reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki - bez komentarzy

Hmmm... Trochę zabieram się jak pies do jeża z tym opisem... bo planowana cesarka, to trochę inny poród niż sn... nie było aż takiej euforii...

za to poród na wesoło, raczej bez nerwów ;)

Na początku nie zamierzałam tworzyć tego posta, jednak stwierdziłam, że poród Jagody opisałam, to Julka nie będę dyskryminować i też ślad po tym ważnym dniu powinien gdzieś pozostać ;)

Zatem :-):

07.04.2012, godz. 23:33
Czuję, że urodzę w święta albo tuż po... brzuch mi to mówi - boli dzisiaj częściej niż zwykle, a jestem jeszcze na lekach. Ciekawe co z tego będzie? ;) Dobranoc kochane i wesołych świąt raz jeszcze! :*

to się nazywa intuicja ;-)

W domu: Od 22:00 męczył mnie brzuch, ale tak dziwnie... bolał ciągle i jednostajnie. Miałam wątpliwości, bo w dalszym ciągu przyjmowałam pełen zestaw leków przeciwskurczowych i nie chciało mi się wierzyć, że coś się zacznie przed ich odstawieniem. A jednak :) O północy zaczęły się skurcze, ale inne niż przy Jagodzie. Przychodziły naprzemiennie - silne ze słabymi - co ok. 15-17 minut. Próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Stwierdziłam, że jeśli ma to być dziś, to jeszcze zmyję M. naczynia :-p i napiszę parę dokumentów do pracy, które miałam przygotować na "po świętach". Po trzeciej przyszedł mega skurcz, po którym wiedziałam, że to na pewno dziś. Do Jagody przyjechała znajoma i razem z M. zaczęli się ze mnie śmiać, że nie mogę się ogarnąć. Latałam jak kot z pęcherzem i zastanawiałam się co jeszcze mam zrobić :-D

A w szpitalu poszło szybko (Oprócz tego, że brama wjazdowa była zamknięta, wszędzie ciemno i żywej duszy nie było widać - przez co znów mięliśmy z M. ubaw). Dzień dobry. Dokumenty. Wszyscy mili. Ekstra sala. KTG. Wenflon. Cztery kroplówki (na rozrzedzenie krwi). Badanie i jazda na salę operacyjną.

Na sali: W radiu jakiś stary rock'n'roll. O 6:05 podali ZZO. Nie mogłam przestać się trząść (ze strachu...:sorry:). Jedna Pani mnie trzymała (a druga się wkłuwała w kręgosłup), ale nagle stwierdziła:
'Proszę Pani, teraz proszę mnie uważnie słuchać, puszczę Panią na chwilę, bo muszę kaszlnąć, ale Pani absolutnie nie może drgnąć' :-D
Później wszystkie trzy się śmiałyśmy, że dobrze, że to ja nie kaszlałam :-D
O 6:20 zaczął schodzić się personel. Był wyjątkowy - wchodzili na salę z rękami wyciągniętymi do przodu, niczym dr Derek Shepherd z Chirurgów :-p Naciągali fartuchy i rękawiczki, przy okazji rozładowując atmosferę żartami. Ciął mnie ordynator, któremu również nie brakowało dobrego humoru. Z ciekawszych:
'No nie... nie dość, że w niedzielę, do tego w święta, to jeszcze dupą do świata' :-D

albo:
tuż po nacięciu: 'No... jajka są, Wielkanoc jest' :-D

Później wycisnęli młodego (dziwne uczucie...:baffled:), mi płynęły łzy z emocji. Julek głośno płakał. Położyli mi go na ramię, tuż przy policzku. Nawet nie miałam jak go objąć, bo ręce zajęte...:-( (jedna na takim jakby wysięgniku z kroplówką, druga zawinięta w koszulę, żeby mi nie spadła, bo stół operacyjny był pod kątem). Jedyne co, to zaczęłam do niego mówić i całować w główkę.

Później dostałam coś na sen i wybudzałam się jak mnie wieźli na salę poporodową, prosząc od razu, że chcę dzidziusia do karmienia.

Karmiliśmy się, a ja gadałam głupoty M. :-p, aż się ze mnie śmiał, że mu w kółko o tym samym mówię :sorry: To chyba po tym środku nasennym... Niestety przez to mało pamiętam z okresu pierwszego przystawienia do piersi... i naszych pierwszych wspólnych reakcji na małego człowieczka :-(

Teraz nie mogę się na niego napatrzeć. Jest naszym drugim cudownym oczkiem w głowie :tak:
 
Ostatnia edycja:
reklama
ok kochane moje, próbuję- może się uda:)
Mikutek śpi, piersi z nawałem rozsadza, sutki krwawią, ale jest git ;)
Ostatni mój wpis na forum tydzień temu dotyczył tego, że umówiłam się na rozmowę z ordynatorem szpitala w mieście innym niż zamierzałam wcześniej rodzić - pisałam Wam dlaczego...i po telefonie do ordynatora mówię do męża- wiesz, żeby los sobie nie zakpił tylo z nas i żebym nie zaczęła dziś rodzić.....on na to, że jeśli Hanię urodziłam 10 dni po terminie to teraz jeszcze z tydzień się pobujam:eek:...ok. Wieczorem pojechaliśmy na wizytę do mojego gina na 19.00, wizyta była totalnie do d*** i trwała 10 minut... , następnego dnie rano miałam się stawić na ktg- myślę sobie ...zapomnij, że mnie tu zobaczysz, bo przecież plan miałam innny;-):-)... wracając odstawiłam męża na noc do pracy i pojechała do domu... wykąpałam córę położyłam spac i zaczęłam oglądać M jak Miłość ;) w mdzy czasie czuję jakieś dziwne bóle krzyża.... po chwili postanowiłam sprawdzić odstępy i były co 6 minut !!!ups.... poczekałam do 22.00 mierząć odstępy...zadzwoniłam do mężą, że chyba się zaczyna bo od 2ch godzin mam regularne skurcze i żeby zadzwonił po swojego zmiennika, z którym byliśmy wcześniej umówieni w razie W....zeszłam na dól do siostry obgadać, żeby zawiozła córę rano do przedszkola, bo ja właśnie rodzę:-)... wróciłam do siebie, szybka kąpiel, spakowałam małej ubranka na następny dzień, wycałowałam ją śpiącą i o 12.00 wsiadłam do samochodu i pojechałam sobie do męża.. trasa całe 14 kilometrów, skurcze miałam co 5 minut ....jak weszłam to on przebrany jego zmiennik w mundurze i wszyscy koledzy zestresowani, bo myśleli , że ja już chyba z główką na wierzchu wejdę i będą musieli odbierać ten poród???:laugh2::eek:... pogadaliśmy, i do szpitala.... tam badanie i rozmowa z lekarzem, powiedział , że do rana powinnam urodzić.... ja na to, że wypisuję się na własne żądanie!! on zbladał i mówi...proszę niech pani zostanie!!! i tak zaraz Pani wróci do nas i pogadał z mężem....mina mojego biednego męża sprawiła, że jednak zostałam w tym szpitalu. Była 2 nad ranem... odesłałam męża do domu i kazałam jak najwcześniej rano wracać do mnie...dostałam zastrzyk na przyspieszenie akcji... a zadziałał tak , że skurcze nadał co 5 minut, ale już bardzo "nieprzyjemne"... miałam na sali super dziewczynę, która za każdym moim skurczem stawała na równe nogi i chciał po kogoś biec:-)...nad ranem około 6.00 przyjechał mój mąż.. pomasował, wycałował i zrobiło mi się lepiej na duszy...dodam, że byliśmy w szpitalu( na piętrze0 w którym pracuje jego była żona!!!!!
obchód.. ordynator ( na marginesie- była żona mojego m pracuje w jego prywatnym gabinecie:szok:) zaprosił mnie do gabinetu- bałam się tego gościa z wiadomych przyczyn.... i słuchajcie..... SZOK!!!! zbadał mnie przepraszając milion razy , że sprawił mi ból i mówi.., że idziemy na porodówkę a tam dostanę oksytocynę , po godzinie przebiją mi pęcherz i zobaczymy czy coś ruszy... jeśli nie to cvzekamy maksymalnie do 12.00 i cc, a jeśli ruszy to zagwarantował mi , że osobiście zadba o to abym dostała znieczulenie zoo... doznałam szoku!!! Co za super facet!!!
Mąż spakował rze4czy i dzida na porodówkę... tam lewatywa J oksytocyna, ktag i lleżanko, babka podniosła mi koszulę do góóry i mówi! A Pani co ??? w gaciach będzie rodzić??? Hahah... ja na to no jasne, ze nie.....
W między czasie badania, masowanie szyjki co 15 minut, rozwarcie nadał 2,5cm... przebili pęcherz...masowanko...skurcz...masowanko itd...kto wchodził to wkładał sobie cała łapkę w moją.... było to okropne1!!
Ostatni raz ordynator przyszedł o 13.00 zbadał i mówi, że nadal jest 2,5 cm rozwarcia i nie można dalej czekać , więc cc..zaopatrzyli mnie w nowe kroplówki, cewnik, dokumenty do podpisania... chyba krzyżykami się już podpisywałam bo skurcze miałam co 2 minuty na 100%...matrix po chwili siedziałam już na stol;e a anest., nie mógł się wkłuć , bo skurcze były już bez przerwy prawie.... jak znieczulenie zadziałało chciałam mu wyznać miłość!!!
Leżę sobie, zwracam, nie boli, w głowie się kręci, szarpią moim ciałem, ale jest ok... słyszę cholera jasne zobaczcie! Mój syn był ułożony twarzyczkowo i zaklinowany o kość łonową tak, że nie było sznsy na poród sn!!! Więc tak czy siak cc było nieuniknione... mieli problem ,żeby go wyjąć, ale w końcu się udało... lekarz , który mnie zszywał mówi do koleżanki- zobacz macica jest rozciągnięta jak worek po ziemniakach ..a ja na haju... pytam Moja macica???? Ona na to, nie moja!!!..
Po godzinie byłam już na sali pooperacyjnej, obok mnie mój kochany zapłakany mąż, ogromna radość wzruszenia, synek zdrowy 10 punktów w skali apgar, waga 3900 i 57 cm długości!!!
Jesteśmy już w domku, pobyt w szpitalu wspominam bardzo dobrze! Mamy nawał mleka i cycki mi eksplodują zaraz, rana po cc boli wiadomo..zresztą dól zmasakrowany „delikatnymi” masażami również, żale cóż to w porównaniu do tego maluteńkiego cudu!
Dziewczyny głowy do góry! Wszystko jest do przeżycia!!!
Dziękuję Wam za kciuki, miłe słowa i wsparcie....
 
Ostatnia edycja:
Hej laseczki to i ja wam opisze moje przezycia, bylo calkiem latwo i przyjemnie. Calosc zamowilam juz w zeszlym tygodniu jak sie okazalo na ostatnim badaniu ze mam rozwarcie na 4 cm, lekarka (na marginesie cud kobieta) umowila mnie na indukcje na sobote i powiedziala ze "o ile dotrzymam do soboty". Jak sie okazalo wytrzymalam, z samego rana przyszla opiekunka do Alusi a my w samochodzik i na porodowke. Na poczatku bylo strasznie duzo formalnosci, badan wstepnych i innych roznosci. Kroplowke z oksytocyna dostalam dopiero o 9:22 no i na poczatku zaczelismy od niskiej dawki, co pol godziny przychodzili mi podkrecac na wiecej i tak sie rozchustaly skurcze. Bylam bardzo szczesliwa, dosc szybko staly sie regularne (okolo 10:00) ale rozmwarcie stanelo na 5 cm i lekarka powiedziala ze najprawdopodobnie pecherz blokuje pelne rozwarcie wiec podjelismy wspolnie decyzje zeby przebic pecherz, wody czysciutkie, wszystko elegancko, nagle skurcze staly sie bardzo mocne wiec poprosilam zzo bol odszedl momentalnie a babeczka do mnie ze teraz sie prosze zrelaksowac moze nawet pospac (za oknem slonce a ja mam spac? nie potrafie tak) bo zbieramy sily na najwazniejsze. Jakos nie zmeczylam sie za bardzo wiec nie dalo rady spac zato maz obsypywal mnie jakimis durnowatymi kawalami i dowcipami wiec w sumie spedzilismy ten czas na zartowaniu. Pelne rozwarcie mialam o 5 wiec zaczeli wszystko przygotowywac a ja mimo zzo czulam bol (taki srednio slaby) jak sie okazalo to byly parte. Mlodego urodzilam w dokladnie 12 minut, doslownie kilka pchniec, na 4 skurczach wyjechal :-) Taki piekny, maluski, slodziutki, kwilacy i zdrowiutki ze sie poplakalismy z mezem :-) Maz odcial pepowine i dalej bylo juz tylko jak w raju. Zaszyli mnie dosc szybko, mlodziutki wykapany, dostal erytromycyne do oczek i szczepionke hepatitis. Z babeczkami dalej zartowalysmy ze to byl piekny porod i taki krotki (jak na indukcje). Od podania kroplowki z oksy do przytulenia maluszka minelo 8 godzin. Jakos dziwnie dobrze sie czulam tez po porodzie, maz pojechal po corcie do domu a ja przytulalam moje 3500g szczescia. Synek ma 51 cm i jest podobny do mamusi :-) Ladnie spi, ladnie je, poki co zadnych problemow. Wypisali nas do domku po 2 dniach. Nawet karmienie idzie nam dosc dobrze choc sutki mam juz pogryzione, jutro wizyta w klinice laktacyjnej. Wszystkim zycze takich latwych porodow.
 
Jakoś nie mogłam się zebrać, ale chyba w końcu dam radę ;-)

Tak więc liczyłam na to, ze urodzę w święta, pełnia i te sprawy - jak widać nie wyszło. W poniedziałek byliśmy na dłuuuugim spacerku "po zdrowie" w lesie, wrocilismy do domku, a ja dawno nie czułam się tak "niezmęczona". Stwierdziałm, ze skoro nic się nie dzieje we wtoek rano umawiam się na pedicure hybrydowy i henne brwi i rzęs :) Noc minęła bez zarzutu, zero skurczy itp. Wtorek rano - lekkie skurcze, eMek przyuważył, ze są co jakieś 10-12 min. i ze jedziemy na IP, ale go wysmiałam, bo miałam juz nie raz takie skurcze i po paru godzinach była cisza. Także ze godz 12 poleciałam do kosmetyczki. I... ide siusiu, wychodze z łazienki, a tu coś mi mokro - mysle, ale wstyd chyba jeszcze popusciłam. Lekko zaczerwiniona na twarzy siadłam do malowania hybrydowego i kos metyczka - znajoma błaga zebym nie rodziła, bo zauwazyłam, ze skurcze co jakies 8 min. Po wszystkich kosmetycznych zabiegach pojechałam do domu i zadzwniłam do eMka, ze moze bysmy skoczyli na KTG to zobaczymy co tak jak tam, ale, ze najpierw musze posprzatać mieszkanie i wziąc prysznic. Ok godz 14-15 pojehclismy do szpitala. Wsiadajać do auto znowu mi poleciało - i wtedy stwierdziłąm, ze to moze wody mi się sączą :szok: Na IP lekarz potwierdził moje przypuszczenia, wody sie sączą, skurcze co 5-7min, ale rozwarcie na opuszek :/ Szyjka nie do końca nawet zgładzona. Idziemy na porodówke - sala do porodów rodzinnych. eMek był własciwie cały czas ze mną, skoczył tylko po aparat na chwile. Koło 18 skurcze zaczeły być mega mocne... A KTG nic nie wykazuje. Później błagałam o cos przeciwbólowego, na co lekarz się na mnie wydarł, ze skurczy prawie nie mam, ze dopiero sie zacznie, a ja miedzy skurczami, juz odlatywałam... :/ Powiedział, ze do 7 rano wątpi, zebym urodziła. Nie pamietam kiedy dostałam jakis lekki zastrzyk z srodkiem przeciwbolowym, który nic nie dał, albo dał bardzo mało. Do tego straszyli, ze akcja sie spowolni :/ Skakałam na piłce (bardziej słaniałam się na niej) i wtedy wody odeszły całkiem. Zalało mnie. Na łózko pod KTG, rozwarcie na ok 2 cm, na KTG skurcze malutkie. Ja juz nie wiem o co chodzi. eMek miał wyjść na pół godziny, bo miałam mieć zrobiona lekka lewatywe a potem wejść do wody jak wróci. Nie zdązyłam zrobić ani jednego ani drugiego. Ku zdziwieniu połoznej nagle rozwarcie na 6 cm i... bóle parte!!! Nie do powstrzymania! eMek prawie zemdlał z przerażenia, lekarz oczy jak 5 zł, ze to juz (bo na KTG nadal małe skurczyki), ale się zaczeło. Niestety rodziłam przy rozwarciu 6 cm, tracac przytomność miedzy skurczami. Juz nie nawet nie wiedziała, jak łapać oddech. Po parciu byłam w innym świecie, w którym oddech wydawał mi się zbędny :/ Starałam sie z całych sił dla Małej, lekarz mnie cucił i krzyczał zebym oddychała. Po chyba niecałych 15 minutach parcia Polunia lezała u mnie na piersi. Dopiero potem na zdjeciach widziałam jaka była fioletowa!!! :( Okreciła sie 1 raz pepowiną... eMek który nie widział akcji wyjscia małej na swiat został zawołany do przeciecia pepowiny. Cały był roztrzesiony. Jak usłyszelismy pierwszy krzyk córci to była godzina 00:00:00 :) I lekarze n ie wiedzieli jaka date ustalić czy 10.04 czy 11.04 :) Moglismy wybrac - i jest 11.04.
Musieli mnie ponacinać, od góry troche popekałam, ale na szczescia szyjka cała. Bali sie, ze rozleciała przy tak mały rozwarciu.
Lezałysmy sobie, Pola na mojej piersi przez dwie godziny jeszcze na porodówce - juz wtedy wiedziała, ze i tak bym rodziła naturalnie! Nie mogłam powstrzymać łez ze wzruszenia. Ona jest taka cudowna! Moja, nasza maleńka córcia! Po dwóch godzinach pojechalismy na poloznictwo. Tam nas rozdzielono na 5 min, na mierzenie i wazenie. I od tamtej pory jestesmy nierozłączne!!! eMek bardzo mi pomógł na porodówce, chociaż widziałam ze bardzo go to wykonczyło psychicznie, bo nie wiedział, jak mi ulzyc w bólach i sam chodził po sciana ch z bezradnosci.
Nie wspominam porodu traumatycznie. Zdaje sobie sprawe, ze ból był ogromy, ale szczescie i miłość jakie mnie "zalały" po połozeniu Poli na piersi były milion razy większe!!! Tego nie da się nawet opisać słowami!

Pewnie paru szczegółów nie ujęłam, ale nie spodziewałam sie, ze az tyle emocji wzbudzi we mnie opisywanie przyjscia na świat mojej pociechy!

Naprawde wszystko jest się w stanie znieść! Dla tych 3000g, 54 cm największego szczęscia na świecie!!!
 
Może i ja zdążę opisać naszą przygodę z porodówką ;-)
11 kwietnia pisałam jeszcze Wam, że nic się kompletnie nie dzieje i dziać pewnie nie będzie i objadałam się słodyczami i dobrze zrobiłam, bo jak się okazało to był ostatni moment z czekoladą , ciachem i kawką :-D
Ok. 23 zaczęły się jakieś skurcze, ale takie, że spokojnie mogłam sobie leżeć w łóżku, ale ,że nie przeszły mimo tego, że wzięłam no spe (chciałam się wyspać :-D) to trochę po północy wstałam, bo i niewygodnie mi było już leżeć i stwierdziłam, że je "rozchodzę" , G nie budziłam , no bo i po co :cool: po jakimś czasie dotarło do mnie , że to chyba jednak będzie to, bo nie przechodzi, skurcze jednak były różnie raz co 8 min, później co 5 i o 3 stwierdziłam, że idę pod prysznic i powiem o tym G ,bo biedak padnie na zawał jak usłyszy jakieś odgłosy z łazienki, a mnie nie będzie jeszcze dodatkowo w łóżku ;-) on dzielnie stwierdził, że idzie ze mną , poszliśmy i sobie byłam pod prysznicem do 4:30 skurcze zrobiły się co 3 min ,ale generalnie nie bolały jakoś bardzo więc dalej się upierałam, że nigdzie nie jadę i czekamy jeszcze trochę :tak: po wyjściu stwierdziłam, że chyba koniec :szok::szok: przez dobre 15 min cisza, ale później powoli się znów zaczęły pojawiać, najpierw 13 min, później 10, 8 i zrobiła się godzina 6 :-D więc G stwierdził, że dzwoni po rodziców, bo on przecież nie pojedzie do pracy jak mam skurcze tak długo i nie zostawi mnie samej z Ninką , a trzeba sprawdzić czy to to czy nie ;-) więc po tym jak teściowie pojechali wsiedliśmy do autka i pojechaliśmy na IP, tam byliśmy trochę po 7 i wchodząc do szpitala ze skurczami co 6-7 min stwierdziłam, że pewnie nas odeślą, bo to nie tak boli i przecież wiem co mówię, bo rodziłam :cool2: :cool2:na IP dowiedziałam się, że zostaję i rozwarcie na 4 cm szyjka prawie zgładzona, G się przebrał, ja też, torby pod pachę i porodówka, dostaliśmy sale nr 1 tak jak z Niną :-D miałam ktg przez jakieś 40min, badanie- 5 cm i póżniej chodziliśmy sobie po korytarzu, nabijaliśmy się z budowlańców (coś tam kopali na "dziedzińcu":-D póżniej prysznic na 20 min i o 10 położna chciała mnie widzieć na badanie. Okazało się ,że rozwarcie coś pomiędzy 7 a 8 cm, a ja cały czas z uśmiechem na ustach więc położna przebiła pęcherz i odeszły wody, bo stwierdzilismy ,że pójdzie wtedy juz szybko , a trochę bólu więcej wytrzymam, no i miałam już leżeć na lewym boku. O 10:30 skurcze zaczęły być już mocne i częste, dopiero wtedy miałam dość i już nie chciałam by G mnie dotykał itp o 11:20 pełne rozwarcie i rodziliśmy o 11:35 Tosia była z nami :-) nie miałam przeć ,bo chroniliśmy krocze, prawie się udało, tylko dwa szwy ,bo nieco popękałam. Mała 3320g, 54 cm , główka 33 cm ;-)
Poród wspominam super, kompletnie inaczej niż za pierwszym razem :-)
 
Udało mi się zmotywować i opiszę swoją "przygodę":D
W piątek(13:D) pisałam Wam że po wizycie mam jechać na porodówe bo mam 2cm rozwarcia i w ogóle...T. wrócił z pracy, zjedliśmy obiad i w drogę. Na IP byliśmy o 18, lekarz mnie bada i twierdzi że rozwarcie na 1cm:confused: a skurcze co raz mocniejsze...o 19:30 położyli mnie na łóżku pod KTG. Sala porodowa bardzo przyjemna, łazienka z wanną, piłka, drabinki, worek itp. Zaczęliśmy pobudzać rozwarcie, skakanie na piłce i te sprawy. Każde KTG było masakrą, na leżąco ból był straszny(biedna ręka T.:D). Koło północy rozwarcia na jakieś 2,5cm a skurcze co 3minuty...Więc walczyliśmy dalej. Koło 2 rano podpięli mnie znów pod KTG, błagałam o znieczulenie. Wjechał dolargan i świat stał się piękny:-D Zasnęłam jak kamień, T. mówił że regularnie co 3 minuty łapałam go przez sen za rękę i po kilkudziesięciu sekundach puszczałam i tak do 6 rano. Ocknęłam się wtedy i poszłam pod prysznic a tam zaczęło coś ze mnie lecieć. Wielgachne "glutki" krwi...serce miałam w gardle, lece do pielęgniarki mówię co i jak, kazała wracać do łóżka. Po chwili przyszedł lekarz, bada mnie i "7cm, przebijamy pęcherz". 6:50 przebił pęcherz i stwierdził że do 9 powinnam urodzić. Wszyscy wyszli i przyszedł czas na pierwszy skurcz po przebiciu pęcherza...przyszedł party:szok: Drę się na małża żeby leciał powiedzieć że mam parte ale żeby wrócił szybko przed następnym skurczem:-D Po drugim partym zaczęłam tracić świadomość z bólu, ponoć darłam się "pomocy, ratunku!", "zabierzcie mnie stąd!" i inne śmieszne rzeczy:-D O 7:30 położyli mi małego na brzuchu, darł się niemiłosiernie a ja się śmiałam:-D
Trochę mnie nacięli i właściwie gdyby nie ból krocza nie pamiętałabym że coś takiego jak poród miało miejsce;) Źle wspominam tylko "wypracowywanie" rozwarcia, poród bolał ale mały jest taki kochany że wszystko zdążyłam zapomnieć;)
 
Dobrze to może ja też opowiem swoją historię skoro mała śpi :)
11 kwietnia czułam słabo ruchy dziecka i pojechalismy na IP, gdzie stwierdzili, że wezmą mnie na noc.. W nocy Hania jak dla żartu zaczęła swoje wariacje, i rano m nie wypisali. Wieczorem zaczęłam mieć silniejsze bóle jak na @ ale szczerze mówiąc nie wydawały mi sie jakieś konkretne i oglądałam sobie kuchenne rewolucję skacząc na piłce. Po jakiś 2 godzinach poszłam do łazienki a że miałam tabletkę dopochwową na grzybicę stwierdziłam, że mi wyleciała. Ale założyłam drugą wkładkę i była sucha. Paweł zaczął się denerwować, że bóle już co 5 minut a ja nie chce jechać do szpitala ( bóle były wg mnie dośc lekkie a nie chcialam znow bez sensu jechac na noc) i wtedy wstałam z łózka i mnie zalało. Pół godziny później byłam na IP, rozwarcie ledwo na opuszek (cholera :/) cały czas tryskały ze mnie wody.. Chciałam isc na sale rodzinna ale stwierdzili ze nie będą jej marnowac na kogos kto nie ma rozwarcia i tak od 2 do 11 rano nastepnego dnia lezalam pod ktg w boksie:/ Skurcze coraz silniejsze.. Stwierdzili, że podłączają oksy i przenoszą mnie na rodzinną i nie będe już sama uufff. Dalej skakanie na piłce i co 2 minuty masowanie pleców :) Po podłączeniu bóle były o wiele silniejsze.. chciałam zzo ale dali mnie dolargan po którym czułam się fatalnie, ból ten sam a ja nie umialam oddychac czułam się jak w jakimś filmie, ból był okropny a mnie "zmuliło".
Rozwarcie było już 7 cm i w końcu stwierdzono, że dostanę zzo, i tu najciekawsza część porodu, anestezjolog wkuwała mi się w kręgosłup 3 razy i nie umiała trafić.. Pyta mi się co czuje a ja na to, że nie czuje od pasa w dół nic.. no i okaząło się, że mnei sparaliżowało bo zrobiła mi żle znieczulenie 6 położnych przeniosło mnie na łózko jak kłodę a ja już nic nie kumałam po zzo i dolarganie. Tętno dziecka zaczęło spadać i stwierdzili, że przenoszą mnie na cesarkę.. I tak o 13:42 przyszła na świat moja mała Hania, mimo żew miała ważyć około 4kg ważyła 3124, teraz jestesmy juz w domku i odpoczywamy.
 
no to kolej i na mnie:)
jak wiecie miałam rozwarcie na 2,5cm ale oprócz tego nic kompletnie sie nie działo:eek: w nocy z czwartku na piatek jakoś nie spokojnie spałam o 3,45 zaczeły mi sie saczyc wody.stwierdziłam ze poczekam jeszcze chwile bo nic mnie nie bolało a Malutka doskonale czułam.Na 7 dotarlismy do szpitala tam oczywiscie formalnosci badanie rozwarcie nadal na 2,5,na ktg skurcze sie pisały a ja ich nie czułam.Potem lewatywa,prysznic i tak czekałam do 10 aż podadza mi oxy bo nie miałam bóli.po tej kroplówce zrobiła sie niezła jazda,myslałam że z bólu umre!!!do 13 miałam rozwarcie tylko na 5cm.Wiec poprosiałam połozna by odlaczyła mnie z ktg i poszłam pod prysznic,bo on sprawiał mi ulgę:) siedziałm tam ok 40min poczym połozna stwierdziła ze czas mnie zbadac i nawet prosiła kolezanke by to zrobiła a ona do niej z takim tekstem : tam nie ma co badac jeszcze nie urodzi!!! jak to uslyszałam myslałam ze ja zaije!!!ale w koncu mnie zbadała a tam z 5zroiło sie 10!!!!i wtedy to juz poszło szybko 3 parte i o 14,00 mała była z nami 3050g 57cm 10/10pkt.:) była troszke owinieta pepowiną ale na szczescie nic jej nie było,lezałysmy sobie dwie godzinki razem:-) Powiem Wam tak poród wspominam nie najgorzej:-) teraz już wszystko jest dobrze nie nacinali mnie tylko pekłam w jednym miejscu wiec miałam jedna małą szwe :-)Bolało to wiadomo ale jak patrze w te Jej oczka to ciesze sie że Ją mam:-)
 
no to czas i na nasza historie.. :)

jak wiecie poleciały mi wody po wstaniu z łóżka, choć nie były zupełnie przezroczyste a lekko bialawe, wiec pojechałam do szpitala na totalnym luzie bez torby ani nic.

na ktg zadnych skurczy a badanie bardzo nie przyjemne (doktor sprawdzała czy główka maluszka nie przytkala dziurki od wód..) ale stwierdziła ze nie ma pewności czy to wody czy nie więc skierowanie na patologie.

ogólnie mega zamieszkanie bo polowe torby miałam na starym mieszkaniu a polowe na nowym i tak na telefonie ale bezskurczowo upłynął mi cały dzien aż do wieczora.

koło 2 w nocy obudzilam sie cała zgrzana i poczułam 30 sek skurcz - narastał narastał i w 14-15 sekundzie był bardzo nieprzyjemny.. nie dało sie go pomylić z zadnym pezepowiadajacym skurczem :D

chodziłam i chodziłam, co chwile kibelek i skurcz, robily sie coraz regularniejsze i w końcu o 4 zbadał mnie lekarz stwierdzając 4 cm rozwarcia i skierowanie na porodowke.
telefon do eMka i zaczęło sie..

ktg to najgorsze paskudztwo - lezenie na łóżku przy bardzo juz silnych skurczach było nie do wytrzymania..
dopiero pod prysznicem poczułam mega ulge jesli to w ogole możliwe ;)
skurcze były juz co minute i trwały minute, więc miałam juz kryzys i chciałam każdy dostępny narkotyk (dolargan :D) ale przy badaniu okazało sie ze rozwarcia juz na 8 cm wiec nic mi to nie da.. i nagle poczułam parte.

położna kazała mi przec i nie krzyczeć, wówczas czułam jak cała siła wypycham maluszka na świat. trwało to ok 15 minut i nagle zobaczyłam mojego synka .. co za ulga! jakie szczęście ! eMek odciął pępowinę, położyli mi bruna na brzuchu i poczułam ze odpływam .. reszta była troche przez mgle.
eMek trzymał w ramionach bruna a ja byłam zszywana ;)

w ogole moj eMek zasłużył na medal - był taki opanowany, wspierający i kochany ze po tym wszystkim kocham go milion razy bardziej..!!!

po godzinie przewieźli nas na sale poporodowa gdzie maluszek od razu zassal piers :):)

wykupilismy sobie prywatna sale co było super rozwiązaniem, bo mogłam miec odwiedziny 24/h.. jak sie okazało bez tego było by słabo, bo podczas porodu straciłam duzo krwi i przy próbie wstania z łóżka ocknelam sie na podłodze w towarzystwie 5 poloznych i mamy.. i tak cały dzien nie mogłam nic zrobic, próba wyjścia do toalety na ramieniu mamy zakończyła sie także omdleniem i dopiero po kilku kroplowkach zaczęłam przytomnieć.
mama została ze mną na noc pomagając zając sie brunem a on kochane słoneczko spał od 2 do ok 7 rano :)

porod trwał szybko (w sumie od rozpoczęcia skurczy 7 godzin) ale bruno okazał sie wielkoludem (4,2 kg 60 cm).
moje życie zmieniło sie o 180 :)

tak strasznie kocham mojego synka, ze nie robilabym nic innego jak tylko trzymała go w ramionach..!
 
Ostatnia edycja:
reklama
W czwartek 26.04.miałam się stawić w szpitalu jako "przeterminowana" i czekać co postanowią zrobić lekarze;-)
Los chciał jednak inaczej i 25.04. , gdy leżałam w łóżku poczułam , że coś ze mnie wypływa. Faktycznie zrobiło się mokro . Byłam pewna , że to nie mocz , bo korzystałam z toalety dosłownie 5 min. wcześniej. Wstałam i znowu ze mnie poleciało- kolor zielonkawy. Wystraszyłam się i postanowiliśmy pojechać na IP.Antka M odwiózł do przedszkola i ruszyliśmy. Tam z lekka potratowano mnie jako panikare , bo nie dość , że skurczy zero to jeszcze wkładka czysta. Postanowili jednak nie czekać. Standardowa procedura , papiery itp. Zdecydowano się indukować poród. M miał poczekać na korytarzu aż OXY zacznie działać. Jej podawanie rozpoczęli około 11. Wysłałam M żeby odebrał małego i zawiózł do babci i przynajmniej miałam spokojną głowę , ze biedak będzie w przedszkolu do nocy. Mijały kolejne minuty i w zasadzie OXY nie dawało żadnych rezultatów. Leżałam w zasadzie cały czas pod KTG , bo bali sie , że znowu dziecku tętno spadnie tętno i znowu jak z Antkiem będzie CC. Całe szczęście wszystko było ok... Znowu kolejne minuty. Po zbadaniu okazało się , że rozwarcie było na 2 palce. Postanowili przebić pęcherz i wtedy poleciało. Co prawda wody były czyste więc zupełnie nie wiem co sączyło się rano ze mnie. Lekarz zasugerował , ze to może czop taki dziwny... W kazdym razie wtedy się zaczeło;-);-)
Poszłam pod prysznic i zaczęły się regularne skurcze co 7-6-5 minut.. M dotarł w międzyczasie. Jego mina , gdy zobaczył mnie kurczowo trzymajacej się prysznica i wydającej dziwne dzwieki bezcenna;-)Znowu podłączyli mnie pod ktg i tak leżałam 20 minut błagając żeby mnie już odłączyli , bo ból był okropny. Rozwarcie ruszyło na 3,5 palca. Pomyślałam , ze jeszcze długa droga przed nami . Nie wiem czemu ubzdurałam sobie , że rozwarcie ma być na 10 palców a nie 10 cm;-) nie pomyslałam nawet o znieczuleniu , bo bałam się , że zanim dojdziemy do 10 palców przestanie działać.Mogłam wreszcie poskakać na piłce. M próbował razem ze mną , dotykał , masował , ale wkurzało mnie to okropnie. Kazałam mu usiąść i się nie odzywać;-)Nagle poczułam , że chce mi się kupkę;-)Pamiętałam z SN , że to znak skurczy partych , ale przecież niedawno było 3,5 palca a gdzie tu do 10 palców :happy: Zupełnie niezależnie od siebie zaczęłam wyć w dziwny nieokreślony sposób. Przyszła lekarka , położne i koło 10 studentów , którzy notabene w międzyczasie przychodzili mnie badać , pogadać itp.;-)
Położna przypomniała mi jak trzeba przeć , bo na początku wyłam zamiast skupić się na parciu.Tu już M dzielnie trzymał moją głowę, wspierał . I tak po około 4 partych urodziła się ALA:tak: 58 cm , 3950 g , 10 pkt APGAR;-) Dumny tata przeciął pępowinę.
Nie zauważyłam nawet kiedy mnie nacinali łyżeczkowanie natomiast czułam doskonale...:baffled: Straciłam dużo krwi co odczuwam do tej pory , ale po lekach jest lepiej:tak:
 
Ostatnia edycja:
Do góry