Hej Kochane,
Zaglądam do Was od kilku dni codziennie, także jestem w miarę na bieżąco, w miarę, bo nawet nie próbuję czytać wszystich wątków...
Szwankuje mi "k", więc jeśli gdzieś zabraknie, to proszę nie zwracać uwagi...
Aestima, przede wszystim wielkie gratulacje, bo nie miałam jeszcze okazji... Tzn pisałam smsa, ale nie wiem, czy to aktualny nr..
Bardzo mi przykro, ze Mieszko trafił do szpitala i wiem, ze żadne słowa Cię nie pocięszą, nie podniosą na duchu, ale jestem w Tobą myslami i uwierz, że będzie dobrze, juz niedługo będziecie cały czas tylko dla siebie... Ściskam Cię z całych sił...
Nutria, dla Ciebie też gratulacje podwójna Mamusiu!
Larvunia, współczuję Ci tych ciągłych chorób Frucia, wiem co czujesz niestety... Najgorsze, że nie wiadomo jaka jest przyczyna..
Mysia, zdrówka dla Filipa, niech szybko mu minie! Nie skierowali Was do szpitala?
Przepraszam, że nie piszę do każdej z Was z osobna, ale ciężko mi ogarnąć wszystko...
Piszecie o spuchniętych nogach i muszę Wam powiedzieć, że ja też takie miałam, nawet myślałam, że czeka mnie to do porodu, ale po ilku dni w szpitalu opuchlizna zeszła i do dnia dzisiejszego miałam z tym spokój. Widze, ze teraz są odrobinę opuchnięte, ale nie jaoś bardzo. To jest pewnie spowodowane tym, ze od kilku dni sporo siedzę zamiast leżeć... Także leżenie naprawdę pomaga... No i polecam krem z wyciągiem z kasztanowca...
A ja? Strasznie mi ciężko, mam doła i nawet nie próbuję nad nim zapanować...
Czytałam wąte o torbie do szpitala, pisałyście, że nie wyobrażacie sobie rozstania ze starszymi pociechami na te kilka dni... Dzisiaj mija 4 tygodnie odkąd tu jestem, Jasia widziałam raz przez 20 minut, po 3 tygodniach rozłąki... Dodam, że nigdy się nie rozstawaliśmy, bo nie było takiej potrzeby... Strasznie się z tym czuję, tym bardziej, że Jasiek był w tym czasie 1.5 tygodnia w szpitalu... Przepraszam, ze Was tym obarczam, ale nawet nie mam przed kim się wyżalić, wypłakać...
Jutro przyjedzie do mnie Olaf z dziećmi, o ile pogoda dopisze wyjdziemy do ogrodu, może uda mi się podładować akumulatory...
W środę mam mieć usg i test osytocynowy, tóry pokaże, czy można jeszcze trochę poczekać, czy trzeba rozwiązywac ciążę od razu. Jeśli wszystko będzie ok, to po tygodniu powtórzą test, a na 07/06 mam zaplanowane cc, jeśli do tego czasu Bartuś nie obróci się główką w dół...
Codziennie liczę dni i jesli wszyto pójdzie zgodnie z planem za 17 dni cc, a za 20 dni wyjdę do domu...
Mimo, że na oddziale naprawdę bardzo o nas dbają, warunki są super (automatycznie regulowane łóżka, klimatyzacja itd) i mam fajne współlokatorki (pomijam jedną nieodpowiedzialną dziewczynę, która w 25 tygodniu ma odchodzące wody i ciągle wstaje...), to nie wiem jak długo będę dochodzić do siebie po wyjściu stąd...
Na codzień staram się nadrabiać miną, żartuję, śmieję się, ale w środku z każdym dniem jest coraz gorzej, coraz ciężej... 4 tygodnie za mną, a jeszcze minimum 3 przede mną...
Przepraszam jeszcze raz za te smutki, ale musiałam to z siebie wyrzucić...