Patizgr Mam nadzieję, że moje słowa nie były zbyt dosadne. Po prostu chciałam dać do zrozumienia, że z tą sytuacją da się żyć, a gdy się ma wsparcie, to już da się żyć całkiem szczęśliwie.
Rozterki, które opisujesz są normalne. Ja zaszłam w październiku, dowiedziałam się o tym w listopadzie. Byłam załamana, bo planowałam odejść od ojca dziecka... Nie szanował mnie, dochodziło do rękoczynów, wyzwisk, raz mnie uderzył w twarz... Nie wyobrażałam sobie stworzyć z kimś takim rodziny. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby moje dziecko ciągle widziało jak się kłócimy, jak ja płaczę. Spróbowałam dać szansę, chciałam zobaczyć, czy do porodu się coś zmieni. Ale nie wytrzymałam. Odeszłam w 3 miesiącu ciąży. Stwierdziłam, że skoro ex się nie zmienił po tym jak zaszłam w ciąże, to nie zmieni się wcale. Wiem, że dobrze zrobiłam, bo jak odeszłam, to on był jeszcze gorszy. Także utwierdzał mnie tylko w tym jaki jest naprawdę.
Co do naszego wieku. Z jednej strony nie mamy 15 lat, nie chodzimy już do gimnazjum, czy liceum, ale z drugiej strony studia, to właśnie początek młodości. A u nas ta młodość szybko się skończyła... Ja długo nie mogłam się z tym pogodzić. Prowadziłam rozrywkowy, rockowy tryb życia-koncerty, alkohol, papierosy. Miałam już zaplanowane wakacje-kolejny woodstock, wyjazdy ze znajomymi...A tu nagle listopad, test ciążowy, termin porodu na lipiec... Myśli, że to już koniec, skończyło się wszystko... Z dnia na dzień przestałam pić i palić. Przeraziłam się, bo jak zrobiłam test to byłam w 6 tygodniu, czyli ponad miesiąc nieświadomie trułam swoje maleństwo. Było mi wstyd.
Co do studiów to ja nie mówiłam nikomu... Pisałam już, że ciążę było widać dopiero w 5 miesiącu, a sesja była w 4... Ciężko mi było, szczególnie na egzaminach ustnych...Nie miałam żadnej taryfy ulgowej, chodziłam na wszystkie zajęcia, nie opuszczałam. U mnie na uczelni jeden dzień w tygodniu jest wolny, więc wtedy załatwiałam sprawy związane z ciążą. Teraz mój stan jest już widoczny, ale taryfy ulgowej nie odnotowuję. No, może poza prodziekanem do spraw studenckich, który jest mi życzliwy, wyjaśnił jaki urlop mi przysługuje.
Co do znajomych. To niestety u mnie wielu się wykruszyło z powodu właśnie tego, że nie prowadzę już rozrywkowego stylu życia. Na początku mnie to bardzo bolało, ale teraz wiem, że ludzie, którzy są przy mnie to prawdziwi przyjaciele. Niestety, jeden z nich umarł 2 miesiące temu...
Teraz poznaję nowych znajomych. Najczęściej są to matki
Co do mojej rodziny, to ja mam ogromne wsparcie w mojej mamie. Wychowała mnie i brata zupełnie sama i w dodatku jak mnie rodziła, to miała 19 lat, więc rozumie mnie i bardzo pomaga. Jestem na jej utrzymaniu, wiem ,że przy moim synku też pomoże. Moje babcie też świetnie się spisują. Gorzej z rodziną ze strony exa, ale szkoda mi na nich słów.
Co do usunięcia to u mnie to nie wchodziło w grę. Zawsze wiedziałam, że trzeba ponosić konsekwencję swoich czynów. Umiałam iść do łóżka, to teraz będę musiała chodzić w ciąży i rodzić. Tak sobie mówiłam. Na początku ciągle płakałam, miałam myśli, ze nie kocham dziecka, że je oddam, że ciąża to największy dramat jaki mógł mi się zdarzyć. Nigdy nie lubiłam dzieci, nie chciałam ich mieć w najbliższym czasie. W dodatku myśl, że to wpadka z niewłaściwą osobą mnie dobijała. Wszystko zmieniło się, gdy dowiedziałam się o płci dziecka. Chciałam synka i odkąd poczułam jego ruchy mówiłam już po cichu do niego po imieniu. Żeby nie zapeszyć. Jak się upewniłam, że to chłopczyk, to popłakałam się w gabinecie ginekologicznym ze szczęścia. Od tamtej pory ciąża stała się czymś realnym, stała się procesem dojrzewania mojego synka, a nie tylko, tak jak wcześniej złym stanem psychicznym i fizycznym
Rozpisałam się trochę, ale chciałam przedstawić swoją sytuację. Na początku wszystko wydaje się beznadziejne. Ja nie wierzyłam, gdy czytałam, ze urodzenie dziecka wszystko zmienia. Ale teraz, gdy zostało mi 51 dni do porodu i gdy codziennie czuję ruchy mojego synka, to wiem, że to jednak jest prawda Pogodziłam się już z tym, że poprzedni tryb życia nie wróci, ale wiem, że czeka mnie coś nowego, coś pięknego
Rozterki, które opisujesz są normalne. Ja zaszłam w październiku, dowiedziałam się o tym w listopadzie. Byłam załamana, bo planowałam odejść od ojca dziecka... Nie szanował mnie, dochodziło do rękoczynów, wyzwisk, raz mnie uderzył w twarz... Nie wyobrażałam sobie stworzyć z kimś takim rodziny. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby moje dziecko ciągle widziało jak się kłócimy, jak ja płaczę. Spróbowałam dać szansę, chciałam zobaczyć, czy do porodu się coś zmieni. Ale nie wytrzymałam. Odeszłam w 3 miesiącu ciąży. Stwierdziłam, że skoro ex się nie zmienił po tym jak zaszłam w ciąże, to nie zmieni się wcale. Wiem, że dobrze zrobiłam, bo jak odeszłam, to on był jeszcze gorszy. Także utwierdzał mnie tylko w tym jaki jest naprawdę.
Co do naszego wieku. Z jednej strony nie mamy 15 lat, nie chodzimy już do gimnazjum, czy liceum, ale z drugiej strony studia, to właśnie początek młodości. A u nas ta młodość szybko się skończyła... Ja długo nie mogłam się z tym pogodzić. Prowadziłam rozrywkowy, rockowy tryb życia-koncerty, alkohol, papierosy. Miałam już zaplanowane wakacje-kolejny woodstock, wyjazdy ze znajomymi...A tu nagle listopad, test ciążowy, termin porodu na lipiec... Myśli, że to już koniec, skończyło się wszystko... Z dnia na dzień przestałam pić i palić. Przeraziłam się, bo jak zrobiłam test to byłam w 6 tygodniu, czyli ponad miesiąc nieświadomie trułam swoje maleństwo. Było mi wstyd.
Co do studiów to ja nie mówiłam nikomu... Pisałam już, że ciążę było widać dopiero w 5 miesiącu, a sesja była w 4... Ciężko mi było, szczególnie na egzaminach ustnych...Nie miałam żadnej taryfy ulgowej, chodziłam na wszystkie zajęcia, nie opuszczałam. U mnie na uczelni jeden dzień w tygodniu jest wolny, więc wtedy załatwiałam sprawy związane z ciążą. Teraz mój stan jest już widoczny, ale taryfy ulgowej nie odnotowuję. No, może poza prodziekanem do spraw studenckich, który jest mi życzliwy, wyjaśnił jaki urlop mi przysługuje.
Co do znajomych. To niestety u mnie wielu się wykruszyło z powodu właśnie tego, że nie prowadzę już rozrywkowego stylu życia. Na początku mnie to bardzo bolało, ale teraz wiem, że ludzie, którzy są przy mnie to prawdziwi przyjaciele. Niestety, jeden z nich umarł 2 miesiące temu...
Teraz poznaję nowych znajomych. Najczęściej są to matki
Co do mojej rodziny, to ja mam ogromne wsparcie w mojej mamie. Wychowała mnie i brata zupełnie sama i w dodatku jak mnie rodziła, to miała 19 lat, więc rozumie mnie i bardzo pomaga. Jestem na jej utrzymaniu, wiem ,że przy moim synku też pomoże. Moje babcie też świetnie się spisują. Gorzej z rodziną ze strony exa, ale szkoda mi na nich słów.
Co do usunięcia to u mnie to nie wchodziło w grę. Zawsze wiedziałam, że trzeba ponosić konsekwencję swoich czynów. Umiałam iść do łóżka, to teraz będę musiała chodzić w ciąży i rodzić. Tak sobie mówiłam. Na początku ciągle płakałam, miałam myśli, ze nie kocham dziecka, że je oddam, że ciąża to największy dramat jaki mógł mi się zdarzyć. Nigdy nie lubiłam dzieci, nie chciałam ich mieć w najbliższym czasie. W dodatku myśl, że to wpadka z niewłaściwą osobą mnie dobijała. Wszystko zmieniło się, gdy dowiedziałam się o płci dziecka. Chciałam synka i odkąd poczułam jego ruchy mówiłam już po cichu do niego po imieniu. Żeby nie zapeszyć. Jak się upewniłam, że to chłopczyk, to popłakałam się w gabinecie ginekologicznym ze szczęścia. Od tamtej pory ciąża stała się czymś realnym, stała się procesem dojrzewania mojego synka, a nie tylko, tak jak wcześniej złym stanem psychicznym i fizycznym
Rozpisałam się trochę, ale chciałam przedstawić swoją sytuację. Na początku wszystko wydaje się beznadziejne. Ja nie wierzyłam, gdy czytałam, ze urodzenie dziecka wszystko zmienia. Ale teraz, gdy zostało mi 51 dni do porodu i gdy codziennie czuję ruchy mojego synka, to wiem, że to jednak jest prawda Pogodziłam się już z tym, że poprzedni tryb życia nie wróci, ale wiem, że czeka mnie coś nowego, coś pięknego
Ostatnia edycja: