martussia2203
Jestem MAMĄ!!♥
- Dołączył(a)
- 29 Lipiec 2011
- Postów
- 596
Chyba pora żebym i ja opowiedziała historię mojego porodu
A było to tak:
Od dobrych kilku dni regularnie chodziłam na KTG. Jednak jedyne co słyszałam to: 5+, serduszko pięknie bije, skurczy nadal brak, kanał rodny zamknięty, szyjka zachowana = trzeba nadal czekać. Byliśmy z mężem coraz bardziej poddenerwowani tą sytuacją- te ciągłe telefony ze strony rodziny i znajomych wykańczały psychicznie. Planowany termin porodu minął, a ja nadal chodziłam z brzuchem. W końcu mój lekarz prowadzący zadecydował, że 14 marca kładzie mnie na patologię ciąży. Bardzo się tego obawiałam- cała ciąża bez komplikacji to na koniec taki klops ;/ Zrobili mi USG stwierdzając, że jest już mało wód i przydałoby się wygonić Maluszka z hotelu mama. Założyli mi więc tzw. Balonik Foley’a, który ma pomóc szyjce macicy się rozwierać. Jednak nic to nie dało… 15-tego marca lekarze zalecili mi cierpliwość i jeśli nic samo nie ruszy to w poniedziałek 18-tego wywołujemy poród oksytocyną. Jednak 16-tego o 6 obudził mnie jakiś dziwny ból podbrzusza. Myślałam, że to minie. Jednak nie przechodziło, a z godziny na godzinę stawał się bardziej regularny i intensywny. Poprosiłam o podłączenie mnie do KTG-po zapisie usłyszałam ,,No kochana to na pewno nie są skurcze porodowe’’. A mnie coraz bardziej skręcało z bólu, skurcze czułam co 5 minut. O godz. 14 przyszła druga pielęgniarka i widząc mój grymas na twarzy zapytała: Czy coś Panią boli?. Chciałam jej łeb urwać, bo już od ok. 8 godzin mnie boli, ale grzecznie odpowiedziałam, że tak. Poszłyśmy do zabiegowego, położna sprawdziła rozwarcie, które wynosiło 2 cm- HURRA czyli jednak coś się zaczyna dziać Poleciła mi iść pod prysznic żeby złagodzić sobie trochę ból po czym ok. 18 miała ponownie mnie zbadać i oddać na porodówkę. Bolało coraz bardziej jednak dzielnie doczekałam się przejścia na salę porodową. Zdziwiłam się jak USK jest w tej kwestii pięknie odremontowane, powiedziałabym luksus. Przyszła najpierw położna wypełnić papiery, później anastezjolog z pytaniem o znieczulenie. Przed porodem mówiłam, że chciałabym go uniknąć, ale ból nabierał na sile a ja już byłam nim bardzo zmęczona. Poczułam pierwsze momenty prawie bez bólu- uff co za ulga. Po około półtorej godzinie znów zaczęło się robić gorzej- kolejna dawka znieczulenia i tak przez cały czas aż do końca porodu. Nie wiedząc czemu zaczęło mi bardzo skakać ciśnienie- w granicach 170/100. Dostałam leki na zbicie go. Nagle poczułam, że coś zaczyna ze mnie wypływać- oczywiście były to wody. Położna powiedziała, że są zielone co przeraziło zarówno mnie jak i męża, bo tego najbardziej się obawialiśmy. Jednak wiedziałam, że zarówno ja i moja córunia jesteśmy w dobrych rękach. Ból zaczynał robić się nie do zniesienia, zdawało mi się że skurcze niemal nie mają końca. Wciąż dostawałam końskie dawki znieczulenia, które coraz krócej działały. Wsparcie męża w chwilach skurczu jest niezastąpione. Wiem, że bez niego bym sobie nie poradziła. Po sprawdzeniu rozwarcia około godz. 19 usłyszałam: 9 cm. Myślałam, że już będzie z górki, przecież to tylko 1 cm, ale pomyliłam się. Minęło jeszcze 8 godzin bólu zanim dobrnęłam do 10 cm. Zebrał się cały zespół lekarzy i pielęgniarek i zaczęłam przeć. Jednak Malutka wychodziła i za chwilę się cofała, zostałam nacięta, jeden skurcz i o 4.20 powitaliśmy Blankę na świecie!! Całą i zdrową! Dostała 9 pkt, chwili kiedy położyli mi ją na brzuchu nie zapomnę nigdy!! Nasza maleńka córeczka! Waga 3650g i 57 cm wzrostu. Jednak nagle poczułam się jakoś dziwnie, miałam mroczki przed oczami i za chwilę odjechałam… Po odzyskaniu przytomności zszyli mnie, córeńkę zabrali, a mnie zawieźli na salę gdzie miałam odpocząć. Przez dwa dni nie mogłam dojść do siebie, bardzo kręciło mi się w głowie. W końcu okazało się, że mam bardzo złe wyniki i trzeba mi przetoczyć krew. Blanka przechodziła też dość mocno żółtaczkę, więc była naświetlana pod specjalną lampą, ale na szczęście bilirubina spadła i na 4-tą dobę wypisali nas do domu.
Za dwa dni mija rok od kiedy straciłam pierwsze dziecko. Teraz , gdy patrzę na Blankę dziękuję Bogu za ten Mały WIELKI Cud jakim nas obdarzył. Kobietki Kochane- Walczcie, walczcie bo naprawdę warto.
HURRRA- Teraz nie jestem tylko szczęśliwą żoną, ale i matką
Magda kciuki zaciśnięte za bete!!! :-)
Karola oby wszystko ułożyło się po Waszej myśli!!
Wszystkie kobietki bez wyjątku całuję i pozdrawiam!!
A było to tak:
Od dobrych kilku dni regularnie chodziłam na KTG. Jednak jedyne co słyszałam to: 5+, serduszko pięknie bije, skurczy nadal brak, kanał rodny zamknięty, szyjka zachowana = trzeba nadal czekać. Byliśmy z mężem coraz bardziej poddenerwowani tą sytuacją- te ciągłe telefony ze strony rodziny i znajomych wykańczały psychicznie. Planowany termin porodu minął, a ja nadal chodziłam z brzuchem. W końcu mój lekarz prowadzący zadecydował, że 14 marca kładzie mnie na patologię ciąży. Bardzo się tego obawiałam- cała ciąża bez komplikacji to na koniec taki klops ;/ Zrobili mi USG stwierdzając, że jest już mało wód i przydałoby się wygonić Maluszka z hotelu mama. Założyli mi więc tzw. Balonik Foley’a, który ma pomóc szyjce macicy się rozwierać. Jednak nic to nie dało… 15-tego marca lekarze zalecili mi cierpliwość i jeśli nic samo nie ruszy to w poniedziałek 18-tego wywołujemy poród oksytocyną. Jednak 16-tego o 6 obudził mnie jakiś dziwny ból podbrzusza. Myślałam, że to minie. Jednak nie przechodziło, a z godziny na godzinę stawał się bardziej regularny i intensywny. Poprosiłam o podłączenie mnie do KTG-po zapisie usłyszałam ,,No kochana to na pewno nie są skurcze porodowe’’. A mnie coraz bardziej skręcało z bólu, skurcze czułam co 5 minut. O godz. 14 przyszła druga pielęgniarka i widząc mój grymas na twarzy zapytała: Czy coś Panią boli?. Chciałam jej łeb urwać, bo już od ok. 8 godzin mnie boli, ale grzecznie odpowiedziałam, że tak. Poszłyśmy do zabiegowego, położna sprawdziła rozwarcie, które wynosiło 2 cm- HURRA czyli jednak coś się zaczyna dziać Poleciła mi iść pod prysznic żeby złagodzić sobie trochę ból po czym ok. 18 miała ponownie mnie zbadać i oddać na porodówkę. Bolało coraz bardziej jednak dzielnie doczekałam się przejścia na salę porodową. Zdziwiłam się jak USK jest w tej kwestii pięknie odremontowane, powiedziałabym luksus. Przyszła najpierw położna wypełnić papiery, później anastezjolog z pytaniem o znieczulenie. Przed porodem mówiłam, że chciałabym go uniknąć, ale ból nabierał na sile a ja już byłam nim bardzo zmęczona. Poczułam pierwsze momenty prawie bez bólu- uff co za ulga. Po około półtorej godzinie znów zaczęło się robić gorzej- kolejna dawka znieczulenia i tak przez cały czas aż do końca porodu. Nie wiedząc czemu zaczęło mi bardzo skakać ciśnienie- w granicach 170/100. Dostałam leki na zbicie go. Nagle poczułam, że coś zaczyna ze mnie wypływać- oczywiście były to wody. Położna powiedziała, że są zielone co przeraziło zarówno mnie jak i męża, bo tego najbardziej się obawialiśmy. Jednak wiedziałam, że zarówno ja i moja córunia jesteśmy w dobrych rękach. Ból zaczynał robić się nie do zniesienia, zdawało mi się że skurcze niemal nie mają końca. Wciąż dostawałam końskie dawki znieczulenia, które coraz krócej działały. Wsparcie męża w chwilach skurczu jest niezastąpione. Wiem, że bez niego bym sobie nie poradziła. Po sprawdzeniu rozwarcia około godz. 19 usłyszałam: 9 cm. Myślałam, że już będzie z górki, przecież to tylko 1 cm, ale pomyliłam się. Minęło jeszcze 8 godzin bólu zanim dobrnęłam do 10 cm. Zebrał się cały zespół lekarzy i pielęgniarek i zaczęłam przeć. Jednak Malutka wychodziła i za chwilę się cofała, zostałam nacięta, jeden skurcz i o 4.20 powitaliśmy Blankę na świecie!! Całą i zdrową! Dostała 9 pkt, chwili kiedy położyli mi ją na brzuchu nie zapomnę nigdy!! Nasza maleńka córeczka! Waga 3650g i 57 cm wzrostu. Jednak nagle poczułam się jakoś dziwnie, miałam mroczki przed oczami i za chwilę odjechałam… Po odzyskaniu przytomności zszyli mnie, córeńkę zabrali, a mnie zawieźli na salę gdzie miałam odpocząć. Przez dwa dni nie mogłam dojść do siebie, bardzo kręciło mi się w głowie. W końcu okazało się, że mam bardzo złe wyniki i trzeba mi przetoczyć krew. Blanka przechodziła też dość mocno żółtaczkę, więc była naświetlana pod specjalną lampą, ale na szczęście bilirubina spadła i na 4-tą dobę wypisali nas do domu.
Za dwa dni mija rok od kiedy straciłam pierwsze dziecko. Teraz , gdy patrzę na Blankę dziękuję Bogu za ten Mały WIELKI Cud jakim nas obdarzył. Kobietki Kochane- Walczcie, walczcie bo naprawdę warto.
HURRRA- Teraz nie jestem tylko szczęśliwą żoną, ale i matką
Magda kciuki zaciśnięte za bete!!! :-)
Karola oby wszystko ułożyło się po Waszej myśli!!
Wszystkie kobietki bez wyjątku całuję i pozdrawiam!!