witajcie.... mam nadzieje,ze tym razem w koncu mi sie uda napisac calego posta
... wlasnie sie ciut przespalysmy z moja Adriannka, pojadlysmy i moje dziecie moze pospi :-)
w czwartek 10 lipca mielismy zglosic sie z Joe do szpitala na 7h30 rano na wywolanie porodu... byl to moj 34t4d ... pojawilismy sie w szpitalu punktualnie i razem z dwoma innymi kobietami czekalam spokojnie na lekarza i wywolanie,a tej nocy yli potwornie zajeci - o 6 rano przyjeli juz 7 porodow,a zwykle tyle przyjmuja podczas calego dnia... ok 8h50 wreszcie pojawila sie pielegniarka i przypiela mnie do monitorow rejestrujacych bicie serca malej - zajelo jej dobre 20 minut znim udalo jej sie znalezc i utrzymac bicie serduszka,bo moja dziecina tak sie ruszala,ze za kazdym razem po kilku sekundach jak myslelismy,ze juz znalezlismy bicie jej serduszka to ono nam "uciekalo"... nawet pielegniarka smiala sie,ze z malej ladna akrobatka (i juz tak zostalo do konca :-))... i tak po 20-minutowym monitorowaniu jak juz udalo sie ja "zlapac" na stale przeszlismy do sali porodowej,gdzie sie przebralam w koszule i przyszedl lekarz; zbadal mnie i zaaplikowal zel -byla dokladnie 10h10... i od razu zaczely mnie brac skorcze ( tego jeszcze wtedy nie wiedzialam,ale czulam) ... ok 12-tej pozwolili nam isc do domu na obiad i kazali wrocic na 16-ta lub wczesniej jesli mi odejda wody lub bol bedzie niedozniesienia... w domu zjedlismy lekki obiad- kanapki,ja nie mialam zbytnio apetytu,ale sie zmusilam,bo wiedzialam,ze dlugo minie znim znowu bede mogla cos zjesc... no i zaczelo mnie bolec... wprawdzie bylo do wytrzymania,ale bolalo... na szczescie wpadlam na super pomysl i wlazlam pod goracy przysznic -dziewczyny jesli macie tylko mozliwosc,goracy prysznic dziala cuda na bole!!!!- i tak w ciagu tych prawie 4 godzin spedzonych w domu bylam pod prysznicem ze 3 razy,a miedzy skorczami udawalo mi sie jeszcze troche pospac... takie 15-minutowe drzemki dawaly mi energie na kolejne skorcze... o 16-tej bylismy z powrotem w szpitalu... przydzielili mi pielegniarke ( ona zostala ze mna do 19h30 pozniej kolejna juz do konca porodu),ktora opiekowala sie tylko mna - co pol godziny sprawdzala tetno malej, moje cisnienie,samopoczucie, temperature i raz na godzine poziom cukru we krwi... jak juz sie znowu zainstalowalam w pokoju,podlaczyla mnie pod aparatury, przyszedl lekarz i sprawdzil mnie... z zadowoleniem powiedzial,ze zel zadzialal wedlug planu i mialam juz rozwarcie na 3 cm - rano mialam na 1- przebil mi wody plodowe ( byly czyste) i pozwolil na znieczulenie jesli chce... mnie dwa razy nie trzeba bylo powtarzac,bo o znieczuleniu mowilam mu juz od kilku tygodni,ze na pewno je wezme
:-) - bo ja ide naturalnie ze wszystkimi dobrodziejstwami nowoczesnej medycyny ;-)
... no i pielegniarka poszla po anestezjologa... wrocila po dwoch minutach i powiedziala,ze musze poczekac pol godziny,bo jest zajety... dla mnie nie bylo problemu te pol godziny- najwazniejsze,ze wiedzialam,ze na pewno przyjdzie... poza tym bol mimo,ze juz dokazywal mi niezle -bole byly bardzo regularne i pozostawaly do 3 minut- moglam spokojnie je jeszcze wytrzymac,ale zdecydowanie podczas marzyl mi sie prysznic.... po 15 minutach pielegniarka znowu poszla sprawdzic kiedy przyjdzie i zaczela mnie przepraszac,ze to tak dlugo trwa... bylam w szoku.... w koncu sie pojawil... Joe dostal czepek na glowe i maske na buzie, pielegniarka mnie zaczela przygotowywac do znieczulenia - pomogla mi sie odpowiednio usiasc i lekarz zaczal mi zadawac pytania... spytal czy znam za i przeciw - czy chce zeby mi powiedzial- ja mu powiedzialam,ze wiem troche o ale ma zaczynac,bo bez znaczenia na ryzyko powiklan,ktore jest w sumie dosc nikle i porownywalne do porodu bez znieczuleni; i tak biore znieczulenie... musze wam jeszcze napisac,ze anestezjolog -zreszta moj gin tez tylko inny typ- byl calkiem calkiem przystojny... w dodatku podobny do mojego kuzyna ( tyko,ze moj kuzyn to przy tym lekarzu to pucynka).... no i dostalam znieczulenie ale nie zzo tylko jakies inne gdzie nie moglam chodzic i musialam lezec... cala procedura podania znieczulenia trwala bardzo krotko i zadzialalo od razu... lekarz sobie poszedl,a pielegniarka zalozyla mi cewnik... wreszcie moglam sie znow szczerze usmiechac i odpoczac... no i tak sobie lezalam i czekalam na odpowiednie rozwarcie.... co pol godziny pielegniarka przychodzila zeby sprawdzic monitory i przekrecac mnie z boku na bok - bardzo sympatyczna,wspierajaca i wyrozumiala- nawet poprawiala mi poduszke i przyniosla Joe przescieradla zeby sie mogl wygodnie usadowic w drewnianym fotelu bujanym.... po prostu sama przyjemnoscia bylo tam lezec i czekac na porod
:-)... co jakis czas sprawdzala tez moje rozwarcie - lekarz byl tylko kilka razy... w koncu o ok 1h10 nad ranem nagle jednorazowo spadlo tetno malej do zera i natychmiast zaczelo wracac do 120, maszyna monitorujaca zaczela alarm i od razu przybiegly 3 pielegniarki ... troche sie zdziwilam,bo juz wczesniej malej spadalo tetno,ale nigdy do zera... od razu zaczely sprawdzac wszystko i zawolaly lekarza; ten mnie sprawdzil i zasugerowal cesarke - mialam tylko 7 cm rozwarcia,ktore bylo juz jakis czas bez postepow; mala byla zdecydowanie ciagle za wysoko w dodatku w pozycji posterior ( czy cos w tym stylu,co chyba oznacza gorsze bole szczegolnie krzyza) i zaczynala byc zbyt zmeczona... powiedzial,ze cesarka bedzie bezpieczniejsza opcja - ja mu od razu odpowiedzialam,ze ma robic co uwaza za odpowiednie,bo najwazniejsze jest nasze zdrowie a nie sposob w jaki mala sie urodzi... no i o razu zaczeli mnie szykowac do cesarki... pielegniarka podgolila mi miejsce na ciecie, pokazala Joe gdzie ma przeniesc moje rzeczy,sie przebrac i czekac az go zawolaja... mnie przewiezli na sale operacyjna... cale przygotowania zajely ok 10-15 minut... znowu pojawil sie pan anestezjolog i zaaplikowal wieksza dawke znieczulenia,po ktorym zaczelam sie trzasc,ale nie jestem pewna czy to byla reakcja na lek czy emocje... przyszli moj gin i dodatkowy lekarz oraz Joe i zaczeli mnie kroic... nie czulam praktycznie nic tylko duzy nacisk na wnetrznosci... w koncu wyjeli mala i przeniesli na stolik do badania - wszystko w zasiegu mojego wzroku z tym,ze ten zasieg zdecydowanie zaslonily Joe plecy ;-):-)- Joe podszedl do malej zrobic jej zdjecie i poprosilam zeby mi ja tez pokazali... owineli ja szybciutko i pielegiarka ja do mnie przyniosla... teraz juz nie pamietam co bylo dokladnie dalej... zakonczyli operacje i przewiezli mnie do pokoju pooperacyjnego,gdzie czekali na mnie Joe i Adrianna ... pielegniarka przywiozla wage i zwazyla mala,powiedziala Joe zeby zrobil zdjecia malej na wadze z waga w kg ( bo wiedziala,ze jestesmy z Europy) i pozniej w funtach- sprawdzila raz eszcze mala,zalozyla pampersa dala koszyk z czapeczkami,zebysmy wybrali,ktora nam sie podoba i zalozyla malej... owinela ja i podala mnie do trzymania.... ja bylam tak zmeczona i spiaca,ze oczy musialam silna wola utrzymywac otwarte... Joe robil zdjecia i pielegniarka zrobila calej naszej trojce wspolne zdjecie... w koncu przewiozla mnie na oddzial poporodowy i sie pozegnala.... powiem wam,ze nie spodziewalam sie tak przyjemnego porodu... na oddziale poporodowym kolejna pielegniarka przejela opieke nade mna... juz nie pamietam dokladnie jak bylo,ale Joe zostal z nami jeszcze chwile i pojechal do domu... po przespaniu sie chwilke pielegniarka zabrala mnie do ubikacji,gdzie zmienila mi podpaske ( ktora bardziej przypominala pieluche),zalozyla "meszkowe" majtki i zaprowadzila z powrotem do lozka... i tak bylo przez reszte nocy i w ciagu dnia... kilka razy sprawdzala moje cisnienie,temperature i ogolnie samopoczucie...