Hmmm... Trochę zabieram się jak pies do jeża z tym opisem... bo planowana cesarka, to trochę inny poród niż sn... nie było aż takiej euforii...
za to poród na wesoło, raczej bez nerwów
Na początku nie zamierzałam tworzyć tego posta, jednak stwierdziłam, że poród Jagody opisałam, to Julka nie będę dyskryminować i też ślad po tym ważnym dniu powinien gdzieś pozostać
Zatem :-):
07.04.2012, godz. 23:33
to się nazywa intuicja ;-)
W domu: Od 22:00 męczył mnie brzuch, ale tak dziwnie... bolał ciągle i jednostajnie. Miałam wątpliwości, bo w dalszym ciągu przyjmowałam pełen zestaw leków przeciwskurczowych i nie chciało mi się wierzyć, że coś się zacznie przed ich odstawieniem. A jednak O północy zaczęły się skurcze, ale inne niż przy Jagodzie. Przychodziły naprzemiennie - silne ze słabymi - co ok. 15-17 minut. Próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Stwierdziłam, że jeśli ma to być dziś, to jeszcze zmyję M. naczynia i napiszę parę dokumentów do pracy, które miałam przygotować na "po świętach". Po trzeciej przyszedł mega skurcz, po którym wiedziałam, że to na pewno dziś. Do Jagody przyjechała znajoma i razem z M. zaczęli się ze mnie śmiać, że nie mogę się ogarnąć. Latałam jak kot z pęcherzem i zastanawiałam się co jeszcze mam zrobić
A w szpitalu poszło szybko (Oprócz tego, że brama wjazdowa była zamknięta, wszędzie ciemno i żywej duszy nie było widać - przez co znów mięliśmy z M. ubaw). Dzień dobry. Dokumenty. Wszyscy mili. Ekstra sala. KTG. Wenflon. Cztery kroplówki (na rozrzedzenie krwi). Badanie i jazda na salę operacyjną.
Na sali: W radiu jakiś stary rock'n'roll. O 6:05 podali ZZO. Nie mogłam przestać się trząść (ze strachu...). Jedna Pani mnie trzymała (a druga się wkłuwała w kręgosłup), ale nagle stwierdziła:
'Proszę Pani, teraz proszę mnie uważnie słuchać, puszczę Panią na chwilę, bo muszę kaszlnąć, ale Pani absolutnie nie może drgnąć'
Później wszystkie trzy się śmiałyśmy, że dobrze, że to ja nie kaszlałam
O 6:20 zaczął schodzić się personel. Był wyjątkowy - wchodzili na salę z rękami wyciągniętymi do przodu, niczym dr Derek Shepherd z Chirurgów Naciągali fartuchy i rękawiczki, przy okazji rozładowując atmosferę żartami. Ciął mnie ordynator, któremu również nie brakowało dobrego humoru. Z ciekawszych:
'No nie... nie dość, że w niedzielę, do tego w święta, to jeszcze dupą do świata'
albo:
tuż po nacięciu: 'No... jajka są, Wielkanoc jest'
Później wycisnęli młodego (dziwne uczucie...), mi płynęły łzy z emocji. Julek głośno płakał. Położyli mi go na ramię, tuż przy policzku. Nawet nie miałam jak go objąć, bo ręce zajęte...:-( (jedna na takim jakby wysięgniku z kroplówką, druga zawinięta w koszulę, żeby mi nie spadła, bo stół operacyjny był pod kątem). Jedyne co, to zaczęłam do niego mówić i całować w główkę.
Później dostałam coś na sen i wybudzałam się jak mnie wieźli na salę poporodową, prosząc od razu, że chcę dzidziusia do karmienia.
Karmiliśmy się, a ja gadałam głupoty M. , aż się ze mnie śmiał, że mu w kółko o tym samym mówię To chyba po tym środku nasennym... Niestety przez to mało pamiętam z okresu pierwszego przystawienia do piersi... i naszych pierwszych wspólnych reakcji na małego człowieczka :-(
Teraz nie mogę się na niego napatrzeć. Jest naszym drugim cudownym oczkiem w głowie
za to poród na wesoło, raczej bez nerwów
Na początku nie zamierzałam tworzyć tego posta, jednak stwierdziłam, że poród Jagody opisałam, to Julka nie będę dyskryminować i też ślad po tym ważnym dniu powinien gdzieś pozostać
Zatem :-):
07.04.2012, godz. 23:33
Czuję, że urodzę w święta albo tuż po... brzuch mi to mówi - boli dzisiaj częściej niż zwykle, a jestem jeszcze na lekach. Ciekawe co z tego będzie? Dobranoc kochane i wesołych świąt raz jeszcze! :*
to się nazywa intuicja ;-)
W domu: Od 22:00 męczył mnie brzuch, ale tak dziwnie... bolał ciągle i jednostajnie. Miałam wątpliwości, bo w dalszym ciągu przyjmowałam pełen zestaw leków przeciwskurczowych i nie chciało mi się wierzyć, że coś się zacznie przed ich odstawieniem. A jednak O północy zaczęły się skurcze, ale inne niż przy Jagodzie. Przychodziły naprzemiennie - silne ze słabymi - co ok. 15-17 minut. Próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Stwierdziłam, że jeśli ma to być dziś, to jeszcze zmyję M. naczynia i napiszę parę dokumentów do pracy, które miałam przygotować na "po świętach". Po trzeciej przyszedł mega skurcz, po którym wiedziałam, że to na pewno dziś. Do Jagody przyjechała znajoma i razem z M. zaczęli się ze mnie śmiać, że nie mogę się ogarnąć. Latałam jak kot z pęcherzem i zastanawiałam się co jeszcze mam zrobić
A w szpitalu poszło szybko (Oprócz tego, że brama wjazdowa była zamknięta, wszędzie ciemno i żywej duszy nie było widać - przez co znów mięliśmy z M. ubaw). Dzień dobry. Dokumenty. Wszyscy mili. Ekstra sala. KTG. Wenflon. Cztery kroplówki (na rozrzedzenie krwi). Badanie i jazda na salę operacyjną.
Na sali: W radiu jakiś stary rock'n'roll. O 6:05 podali ZZO. Nie mogłam przestać się trząść (ze strachu...). Jedna Pani mnie trzymała (a druga się wkłuwała w kręgosłup), ale nagle stwierdziła:
'Proszę Pani, teraz proszę mnie uważnie słuchać, puszczę Panią na chwilę, bo muszę kaszlnąć, ale Pani absolutnie nie może drgnąć'
Później wszystkie trzy się śmiałyśmy, że dobrze, że to ja nie kaszlałam
O 6:20 zaczął schodzić się personel. Był wyjątkowy - wchodzili na salę z rękami wyciągniętymi do przodu, niczym dr Derek Shepherd z Chirurgów Naciągali fartuchy i rękawiczki, przy okazji rozładowując atmosferę żartami. Ciął mnie ordynator, któremu również nie brakowało dobrego humoru. Z ciekawszych:
'No nie... nie dość, że w niedzielę, do tego w święta, to jeszcze dupą do świata'
albo:
tuż po nacięciu: 'No... jajka są, Wielkanoc jest'
Później wycisnęli młodego (dziwne uczucie...), mi płynęły łzy z emocji. Julek głośno płakał. Położyli mi go na ramię, tuż przy policzku. Nawet nie miałam jak go objąć, bo ręce zajęte...:-( (jedna na takim jakby wysięgniku z kroplówką, druga zawinięta w koszulę, żeby mi nie spadła, bo stół operacyjny był pod kątem). Jedyne co, to zaczęłam do niego mówić i całować w główkę.
Później dostałam coś na sen i wybudzałam się jak mnie wieźli na salę poporodową, prosząc od razu, że chcę dzidziusia do karmienia.
Karmiliśmy się, a ja gadałam głupoty M. , aż się ze mnie śmiał, że mu w kółko o tym samym mówię To chyba po tym środku nasennym... Niestety przez to mało pamiętam z okresu pierwszego przystawienia do piersi... i naszych pierwszych wspólnych reakcji na małego człowieczka :-(
Teraz nie mogę się na niego napatrzeć. Jest naszym drugim cudownym oczkiem w głowie
Ostatnia edycja: