prawie tydzień minął,pora więc na opis
powiem tak-nic nie wyszło tak,jak planowaliśmy,ale po kolei: na początku lutego,po "zabukowaniu" chrzestnego,ustaliłam w kościele termin chrztu.potem zaklepaliśmy z Piotrem lokal,miałam ustalone menu i wplaconą zaliczkę,dowoedzialam się też kiedy powinnam zamówić tort,żeby go odebrać w niedzielę (cukiernia jest obok restauracji,ale to nie ten sam własciciel).i wszystko było dobrze,ale-jakoś chyba w środę (przed niedzielą,w której miał być chrzest) teściowa zachorowała,zaatakowało jej krtań,głos jej odebrało.Piotr stwierdził,że lepiej niech nie przyjeżdża na chrzest,bo do niedzieli nie wyzdrowieje,a jakby gorzej zachorowała,to będzie jakby przez nas.cóż,myśle,że jej to nawet było na rękę,bo ja nawet półżywa na chrzest wnuczki bym przyjechała,ale to tylko teściowa...
no,nadeszła niedziela.o 11.00 Piotr przywiózł do nas Grażynę (matkę chrzestną) i przyjechali Kasia z Adamem (ojciec chrzestny).miało nas być 10 osób,ale bez teściowej to 9.cóż,nagle zrobiło się nas 7 osób,bo moja była szefowa z mężem zadzwonili,że nie przyjdą (mieli jakąś sprzeczkę i woleli nie wnosić złej atmosfery).cóż,trudno.poszliśmy do koscioła na 12.30,chociaż msza biegla zgodnie z planem.oprocz Marianki chrzest miała też.... Vanessa... (bardzo ciekawe,bo o ile kojarze,to świętej Vanessy nie ma
).babcia Vanessy,gdy uslyszała "Marianna Olga",to aż westchnęla,że takie normalne imiona ma nasze dziecko
po mszy mieliśmy pójść na obiad.ale stwierdzilismy,że zajdziemy do domu przebrać małą i dopiero wtedy pójdziemy do knajpy.zadzwoniliśmy do sąsiadki (bo ona też byla zaproszona wraz z mężem-a to ta sąsiadka,ktora malą mi pilnuje),a Zosia otwiera i pyta się,czy my nic nie wiemy,że w knajpie wybili szyby i z imprezy będą raczej nici... zatkało nas.zostawiliśmy dziecko pod opieką cioć i wujka i w te pędy do knajpy.faktycznie-wszystkie szyby powybijane,personel sprząta.przeprosili nas,oddali kasę i poszliśmy z naszym problemem,co teraz zrobić.odebralam tort i poszłam do domu,a Piotr pojechal zrobić wywiad po najbliższych restauracjach,czy mają wolny stolik na 7 osób.w jednej coś pierdzielili,więc pojechał do drugiej,zaklepał stolik i wrocił.ubraliśmy się,zabraliśmy sąsiadów i pojechaliśmy do knajpy.no,nie bylo tak,jak planowałam,bo ta restauracja była taka bardziej "luzacka" niż ta,którą świadomie wybrałam.Bogu dzięki jedzenie było smaczne,a Grażyna mnie pocieszała,ze nie ważne,gdzie,ale ważne w jakim towarzystwie się to wszystko odbyło.Kasia z Adamem zjedli symboliczną ilosć tortu,więc daliśmy im niezjedzoną polówkę (bo tort był robiony na 10 osób,a przyszło 7,więc coś musiało zostać).myślę,że wszyscy byli zadowoleni,tak w ogólnym rozrachunku.
od babci mała dostala już wcześniej kasę (200zł), od chrzestej lańcuszek z medalikiem (złoty,ładny, taki delikatny),od chrzestenego zawieszkę złotą Matkę Boską z dzieciątkiem,a od Zosi 100zł... kurcze,to ja Zosię zapraszam na chrzest i przyjątko,żeby jej podziękować za opiekę nad mała,a ona mi jeszcze kasę daje... no iteraz myślę,co mogłabym kupić Zosi,zeby jej dać,a żeby się jej przydało.muszę nad tym pomyśleć,bo mimo tego,ze Marianka nie jest kłopotliwa i Zosia mowi,że lubi z nią zostawać,to jednak nie chcę jej tak obarczać opieką nad małą.ale tu potwierdza się powiedzenie,że z rodiną to tylko na zdjęciu.