To i ja opiszę swój poród:
Urodziłam 4 listopada o 15.15. O 2.50 odeszły mi wody, pojechalismy do szpitala. Skurczy nie było, szyjka twarda i zamknięta. O 6 rano podali oksydocynę, ale pierwszy skurcz odczułam dopiero o 8! Mój lekarz
prowadzacy przyjechał około 9 i stwierdził, że podkręci częstotliwośc
wydawania leku, ale jak nie będzie akcji porodowej do 12, to będzie cesarka. O 12 rozwarcie 2 cm,ale pojawiły sie boleśniejsze skurcze. Uznali, że jest szansa na naturalny poród. Skurcze co 2 minuty, bolesne jak cholera, więc ok 14.30 się znieczuliłam. Tylko zaczęło dzialać znieczulenie, przyszedł mój lekarz i stwierdził, że zapis ktg dziecka jest nie dobry i lepiej zrobić cc, bo im bardziej zaawansowany poród bedzie, tym szybciej będą musieli je zrobić. A że akcja porodowa była baaardzo długa, to szans na szybkie rozwiazanie fizjologiczne nie widzi. Nie namyślaliśmy sie długo. O 15.15 ucałowałam moją kochaną malusią Madzieńkę! Poryczałam się i to był chyba najszczęsliwszy płacz w moim życiu. Dziecko było 2 krotnie owinięte pępowiną. Miała praktycznie 3/4 głowy wstawionej do kanału rodnego. Nie urodziłabym sama nie podduszając dziecka.
Myślę, że tak miało po prostu być. Ten brak akcji porodowej. Decyzja o cc. Bogu dziekuję, że koleżanka poleciła mi akurat tego lekarza. Że nie czekał z decyzją. Że powiedział od razu od progu, ze nie ma mowy o kleszczach czy próżnociagu. Że był przy mnie praktycznie cały czas mąż/sala porodowa ogolna, załatwił wejście lekarz/ Mam cudną córeczkę, mam pokarm, pogryzione sutki, walczyłam z nawałem mleka, ale czuje się nieźle.Spadło mi do tej pory 8 kg. Ale już zaczynam wyglądać ok. Karmienie sie powoli stabilizuje. MAdzia jest rozkoszna i słodziutka, taki mały susłaczek - śpi, je, załątwia sie i ciagle się uśmiecha
Powodzenia, listopadówki!!!