Ale do tego 10tc miałaś krwawienie? Jakie były objawy pozamacicznej?
U mnie były plamienia, które zaczęły się w dniu planowej miesiączki, a pierwszy test pozytywny miałam 2 dni wcześniej. Plamienia miałam brązowe, dość skąpe według mnie. Do tego bóle brzucha. Od początku nie było to dla mnie normalne bo to moja 3 ciąża i w poprzednich zero takich atrakcji. Beta przyrastała prawidłowo na początku po 240%, potem po ok. 150% - mimo to na usg nie było nic widać. Ból był tylko z jednej - lewej strony. Ok 6tc beta spadła do 290 (wtedy pierwszy byłam na IP) więc uznano to za samoistne poronienie. Po tygodniu miałam zrobić betę - nie zrobiłam bo to były święta, sylwester i nie miałam czasu poza tym uwierzyłam w to, że to "tylko" poronienie. Bóle się skończyły, plamienie/krwawienie też. Po dwóch tygodniach poszłam na betę z pewnością w sercu, że będzie już 0. A tu szok, bo urosła - nie dużo, bo o 50 ale jednak. No i potem się już zaczęło jeżdżenie na IP prawie co drugi dzień, za każdy razem beta + usg, w USG cały czas czysto wszędzie, a beta cały czas do góry. Po kolejnych 2 tygodniach przyjęli mnie do szpitala, bo beta już była prawie 600 i w końcu znaleziono coś w jajowodzie (USG trwało prawie godzinę i było tak bolesne, że myślałam że zwymiotuję) - ponieważ beta była niska podano metotreksat w dwóch dawkach. W szpitalu byłam 8 dni w tym czasie już nic się nie działo, żadnych bóli, krwawień itp.
Edit. I dlaczego uważam, że lekarz może namieszać. Leżąc w szpitalu poznałam dziewczynę też z CP. U niej była podobna sytuacja tzn. bóle i plamienia, ale beta rosła dobrze. Więc prywatnie lekarz ją uspokajał, że może tak być - dostała nawet luteinę. No ale po tygodniu nic się nie poprawiło, w macicy był pęcherzyk - ale pusty więc, jak dostała silnych bóli i krwawień to - lekarz uznał, że pewnie poronienie to był piątek, w poniedziałek miała iść do niego na USG. Poszła. Pęcherzyka już nie było, odstawiła leki, nadal czuła ból - ale lekarz uspokajał, że może tak być. Bety nie badała bo uznała, że w sumie po co. Do kolejnego piątku, leżała w domu. W piątek ból był tak silny, że nie była wstanie nawet usiąść na łóżku więc podjęła z mężem decyzję o jechaniu do szpitala - było to już po 23. Była operowana, jajowód był pęknięty w dwóch miejscach, nie dało się go uratować, miała pół litra krwi w otrzewnej. Oczywiście nie wiemy co by było gdyby, ale sama mówiła że może gdyby zbadała w betę i widziałaby, że rośnie zamiast spadać to udało by się ten jajowód zachować, a tak było za późno