Przy porodzie to trzeba więcej szczęścia niż rozumu.
Na prywatną klinikę raczej bym się nie zdecydowała... Szpital to szpital.
Nie demonizujmy tak polskich szpitali. Ja miałam skierowanie do szpitala na Warszawskiej. W sumie chciałam tam, bo tam są sale po porodzie 2 osobowe i pracował mój gin, którego i tak nie byłoby przy porodzie, bo był na wakacjach. Nie przyjęli mnie mimo skierowania, bo nie chodziłam do niego prywatnie. Oni akurat dyżur zaczynali od 6 rano, a ja byłam po północy. Twierdzili, że brak miejsc...Może to i prawda i w takim wypadku może to i dobrze, że trafiłam do szpitala, gdzie miałam swoją salę do porodów rodzinnych, a tu może musiałabym rodzić z innymi. Ale na miłość boską, jeśli by się zdarzyło tak, że byłby jeden szpital i nagle całe mnóstwo kobiet rodzących (czasem są takie miesiące, że dużo kobiet rodzi) to co ten szpital winny, że nie ma tyle sal, aby każda sobie mogła rodzić sama?
Później leżałam na sali z 6 osobami. sale porodowe super, te poporodowe już mniej, no ale te 3 dni dało się wytrzymać. W końcu to szpital, a nie SPA. Nikt na de mną nie skakał, ale na szczęście radziłam sobie sama.
Pielęgniarki jak i lekarze są różni...Obsługa przy porodzie była ok. Po porodzie- trudno mi powiedzieć, bo nie miałam potrzeby kontaktu - sama bez problemu wstawałam do łazienki, małej, karmienie piersią bez problemu. Ubranka mogłam mieć swoje, jak i korzystać ze szpitalnych. Podkłady poporodowe i pampersy też. Ja wzięłam swoje, bo miałam takie lepsze, i pampki też, bo chciałam najlepsze, a w szpitalu mają różne- czasem te tańsze, czasem oryginalne.
Był pokój laktacyjny, gdzie można było skorzystać z laktatora elektrycznego (było kilka) i porad konsultantki laktacyjnej.
Jedzenie po porodzie- jak w szpitalu. No ale 3 dni i w dodatku M i inni zawsze coś przynosili, więc już tak nie dramatyzujmy, że źle karmią, a w USA czy w prywatnym ( tu akurat płacisz) możesz jeść frykasy.
Sam poród...Najpierw się ciskałam, że w życiu nie dam sobie zrobić lewatywy i nacinać krocza. Tego pierwszego już nie praktykują ( na życzenie, a ja nawet chciałam, choć w domu mnie przeczyściło, ale pielęgniarka zapomniała). Krocze mi nacięli- nie wiem kiedy i jak, ale tłumaczyli, że trzeba było, a poza tym, gdybym powiedziała, że nie chcę to by nie nacinali, ale nie powiedziałam, bo jak już zaczęłam rodzić, to chciałam, żeby zrobili wszystko tak, aby było dobrze. Myślałam, że będę chodzić pod prysznic, ćwiczyć, ale leżałam pod ktg i się cieszę. Leżałam, bo anastezjolog za mocno mnie znieczulił
sami zaproponowali, pielęgniarka go obudziła, potem znów, a za trzecim razem już na końcówce przyszedł taki młody i ze zmartwioną miną patrzył na mnie, i mówi, że dałby jeszcze znieczulenia, ale zaraz urodzę... Także leżałam sobie cały czas znieczulona i aż się lekarz śmiał, że ja na wczasy chyba przyjechałam, a nie rodzić.
Później Zuzię mi pokazali, dali przytulić...Potem mnie szyli a M z nią pojechał na mierzenie i inne tam...Po godzinie mi przywieźli do karmienia i była ze mną. Cały czas. Jak babki chciały, to na noc dzieciaki zabierano. Jak nie to nie...
wyszłam po 3 dniach. Przychodziła położna i lekarz rodzinny. Także pomoc i wskazówki były, choć jakoś tak szczęśliwie wszystko się goiło ok, mała dobrze jadła, nie było problemów z karmieniem piersią, nie miała kolek itd.
A teraz szpitale prywatne.
Sytuacja pierwsza- koleżanka urodziła u Arciszewskiego. CC. Niby wszystko ok, ale jakoś ten lekarz prowadzący w klinice ciążę nie wykrył, że był konflikt w grupach krwi. Mały miał taką żółtaczkę, że i tak go do szpitala odesłali. Tam zrobili badania. I co wyszło? Mama i dziecko zarażone gronkowcem.
Mogli by się tym gronkowcem i w państwowym szpitalu zarazić, to fakt, ale jednak leczyć żółtaczki w prywatnym nie mieli jak.
Sytuacja druga- koleżanka umówiona na Parkowej na CC. Poród przed terminem. Jedzie, a tam jej dają telefon i każą dzwonić po szpitalach, żeby sprawdziła, który ma dyżur, bo tu jej porodu nie przyjmą....
teraz zauważyłam, co Kropa napisała o żółtaczce...Czyli wszystko się zgadza. Jak wszystko jest dobrze, to i poród w domu