skurcze?” „wody Ci się nie sączą?”. No nic wyrozumiałości, ani powagi – jakby wystarczyło pstryk i już rodzę… Aż mu wyrzuciłam, że jak mu tak zależy to rzucę się pod samochód albo zlecę ze schodów – poród murowany, tylko z jakim skutkiem? Może trochę ze mnie zejdzie…
Naprawdę aż mnie nosi, yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy
Na poprawę humoru dostałam od mamy prezent na dzień dziecka – kieliszki do wina (super, bo nie mieliśmy, ale dziś to był chyba kiepski pomysł).
PS.
Paulunia właśnie wraca do domu.:-)