- Dołączył(a)
- 13 Lipiec 2010
- Postów
- 6
Długo zastanawiałam się w jakim dziale napisać. Wybrałam ten. Gdyby okazał się zły, proszę o przeniesienie i z góry przepraszam za pomyłkę.
Nie mam gdzie i komu wyżalić się tak na prawdę, w stu procentach. Liczę na jakieś rady z Waszej strony dziewczyny. Z reguły wiem jak radzić sobie z problemami, ale w tym wypadku na prawdę nie wiem co robić...
Mam dwadzieścia jeden lat, mój przyszły mąż ma dwadzieścia trzy. Właściwie nie wiem od czego zacząć. Poznaliśmy się trzy lata temu [jesteśmy razem ponad dwa i pół roku]. Ja byłam wtedy wolną nastolatką, uwielbiałam imprezy, posiadówki do rana, miałam wielu znajomych, czułam, że żyję. Mój partner tego nie lubił. Dla Niego postanowiłam zmienić swoje życie. Praktycznie w ogóle przestałam chodzić na imprezy, alkohol piłam sporadycznie [z reguły jedno piwo z Nim, w domu], pozrywałam kontakty z ludźmi. Stałam się innym człowiekiem. Nagle poczułam się gotowa aby być z Nim i dla Niego. Po Po roku znajomości zaszłam w ciążę. Poroniłam. Mój facet niespecjalnie się tym przejął. Było mi z tym tak cholernie ciężko, zawalił się mój świat, a On kompletnie nie wiedział o co chodzi i jak mi w tym pomóc. Postanowiliśmy zamieszkać razem. Ja mieszkam w centrum miasta, On na wsi pod moim miastem, skąd nie ma żadnego połączenia. Poza tym ma chorego psychicznie brata, który dość często miewa napady szału [któregoś razu o mało nie zabił jednego członka rodziny, który długo leżał w szpitalu, dawali mu małe szanse na przeżycie, ale jednak jakoś z tego wyszedł, jednak konsekwencje tego czynu pozostały po dzień dzisiejszy w postaci tego jak mówi i się zachowuje]. Ja nie chciałam tak żyć, powiedziałam, że nigdy tam nie zamieszkam. Zaproponowałam byśmy zamieszkali z moją mamą. Moje mieszkanie ma niecałe 40 metrów kwadratowych - kawalerka. Chciałam, abyśmy zamieszkali w kuchni, ale moja mama uparła się, że odda nam pokój, a sama będzie spała właśnie w kuchni. Wiedziałam, że jest to poświęcenie, było mi wstyd, ale tak bardzo zależało mi na tym aby zamieszkać z chłopakiem, że ucieszyłam się, że to się urzeczywistni. Niestety mieszkamy razem tylko w teorii. On ma gospodarstwo i sporo pola. Jako, że Jego ojciec jest niezdolny do pracy mój chłopak wszystko robi sam. Kiedy ma pierwszą zmianę w pracy, po południu wraca na wieś, tam pracuje do wieczora, je, kąpie się i przyjeżdża do mnie wieczorem. Widzimy się jakieś 2-3 godziny zanim zaśniemy. W przypadku drugiej zmiany w pracy rano wraca do domu, pracuje do popołudnia, jedzie do pracy i z pracy przyjeżdża do mnie. Widzimy się jakąś godzinę, bo jest to już pora spania, zwłaszcza, że On pracuje od świtu do zmierzchu i wieczorem jest zmęczony. I tak jest od poniedziałku do soboty. Jedyny dzień jaki spędzamy razem to niedziela [choć i tak nie zawsze]. Widzimy się tylko w domu. Rzadko gdzieś wychodzimy. Z reguły jest to spacer [jeśli w ogóle]. On nie zaprasza mnie do kina, nigdzie. Chodzimy tam raz na rok, bo tak długo męczę go, że chce zobaczyć film, że w końcu decyduje się ze mną iść. W tym roku byliśmy w kinie dwa razy. W Walentynki - wyszło to z mojej inicjatywy i kilka tygodni temu [również z mojej inicjatywy]. Nie wspominam o teatrze, czy innych formach rozrywki, tego nie uprawiamy nigdy. Jako, że przyjaźni mi mężczyźni są dla mnie mili, uprzejmi, zapraszają mnie w różne miejsca [co ja oczywiście odrzucam, bo nie czułabym się z tym dobrze] nie mogę pojąć dlaczego mój facet nigdy nie ma czasu [i chyba chęci] na przyjemności. Powiedział, że musi pracować, bo z tego są pieniądze. Zapierdziela codziennie, a pieniądze idą do Jego rodzinnego budżetu. Obecnie jestem w piątym miesiącu ciąży. On nigdy nie powiedział, że cieszy się z tego dziecka, nie czuł tego, nie wykazywał żadnej inicjatywy w żadnym kierunku. Dopiero po kłótni zaczął interesować się ciążą [raz na tydzień przeczyta sobie co nowego u malucha]. Nic się nie zmieniło. Najbardziej absurdalnym jest dla mnie to, że On bez problemu może sprzedać część swojej ziemi, z czego mielibyśmy pieniądze na mieszkanie. Właścicielem ziemi jest Jego siostra, której nie chce się ruszyć tyłka do biura nieruchomości. On sam nie może tego załatwić, a Jego siostra nie wykazuje żadnej inicjatywy żeby nam pomóc. Proszę mojego faceta, żeby pojechał z Nią, krzyczy na mnie, że nie ma na to czasu, bo ma pracę i pole. I tak oto mieszkamy w niecałych 40 metrach kwadratowych - moja mama, On, ja i mój pies. W lutym dojdzie dziecko. Jestem załamana. Bardzo cieszę się z dzidziusia, ale widzę, że On nie wykazuje żadnej inicjatywy, zwłaszcza, że ma możliwości - nie wykorzystuje ich. Nie spełnia naszych marzeń. Upiera się żebyśmy przenieśli się na wieś do Jego rodzinnego domu z chorym psychicznie bratem i brakiem dojazdu do miasta [praca], mówi, że nic się nie stanie jak jeszcze trochę pomieszkamy u mnie. Kompletnie nie liczy się z moją mamą, która śpi w kuchni. Tak bardzo chciałabym zostawić Jej już to mieszkanie, żeby ułożyła sobie jeszcze jakoś życie. Chciałam zapisać się z Nim na mieszkanie, odmówił pomocy, gdyż stwierdził, że 'po co mamy się gdzieś zapisywać skoro niedługo sprzeda się ziemie i będziemy mieli własne'. Słyszę to od kiedy zaszłam w pierwszą ciążę [czyli ponad półtora roku temu]. Od kiedy jestem w obecnej ciąży [cztery miesiące] słyszę: 'w tym tygodniu moja siostra jedzie to załatwić' i tak mijają tygodnie a z tygodni zrobiło się ponad cztery miesiące. Wstyd mi ciągle upominać się o coś co nie jest moje, ale chcę żeby moje dziecko rozwijało się w prawidłowych warunkach, chcę Mu dać wszystko, czego sama nie miałam. Poza tym kompletnie nie rozumie stanu w jakim się obecnie znajduję. Chciałabym choć raz poczuć się jak księżniczka, zostać za coś pochwalona, doceniona. Słyszę to od kolegów z pracy, od Niego tak rzadko, że nawet nie potrafię przytoczyc ostatniej sytuacji... nie pamiętam czy taka w ogóle miała miejsce. Nie wiem co robić 30 września zaplanowaliśmy ślub. Miałam nadzieję, że On podejdzie do tego sprawnie, jak mężczyzna, podczas gdy w ogóle nie czuję w Nim oparcia. On nie ma czasu by być przy mnie. Boję się, że tak już będzie zawsze. On obiecuje, że jak sprzeda część pola i kupimy mieszkanie nie będzie tak często zajmował się gospodarką, że będzie czas spędzał ze mną. Nie potrafię Mu uwierzyć. Z jednej strony bardzo Go kocham i nie chcę Go stracić, z drugiej strony - moje obawy. Chciałabym żeby ktoś obcy ocenił tę sytuację, gdyż radzenie się bliskich ma różny efekt.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali. Mam nadzieję, że ktoś mi odpowie. Bardzo proszę. ;(
Nie mam gdzie i komu wyżalić się tak na prawdę, w stu procentach. Liczę na jakieś rady z Waszej strony dziewczyny. Z reguły wiem jak radzić sobie z problemami, ale w tym wypadku na prawdę nie wiem co robić...
Mam dwadzieścia jeden lat, mój przyszły mąż ma dwadzieścia trzy. Właściwie nie wiem od czego zacząć. Poznaliśmy się trzy lata temu [jesteśmy razem ponad dwa i pół roku]. Ja byłam wtedy wolną nastolatką, uwielbiałam imprezy, posiadówki do rana, miałam wielu znajomych, czułam, że żyję. Mój partner tego nie lubił. Dla Niego postanowiłam zmienić swoje życie. Praktycznie w ogóle przestałam chodzić na imprezy, alkohol piłam sporadycznie [z reguły jedno piwo z Nim, w domu], pozrywałam kontakty z ludźmi. Stałam się innym człowiekiem. Nagle poczułam się gotowa aby być z Nim i dla Niego. Po Po roku znajomości zaszłam w ciążę. Poroniłam. Mój facet niespecjalnie się tym przejął. Było mi z tym tak cholernie ciężko, zawalił się mój świat, a On kompletnie nie wiedział o co chodzi i jak mi w tym pomóc. Postanowiliśmy zamieszkać razem. Ja mieszkam w centrum miasta, On na wsi pod moim miastem, skąd nie ma żadnego połączenia. Poza tym ma chorego psychicznie brata, który dość często miewa napady szału [któregoś razu o mało nie zabił jednego członka rodziny, który długo leżał w szpitalu, dawali mu małe szanse na przeżycie, ale jednak jakoś z tego wyszedł, jednak konsekwencje tego czynu pozostały po dzień dzisiejszy w postaci tego jak mówi i się zachowuje]. Ja nie chciałam tak żyć, powiedziałam, że nigdy tam nie zamieszkam. Zaproponowałam byśmy zamieszkali z moją mamą. Moje mieszkanie ma niecałe 40 metrów kwadratowych - kawalerka. Chciałam, abyśmy zamieszkali w kuchni, ale moja mama uparła się, że odda nam pokój, a sama będzie spała właśnie w kuchni. Wiedziałam, że jest to poświęcenie, było mi wstyd, ale tak bardzo zależało mi na tym aby zamieszkać z chłopakiem, że ucieszyłam się, że to się urzeczywistni. Niestety mieszkamy razem tylko w teorii. On ma gospodarstwo i sporo pola. Jako, że Jego ojciec jest niezdolny do pracy mój chłopak wszystko robi sam. Kiedy ma pierwszą zmianę w pracy, po południu wraca na wieś, tam pracuje do wieczora, je, kąpie się i przyjeżdża do mnie wieczorem. Widzimy się jakieś 2-3 godziny zanim zaśniemy. W przypadku drugiej zmiany w pracy rano wraca do domu, pracuje do popołudnia, jedzie do pracy i z pracy przyjeżdża do mnie. Widzimy się jakąś godzinę, bo jest to już pora spania, zwłaszcza, że On pracuje od świtu do zmierzchu i wieczorem jest zmęczony. I tak jest od poniedziałku do soboty. Jedyny dzień jaki spędzamy razem to niedziela [choć i tak nie zawsze]. Widzimy się tylko w domu. Rzadko gdzieś wychodzimy. Z reguły jest to spacer [jeśli w ogóle]. On nie zaprasza mnie do kina, nigdzie. Chodzimy tam raz na rok, bo tak długo męczę go, że chce zobaczyć film, że w końcu decyduje się ze mną iść. W tym roku byliśmy w kinie dwa razy. W Walentynki - wyszło to z mojej inicjatywy i kilka tygodni temu [również z mojej inicjatywy]. Nie wspominam o teatrze, czy innych formach rozrywki, tego nie uprawiamy nigdy. Jako, że przyjaźni mi mężczyźni są dla mnie mili, uprzejmi, zapraszają mnie w różne miejsca [co ja oczywiście odrzucam, bo nie czułabym się z tym dobrze] nie mogę pojąć dlaczego mój facet nigdy nie ma czasu [i chyba chęci] na przyjemności. Powiedział, że musi pracować, bo z tego są pieniądze. Zapierdziela codziennie, a pieniądze idą do Jego rodzinnego budżetu. Obecnie jestem w piątym miesiącu ciąży. On nigdy nie powiedział, że cieszy się z tego dziecka, nie czuł tego, nie wykazywał żadnej inicjatywy w żadnym kierunku. Dopiero po kłótni zaczął interesować się ciążą [raz na tydzień przeczyta sobie co nowego u malucha]. Nic się nie zmieniło. Najbardziej absurdalnym jest dla mnie to, że On bez problemu może sprzedać część swojej ziemi, z czego mielibyśmy pieniądze na mieszkanie. Właścicielem ziemi jest Jego siostra, której nie chce się ruszyć tyłka do biura nieruchomości. On sam nie może tego załatwić, a Jego siostra nie wykazuje żadnej inicjatywy żeby nam pomóc. Proszę mojego faceta, żeby pojechał z Nią, krzyczy na mnie, że nie ma na to czasu, bo ma pracę i pole. I tak oto mieszkamy w niecałych 40 metrach kwadratowych - moja mama, On, ja i mój pies. W lutym dojdzie dziecko. Jestem załamana. Bardzo cieszę się z dzidziusia, ale widzę, że On nie wykazuje żadnej inicjatywy, zwłaszcza, że ma możliwości - nie wykorzystuje ich. Nie spełnia naszych marzeń. Upiera się żebyśmy przenieśli się na wieś do Jego rodzinnego domu z chorym psychicznie bratem i brakiem dojazdu do miasta [praca], mówi, że nic się nie stanie jak jeszcze trochę pomieszkamy u mnie. Kompletnie nie liczy się z moją mamą, która śpi w kuchni. Tak bardzo chciałabym zostawić Jej już to mieszkanie, żeby ułożyła sobie jeszcze jakoś życie. Chciałam zapisać się z Nim na mieszkanie, odmówił pomocy, gdyż stwierdził, że 'po co mamy się gdzieś zapisywać skoro niedługo sprzeda się ziemie i będziemy mieli własne'. Słyszę to od kiedy zaszłam w pierwszą ciążę [czyli ponad półtora roku temu]. Od kiedy jestem w obecnej ciąży [cztery miesiące] słyszę: 'w tym tygodniu moja siostra jedzie to załatwić' i tak mijają tygodnie a z tygodni zrobiło się ponad cztery miesiące. Wstyd mi ciągle upominać się o coś co nie jest moje, ale chcę żeby moje dziecko rozwijało się w prawidłowych warunkach, chcę Mu dać wszystko, czego sama nie miałam. Poza tym kompletnie nie rozumie stanu w jakim się obecnie znajduję. Chciałabym choć raz poczuć się jak księżniczka, zostać za coś pochwalona, doceniona. Słyszę to od kolegów z pracy, od Niego tak rzadko, że nawet nie potrafię przytoczyc ostatniej sytuacji... nie pamiętam czy taka w ogóle miała miejsce. Nie wiem co robić 30 września zaplanowaliśmy ślub. Miałam nadzieję, że On podejdzie do tego sprawnie, jak mężczyzna, podczas gdy w ogóle nie czuję w Nim oparcia. On nie ma czasu by być przy mnie. Boję się, że tak już będzie zawsze. On obiecuje, że jak sprzeda część pola i kupimy mieszkanie nie będzie tak często zajmował się gospodarką, że będzie czas spędzał ze mną. Nie potrafię Mu uwierzyć. Z jednej strony bardzo Go kocham i nie chcę Go stracić, z drugiej strony - moje obawy. Chciałabym żeby ktoś obcy ocenił tę sytuację, gdyż radzenie się bliskich ma różny efekt.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali. Mam nadzieję, że ktoś mi odpowie. Bardzo proszę. ;(