Wybaczcie że tak tylko o sobie, ale nawet nie mam się komu wyżalić...
Dzisiaj miałam spotkanie w szpitalu z "konsultantem", wybierałam jak chciałabym urodzić. Byłam nastawiona na sn, ale w trakcie jak dowidziałam się, że nie zrobią żadnych dodatkowych badań, nie sprawdzą ile waży dziecko (bo brzuch mam ok, proporcjonalny), nie sprawdzą mi miednicy (bo kości w czasie porodu się rozchodzą, więc po co, nie?) a mam wąskie biodra wiec sie obawiałam, nie sprawdzą blizny na usg (bo przecież wygląda ok), nie zrobią wymazu z pochwy na bakterie, NIC nie zrobią, prócz ktg żeby ocenić skurcze. Załamałam się. Wybrałam cesarkę, skoro na sn nawet położnej nie miałabym cały czas przy sobie (a po pierwszym cc tym bardziej ze wzgledów jakich miałam wykonaną, powinnam być stale monitorowana), tylko doglądałaby raz na jakiś czas jak idzie. A tak byłabym całkiem sama, bo mąż czekałby z córką. No i co do cesarki, mam dopiero mieć zrobioną po 39 tc - najwcześniejsza wolna data to 10 września i taką wybraliśmy. Ale do 10 września zacznę rodzić naturalnie, bo już teraz mam takie skurcze że czuję że to będzie w tym tygodniu. I pytam ich co w takim razie jak zacznę wcześniej rodzić - a oni, że to zależy czy dziecko nie będzie już za nisko w kanale, jak będzie to będę musiała rodzić sn. A ja się tak cholernie boję bez tych badań. Kunwa, nie wiem nic dziewczyny. NIC. I nie wiem czy mój szpital jest taki niedo$$ny, czy wszystkie w anglii tak działają olewczo. Płakać mi się chce. Żałuję, że nie zdecydowałam się na poród w Polsce.
Aha i po cesarce wypiszą mnie po jednej dobie do domu, gdzie wszędzie jest napisane że minimum to 3. Więc to chyba ten szpital w tym popieprzonym mieście tak funkcjonuje.