Nie do Ciebie, ale Ty odpowiedziałaś. Bardzo wyczerpująca odpowiedź, osobiście zgadzam się z tym, że L4 w ciąży to w gigantycznej liczbie przypadków zwykłe kombinatorstwo.
Dofinansowanie in vitro z podatku jest nie tyle naciąganiem, co przymuszaniem obywateli do płacenia w sferze bardzo delikatnej - przecież większość się z tym nie zgadza.
W ogóle publiczna służba zdrowia to jedno wielkie naciąganie.
Masz rację - in vitro to przymuszanie i zło konieczne dla narodu. Natomiast to że z naszych podatków płaci się emeryturę księżom jest w 100% fair. Przecież ksiądz tak mało zarabia (cenniki za poszczególne usługi są dość znane). Co tam zarobi na ślubie, pogrzebie, chrzcinach, z tacy też mało zbiera, nie mówiąc już o kolędzie. I to jest czysty przypadek, że coraz częściej plebanie są większe od kościołów. Ale masz racje, to że statystyczny Polak płaci na emeryturę księży jest w 100% prawidłowo wydanymi pieniędzmi.
Nie wspomnę już o kampaniach wyborczych za nasze pieniądze, utrzymywanie kancelarii poszczególnych głów państwa, etc.... To są chyba najlepiej wydane pieniądze przez państwo.
Kończąc już z sarkazmem podsumuję tak, nasze państwo trwoni nasze pieniądze z podatków i nikt się na to nie burzy, a jak co jakiś czas finansuje się cele pozytywne to wyskakuje taka istotka jak Ty w moherowym bereciku i krzyczy większą ilością decybeli niż ma komórek mózgowych. Osobiście jakby te wszystkie trwonione pieniądze zebrać to można by zapewnić porządną opiekę geriatryczną, paliatywną, ciężarnych, dzieci, zapewnić wszystkim godne leczenie i nie wciskać kitu, że nie wprowadzimy na listę refundowaną leku na czerniaka, bo to "przedłużenie agonii". Każdy cywilizowany kraj ma wprowadzone in vitro w refundacji z ubezpieczenia zdrowotnego, czekam aż nastąpi to w Polsce. Skoro leczymy alkoholików, narkomanów i samobójców, to czemu nie pomóc bezpłodnym parom.
Tak na marginesie nie wiem po co zmieniłeś/aś nick. Wcześniejszy
dlaczego bardziej mi się podobał.
Zakładanie nowego tematu i dalsza dyskusja z Tobą nie ma sensu. Zgodnie z prawem Murphyego "Nigdy nie kłóć się z głupcem – ludzie mogą nie dostrzec różnicy."
Sylwia - a jak się ma twoja praca do przepisów dotyczących ochrony kobiet w ciąży? 'Pisałaś, że dużo pracujesz, a teoretycznie w ciąży nie wolno przekraczać 8-godzinnego czasu pracy. Poza tym dochodzą przepisy o zakazie pracy w pozycji wymuszonej, narażeniu na czynniki biologiczne - przyznam szczerze, że nie wyobrażam sobie godzenia tego z pracą stomatologa. Tylko nie czuj się atakowana, pytam wyłącznie z ciekawości
Dużo pracuję w kwestii ilości dni (6 dni w tygodniu) - dyżury zazwyczaj są 5-6 godzinny. Jednak czasami jest to mniejszy wymiar pracy, bo jestem na własnej działalności i nie mam w obowiązku siedzieć "od" "do", tylko w przypadku braku pacjenta na daną godzinę, mogę spokojnie jechać godzinę później do pracy, wyjść wcześniej, a jeżeli luka jest w ciągu dyżuru, to mogę albo skorzystać z 100 metrowego socjalnego, gdzie mam do dyspozycji kanapy, kącik kuchenny, bądź mogę wyjść z pracy i pojechać np na zakupy. Oczywiście działa to i w drugą stronę i bywało tak że wychodziłam po 2-3 h po zamknięciu firmy. Jednak w ciąży takie sytuacje nie mają miejsca.
Czynniki biologiczne na pewno są mniejsze niż spotykamy się z nimi na co dzień. Pracuje się w przyłbicy, masce ochronnej, rękawiczkach, ubraniu ochronnym. Kontakt z krwią czy śliną jest prawie zerowy. Dlatego więcej kontaktu z czynnikami biologicznymi mamy podczas podróży w autobusie (ktoś kichnie, inny wytrze nos w chusteczkę i część wydzieliny zostanie mu na rękach, a potem dotknie drążka). Wystarczy stosować się do zasad - nie robić skalingów w ciąży (tutaj faktycznie spray wodny może być wymieszany z krwią, a zasięg może być dość duży), nie przyjmować osób potencjalnie chorych (tutaj gównie wskazania na opryszczkę czy przeziębienia) i nie dokonywać ciężkich zabiegów chirurgicznych.
Praca moja nie wymusza na mnie pozycji, to ja ustawiam sobie fotel podług swojej wygody. Najczęściej pacjent ułożony jest w pozycji leżącej, która jest ergonomiczna dla mnie. Nie obciąża ona kręgosłupa lędźwiowego i nie zmusza do naprężania mięśni brzucha. W dodatku wizyta trwa koło 40 minut, a pozostałe 20 jestem w zupełnie innych pozycjach. To nie dawne czasy kiedy pacjent siedział na fotelu a lekarz był wygięty w "eskę". Nawet kiedyś był żart "po czym poznać stomatologa w kościele". "Po kształcie pleców".
Nie wiem jakich znałaś stomatologów, bo nawet przy podwyższaniu zatoki czy augmentacji kości nie ma takiego krwawienia (prawie znikome). Ja też nie wbijam sobie igieł po pacjentach w ramach akupunktury, nie oblizuję skażonych narzędzi i nie używam zużytych gazików poekstrakcyjnych do swoich celów. Śmiem twierdzić, że o wiele większe ryzyko skażenia ma asystentka, która musi posprzątać po pacjencie (zabezpieczyć i zutylizować igły, wyczyścić narzędzia poddawane sterylizacji, etc). Asystentka tak samo jest narażona na czynniki chemiczne (płyny do dezynfekcji wierteł i narzędzi większych gabarytów, środki do dezynfekcji wolnych powierzchni, płyny w myjkach ultradźwiękowych). To stomatolog przychodzi na gotowe, ma sterylne narzędzia, wiertła, zdezynfekowane pole pracy i przestrzegając przepisów sanepidowskich może spokojnie pracować bez ryzyka zakażeń.
Tak samo nie jestem narażona na czynniki fizyczne - czyt. promieniowanie RTG. Jak w każdej szanującej się firmie w pracy mamy zatrudnionego radiologa do wykonywania zdjęć. Pokój radiologiczny znajduje się w znacznej odległości od gabinetów, a korytarz doprowadzający do RTG nie prowadzi do innych pomieszczeń. Także ryzyko ekspozycji jest zerowe.
To nie lata 70- 80 kiedy stomatolodzy pracowali bez rękawiczek ( i często chorowali na zanokcicę), wiele narzędzi było tylko dezynfekowanych i nawet na uczelniach do dzisiaj grupa studentów operuje jednym trzymadłem do soflexa pomiędzy pacjentami. Grunt to też pracować w ośrodku, który nastawiony jest na 100% higienę. W mojej pracy nawet końcówki (turbina i mikrosilnik) jest oddzielnie sterylizowane dla każdego pacjenta (na każdy gabinet przypada kilkanaście zestawów tego typu). I pewnie tylko kilka ośrodków w Polsce ma takie zestawy do pracy i tak dba o higienę. Pewnie jakbym pracowała na NFZ, gdzie panują duże ograniczenia finansowe, to sama bym uciekła na L4 właśnie z powodu zagrożenia biologicznego czy nawet chemicznego. Jednak ja w swojej pracy czuję się bezpieczniejsza niż w momencie kupowania bułek w piekarni, bo nigdy nie wiadomo gdzie piekarz trzymał rękę... A już strach pomyśleć co za czynniki biologiczne znajdziemy na klamkach, poręczach, wózkach w hipermarkecie, nie mówię już o korzystanie z publicznych toalet. To dopiero siedlisko bakterii, wirusów i pasożytów.
A pewne niedogodności (ale nie zagrożenia) zawsze istnieją i nawet urzędnik w gminie może narzekać na odciski na tyłku ;-).
Także z czystym sumieniem mogę powiedzieć że specyfikacja i warunki BHP w mojej pracy nie zagrażają mojemu dziecku. Natomiast zabiegi mogące nieznacznie zwiększyć ryzyko ekspozycji na dany patogen można w moim zawodzie wyeliminować. Parę zmian w trybie pracy i przestrzeganie higieny pracy - i nie ma żadnych powodów do obaw.