W szpitalu jestem od wczoraj wieczór. Byłam u lekarza rano, okazało się, że puste jajo 1.60cm z jakimś tam delikatnym cieniem 1.3mm, ale nie miało to ani kształtu ani nic i pokazywało się w zależności jak mnie badał, raz było raz nie. Przypominam, że według OM był to 10t. Powiedział, że jak zacznę plamić to od razu do szpitala mam jechać (dał mi skierowanie w razie czego), a jak nie będę plamić to za tydzień widzę się z nim na USG, ale wróciłam do domu i po kilku godzinach zaczęłam mieć plamienia. Poszłam na IP wzięli mnie na oddział, zrobili wczoraj USG i dalej pusty pęcherzyk, przyrost pęcherzyka ciążowego przez dwa tygodnie to 4mm. Zapadła decyzja o poronieniu, ale ja chciałam mieć pewność i jeszcze dziś rano inny lekarz mnie zbadał, zrobił USG i też nie widział już żadnych szans na rozwój także ok 9 rano zapodali mi 6 tabletek dopochwowych a o 12 miałam już bóle takie jak miesiączkowe, zdążyłam pójść do łazienki i od razu wyleciało ze mnie większość, później jeszcze większe skrzepy krwi i nadal krwawię, brzuch nadal też boli jak na miesiączkę. Jutro z rana mam mieć USG i okaże się czy wszystko wyleciało jak tak to dadzą mi hemoglobinę i wypis do domu, jak coś zostało jeszcze we mnie to jeszcze jutro po USG dostanę tabletki albo łyżeczkowanie będzie. Fizycznie jest w miarę ok. Psychicznie jest ciężko. Cały wczorajszy i dzisiejszy dzień przepłakany, łzy leją się mimowolnie
najgorszy moment to moment poronienia i patrzenie na to co ci wyleciało i ta myśl, że to mogło być twoje dziecko, wtedy nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Teraz już po całym dniu jestem zmęczona, wyciszona i bardzo spokojna i ronię sobie jeszcze trochę łez, ale od środka mam ochotę po prostu krzyczeć..