Witam
Mam na imię Marta i po raz pierwszy piszę na forum, nie wiem czy wszystko dobrze robię.
Osiem miesięcy temu poroniłam pierwsze moje dzieciątko.W niedzielne popołudnie zauważyłam małą plamkę krwi ponieważ po raz pierwszy byłam w ciąży bardzo się wystraszyłam i od razu pojechałam z mężem do szpitala, na miejscu od razu mnie przyjeli i dali odpowiednie zastrzyki na podtrzymanie, nikt mi nic nie powiedział więc z ogromną ulgą, że dobrze zrobiłam, że przyjechałam do szpitala zasnęłam.Następnego dnia rano nic nie wskazywało mojej tragedii, jak tylko wstałam i poszłam do toalety zaczęłam okropnie krwawić, jeszcze wtedy nie wiedziałam co się tak naprawdę dzieję ale nie wyglądało to dobrze. Lekarze oczywiście nic nie mówiąc robili mi usg i od razu zakwalifikowali na zabieg. Tragedia spadła na mnie jak grom z jasnego nieba nagle znalazłam się na sali zabiegowej ktoś wciskał mi do ręki długopis i dyktował co mam napisać...nic do mnie nie docierało tylko straszny ból i okropne uczucie, że dzieje się coś złego...Nic nie zrozumiałam co mam napisać jedyne słowo które udało mi sie napisać było "proszę", nie wiem co chciałam napisać , chyba chciałam prosić aby nie zabierali mi mojego dzieciątka...pielęgniarka szybko przywróciła mnie do rzeczywistości dyktując zdanie, które zaczynało się od słów "wyrażam zgodę...".Chwilę pózniej obudziłam się na sali ... okropnie bolało, ale nie brzuch bolała okropnie strata mojego maleństwa...
Po tak bolesnym przeżyciu zaczęłam chodzić do lekarza wykonywałam wszystkie badania, które mi kazał, myślałam teraz muszę zrobić wszystko aby nie stracić kolejnego dziecka. Toksoplazmoza wykluczona była już przed pierwszą ciążą ponieważ robiłam badania i wszyszły w porządku. Po ośmiu miesiącach 5 maja tego roku po dwu miesięcznych staraniach nagle test wykazał dwie kreski, piękne wyraźne dwie kreski, moje zaskoczenie a zarazem szczęście nie znało granic.Od razu następnego dnia byłam u lekarza, który natychmiast zrobił mi usg, które wykazało ciążę trzy tygodniową, przepisał dufaston i dał zwolnienie.Moje szczęście nie znało umiaru. W głowie tylko jedna myśl uważać na siebie, uważać na dziecko. Odstawiłam sprzątania, zakupy wszelkie dzwigania, chodziłam na spacery, czytałam książki, nie denerwowałam się, tylko jedna rzecz mnie prześladowała...strasznie bałam się zobaczyć na bieliźnie plamienie...Pewnego dnia pojechałam do lekarza gdyż kończył mi się dufaston i potrzebowałam receptę, wszystko było ok więc umówiłam się z lekarzem na usg w szóstym tygodniu, lekarz postanowił mi zrobić usg aby mnie uspokoić, powiedział, że będzie to szósty tydzień i będzie już słychać serduszko. Byłam bardzo szczęśliwa, wróciłam do domu gdy poszłam do toalety nagle zobaczyłam to czego tak bardzo się bałam...zaczęłam plamić...Byłam to jedna niewielka plama, która nie powtórzyła się. Po czterech dniach zaczęło się znowu, nie myśląc długo pojechałam z mężem do szpitala. Tam po badaniu lekarz nie stwierdził poronienia, dał mi zastrzyk z kaprogestu i kazał się oszczędzać, powiedział, że wszystko jest w porządku i żebym przyjechała następnego dnia na usg. Na usg przyjechałam spokojna i zastanawiałam się tylko czy pod koniec piątego tygodnia usłyszymy serduszko...Gdy nadeszła moja kolej lekarz podczas wykonywania usg powiedział "Ciąża w stanie destrukcyjnym..." i nic więcej nie pamiętam...Powiedział jeszcze te słowa "jeżeli przez weekend nie zacznie pani krwawić to proszę przyjechać w poniedziałek"...I już ... to była wizyta u lekarza...Przyszłam do niego jako kobieta w ciąży szczęśliwa zastanawiająca się czy usłyszy serduszko a wyszłam...zaczęłam tak strasznie płakać, że mąż nie wiedział jak ma mi pomóc...W dziewiatym tygodniu miałam przeprowadzony zabieg, trzy dni temu, diagnoza: ciąża obumarła...W sumie minęły już trzy tygodnie jak dowiedziałam się o "destrukcji" mojej ciąży ale nie jestem w stanie dojść do siebie, czuję się tak źle, tam w środku tak strasznie boli...cały czas zastanawiam się co się takiego stało, co zrobiłam bądź czego nie zrobiłam...dlaczego moje drugie dzieciątko umarło...To boli strasznie boli, nieodwracalna strata z którą nie umiem się pogodzić...
Mam na imię Marta i po raz pierwszy piszę na forum, nie wiem czy wszystko dobrze robię.
Osiem miesięcy temu poroniłam pierwsze moje dzieciątko.W niedzielne popołudnie zauważyłam małą plamkę krwi ponieważ po raz pierwszy byłam w ciąży bardzo się wystraszyłam i od razu pojechałam z mężem do szpitala, na miejscu od razu mnie przyjeli i dali odpowiednie zastrzyki na podtrzymanie, nikt mi nic nie powiedział więc z ogromną ulgą, że dobrze zrobiłam, że przyjechałam do szpitala zasnęłam.Następnego dnia rano nic nie wskazywało mojej tragedii, jak tylko wstałam i poszłam do toalety zaczęłam okropnie krwawić, jeszcze wtedy nie wiedziałam co się tak naprawdę dzieję ale nie wyglądało to dobrze. Lekarze oczywiście nic nie mówiąc robili mi usg i od razu zakwalifikowali na zabieg. Tragedia spadła na mnie jak grom z jasnego nieba nagle znalazłam się na sali zabiegowej ktoś wciskał mi do ręki długopis i dyktował co mam napisać...nic do mnie nie docierało tylko straszny ból i okropne uczucie, że dzieje się coś złego...Nic nie zrozumiałam co mam napisać jedyne słowo które udało mi sie napisać było "proszę", nie wiem co chciałam napisać , chyba chciałam prosić aby nie zabierali mi mojego dzieciątka...pielęgniarka szybko przywróciła mnie do rzeczywistości dyktując zdanie, które zaczynało się od słów "wyrażam zgodę...".Chwilę pózniej obudziłam się na sali ... okropnie bolało, ale nie brzuch bolała okropnie strata mojego maleństwa...
Po tak bolesnym przeżyciu zaczęłam chodzić do lekarza wykonywałam wszystkie badania, które mi kazał, myślałam teraz muszę zrobić wszystko aby nie stracić kolejnego dziecka. Toksoplazmoza wykluczona była już przed pierwszą ciążą ponieważ robiłam badania i wszyszły w porządku. Po ośmiu miesiącach 5 maja tego roku po dwu miesięcznych staraniach nagle test wykazał dwie kreski, piękne wyraźne dwie kreski, moje zaskoczenie a zarazem szczęście nie znało granic.Od razu następnego dnia byłam u lekarza, który natychmiast zrobił mi usg, które wykazało ciążę trzy tygodniową, przepisał dufaston i dał zwolnienie.Moje szczęście nie znało umiaru. W głowie tylko jedna myśl uważać na siebie, uważać na dziecko. Odstawiłam sprzątania, zakupy wszelkie dzwigania, chodziłam na spacery, czytałam książki, nie denerwowałam się, tylko jedna rzecz mnie prześladowała...strasznie bałam się zobaczyć na bieliźnie plamienie...Pewnego dnia pojechałam do lekarza gdyż kończył mi się dufaston i potrzebowałam receptę, wszystko było ok więc umówiłam się z lekarzem na usg w szóstym tygodniu, lekarz postanowił mi zrobić usg aby mnie uspokoić, powiedział, że będzie to szósty tydzień i będzie już słychać serduszko. Byłam bardzo szczęśliwa, wróciłam do domu gdy poszłam do toalety nagle zobaczyłam to czego tak bardzo się bałam...zaczęłam plamić...Byłam to jedna niewielka plama, która nie powtórzyła się. Po czterech dniach zaczęło się znowu, nie myśląc długo pojechałam z mężem do szpitala. Tam po badaniu lekarz nie stwierdził poronienia, dał mi zastrzyk z kaprogestu i kazał się oszczędzać, powiedział, że wszystko jest w porządku i żebym przyjechała następnego dnia na usg. Na usg przyjechałam spokojna i zastanawiałam się tylko czy pod koniec piątego tygodnia usłyszymy serduszko...Gdy nadeszła moja kolej lekarz podczas wykonywania usg powiedział "Ciąża w stanie destrukcyjnym..." i nic więcej nie pamiętam...Powiedział jeszcze te słowa "jeżeli przez weekend nie zacznie pani krwawić to proszę przyjechać w poniedziałek"...I już ... to była wizyta u lekarza...Przyszłam do niego jako kobieta w ciąży szczęśliwa zastanawiająca się czy usłyszy serduszko a wyszłam...zaczęłam tak strasznie płakać, że mąż nie wiedział jak ma mi pomóc...W dziewiatym tygodniu miałam przeprowadzony zabieg, trzy dni temu, diagnoza: ciąża obumarła...W sumie minęły już trzy tygodnie jak dowiedziałam się o "destrukcji" mojej ciąży ale nie jestem w stanie dojść do siebie, czuję się tak źle, tam w środku tak strasznie boli...cały czas zastanawiam się co się takiego stało, co zrobiłam bądź czego nie zrobiłam...dlaczego moje drugie dzieciątko umarło...To boli strasznie boli, nieodwracalna strata z którą nie umiem się pogodzić...