Ale o tym właśnie pisałam. Za taki stan rzeczy, za taką sytuację kobiet na rynku pracy odpowiedzialne są niestety same kobiety i to, że większość kobiet w ciąży chociażby (nie wszystkie! Ciąże zagrożone przecież istnieją jak najbardziej i te kobiety jak najbardziej powinny móc nie pracować) zwolnienia wyłudza - a prawo pracy skonstruowane jest tak, że taka kobieta dla pracodawcy jest obciążeniem.
Sama mam szczęście pracować w dużej firmie zatrudniającej w większości kobiety (chyba ok 70-75% pracowników firmy). Kobiety w wieku rozrodczym, co więcej - rodzące dzieci w trakcie kariery w firmie. Ale wiecie co?
Firma jest jaka jest, bo kobiety w niej pracujące są jakie są.
Z wszystkich kobiet, które urodziły w trakcie mojej kilkuletniej kariery tam, może 2 lub 3 były na zwolnieniach od samego początku - bo ciąże były faktycznie zagrożone. Jedna z nich była moją szefową i mimo zwolnienia mogłam liczyć na Jej rady, nikt nie działał na zasadzie „mam zwolnienie = mam wywalone”. Nie było nieuczciwości i wyłudzeń.
Moja dyrektor, kiedy zaproponowano Jej stanowisko w naszej firmie uczciwie poinformowała, że jest jak najbardziej zainteresowana ale może to nie być najlepszy moment bo jest w ciąży i po kilku miesiącach musiałaby mieć przerwę.
Firma na Nią czekała
Nie pracowałam do 8 miesiąca dlatego, że ktoś nie chciał mi dać zwolnienia - a dlatego że mogłam pracować, jestem w zdrowej ciąży i dlatego, że jestem współodpowiedzialna za to jak będzie wyglądała sytuacja wszystkich kobiet w Polsce na rynku pracy. Jestem odpowiedzialna za to by kobiety na starcie kariery nie miały proponowanych gorszych umów i wynagrodzeń. Jestem odpowiedzialna za to by moje koleżanki, mające mniej szczęścia i mające zagrożone ciąże mogły bez oporów z prawa do zwolnień chorobowych korzystać, bez krzywego patrzenia na nie i podejrzewania o wyłudzenia.
Mam szczęście pracować w miejscu i społeczności z takim jak moje podejściem, dzięki czemu macierzyństwo jest wspierane, kobiety po macierzyńskim mają gdzie wrócić, gdzie nikt ciąży nie wykorzystuje by nie musieć pracować ale też nikt za ciąże pracownika nie karze.
Z drugiej strony - mąż prowadzi małą firmę, ma ok 40 pracowników. Wiele razy zdarzyło się by po kilku tygodniach pracy, zainwestowaniu w pracownika, magicznym przekroczeniu 3 miesiąca kobieta rzucała mu L4. Jeśli zdąży się to w końcówce roku - czy zdajecie sobie sprawę, że pracodawca płaci takiemu pracownikowi przez ok 3 miesiące (bo zasada mówi o 30 dniach ale w roku kalendarzowym - więc od stycznia zabawa się zaczyna na nowo). Wiele razy spotykaliśmy takie pracownice później w knajpie, widzieliśmy na FB zdjęcia z wakacji.
Czy to jest fair? P